36

Dirk i Summer wynurzyli się po raz czwarty i odpoczęli chwilę. Byli już prawie czterysta metrów od skiffa.

– Możemy płynąć na powierzchni – powiedział Dirk, odwracając się na plecy. – Będziemy widzieć, co kombinują nasi przyjaciele.

Summer poszła w ślady brata. Płynąc stylem grzbietowym w poprzek rzeki, mogli obserwować katamaran w oddali. Statek Kanga okrążał wolno łódkę, jego reflektory oświetlały wodę wokół niej. Nagle katamaran wystartował w dół rzeki i znów odezwał się karabin maszynowy. Tongju skierował katamaran w miejsce, które wskazał strzelec na dziobie. Kazał wstrzymać ogień, gdy zobaczył, że strzelają do dwóch kapoków, które Dirk rzucił do wody. Katamaran krążył chwilę wokół kamizelek ratunkowych, na wypadek gdyby uciekinierzy ukrywali się pod wodą. Potem zaczął szukać dalej.

Dirk i Summer patrzyli, jak sternik katamarana zatacza coraz szersze kręgi wokół dryfującego skiffa i kapoków.

– Za kilka minut będą nas mieli – powiedziała z niepokojem Summer.

Dirk rozważył sytuację. Pokonali już około półtora kilometra, ale byli dopiero w jednej czwartej szerokości rzeki. Mogli zawrócić i spróbować dotrzeć do bliższego brzegu, ale wtedy znaleźliby się na kursie katamarana. Mogli też trzymać się pierwotnego planu i płynąć w kierunku świateł na dalszym brzegu. Ale byli już zmęczeni, więc na pokonanie następnych czterech i pół kilometra, częściowo pod wodą, żeby uniknąć wykrycia przez ludzi Kanga, mogłoby zabraknąć im sił.

Było jednak trzecie wyjście. Mały statek z kolorowymi światłami, który zauważyli wcześniej w górze rzeki, zbliżał się do nich kursem oddalonym o niecały kilometr. Dirk rozpoznał, że to drewniany żaglowiec. W białym świetle lampy na maszcie dostrzegł czerwony prostokątny fok. Mimo postawionego żagla statek poruszał się niewiele szybciej niż prąd rzeki.

Dirk ocenił kurs żaglowca, przepłynął sto metrów w kierunku środka rzeki i się zatrzymał. Summer minęła go, nim się zorientowała, że brat przestał płynąć. Zawróciła do niego.

– Co jest? – szepnęła. – Musimy się spieszyć.

Dirk wskazał głową katamaran w dole rzeki. Smukły dwukadłubowiec zataczał kolejny krąg, szerszy niż poprzedni.

– Przy następnym okrążeniu zobaczą nas w świetle szperaczy – wyjaśnił cicho.

Summer spojrzała w tamtą stronę. Dirk miał rację. Musieliby się zanurzyć na kilka minut, żeby uniknąć wykrycia.

– Chyba czas na plan B, siostro – powiedział Dirk, patrząc w górę rzeki.

– Plan B? – zdziwiła się.

– Tak. Wystaw kciuk i zacznij udawać autostopowiczkę.

Duży drewniany żaglowiec płynął leniwie w dół Han-gang z postawionym fokiem i pracującym silnikiem pomocniczym. Poruszał się trzy węzły szybciej niż prąd rzeki. Kiedy się zbliżył, Dirk zobaczył, że to trójmasztowa chińska dżonka długości około dwudziestu pięciu metrów. W przeciwieństwie do większości żaglowców w tej części świata była w doskonałym stanie. Między dziobem a rufą wisiał rząd różnokolorowych lampionów, które tworzyły karnawałową atmosferę. W blasku kołyszących się lamp lśnił tekowy kadłub. Z wnętrza dżonki dochodziła muzyka orkiestrowa. Dirk rozpoznał melodię Gershwina. Ale mimo nastroju zabawy na pokładzie nie było żywej duszy.

– Hej! Jesteśmy w wodzie. Możecie nam pomóc? – zawołał niezbyt głośno Dirk.

Nikt nie odpowiedział. Dirk zawołał jeszcze raz, uważając, żeby nie usłyszała go załoga katamarana, który skończył zataczać łuk i kierował się teraz w górę rzeki. Dirk podpłynął bliżej do dżonki i wydało mu się, że dostrzega na rufie jakiś ruch. Ale nadal nikt się nie odzywał. Dirk zawołał trzeci raz i usłyszał, że silnik dżonki wyraźnie zwiększył obroty.

Złocisty tekowy kadłub zaczął mijać jego i Summer. Z góry patrzył na nich wrogo smok wyrzeźbiony na dziobie. Byli niecałe trzy metry od sterburty.

Kiedy znaleźli się na wysokości rufy, Dirk stracił nadzieję na ratunek. Zastanawiał się ze złością, czy sternik śpi, czy jest pijany, czy jedno i drugie.

Spojrzał w kierunku nadpływającego katamarana. Nagle usłyszał plusk obok głowy. W wodzie wylądował pomarańczowy plastikowy pływak. Był przywiązany liną do rufy dżonki.

– Łap to i trzymaj mocno – polecił siostrze.

Gdy Summer chwyciła hol, zrobił to samo. Lina naprężyła się i popłynęli wzdłuż rzeki jak para narciarzy wodnych, którzy się przewrócili i zapomnieli puścić hol. Dirk zaczął się przyciągać do dżonki. Dotarł do wysokiej prostokątnej rufy, wspiął się po linie i sięgnął w górę do relingu. Z ciemności wyłoniła się para rąk, złapała go za klapy i dźwignęła na pokład.

– Dzięki – mruknął Dirk, nie zwracając uwagi na wysoką postać w mroku. – W wodzie jest jeszcze moja siostra – wysapał.

Podniósł się i chwycił linę. Wysoki mężczyzna stanął za nim i zrobił to samo. Razem podciągnęli Summer do góry. Wdrapała się przez reling i klapnęła na pokład. Z tyłu rozległo się szczekanie. Do Summer biegł czarny jamnik i zaczął ją lizać po twarzy.

– Nie za ciemno na pływanie? – zagadnął po angielsku obcy.

– Amerykanin? – zdziwił się Dirk.

– Od chwili urodzenia w kraju Lincolna – padła odpowiedź.

Dirk dopiero teraz przyjrzał się mężczyźnie. Niemal dorównywał mu wzrostem, ale ważył jakieś dziesięć kilo więcej. Miał gęste włosy i kozią bródkę, również siwą. Niebieskozielone oczy błyszczały humorem. Dirk czuł się tak, jakby patrzył na trochę starszą wersję swojego ojca.

– Byliśmy w poważnym niebezpieczeństwie – powiedziała Summer, wstając z pokładu. Wzięła na ręce psa i podrapała go za uszami. Jamnik zamerdał ogonem. Wskazała głową katamaran w dole rzeki, który zataczał łuk w ich kierunku. – Ci mordercy zatopili nasz statek badawczy i chcą nas zabić.

– Słyszałem karabin maszynowy – odrzekł mężczyzna.

– Zamierzają przeprowadzić zabójczy atak na wielką skalę. Musimy zaalarmować władze – ciągnęła błagalnie.

– Chodzi o życie tysięcy ludzi – dodał ponuro Dirk.

Siwy mężczyzna przyjrzał się dziwnej parze. Summer, choć przemoczona, wyglądała elegancko w koktajlowej jedwabnej sukience. Nie pasowała do zmaltretowanego i posiniaczonego Dirka w podartym niebieskim kombinezonie. Żadne nie próbowało ukryć kajdanków na nadgarstkach.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko.

– Lepiej ukryję was pod pokładem, dopóki nie miniemy tamtych. Możecie zająć kajutę Mausera.

– Mausera? Ile osób jest na tej dżonce? – zapytał Dirk.

– Tylko ja i ten facet, który całuje pańską siostrę – odparł mężczyzna. Dirk odwrócił się i zobaczył, jak jamnik zlizuje wodę z twarzy Summer.

Właściciel dżonki zaprowadził ich na dół do gustownie urządzonej kabiny.

– W łazience są ręczniki, w szafce suche ubrania. A to was rozgrzeje. – Sięgnął po butelkę stojącą na bocznym stoliku i nalał im po kieliszku przezroczystego płynu.

Dirk szybko wypił. Alkohol o cierpkim smaku był mocny, ale gładko przechodził przez gardło.

– To soju – wyjaśnił mężczyzna. – Miejscowa wódka ryżowa. Częstujcie się, a ja spróbuję przeprowadzić łódź obok waszych przyjaciół na katamaranie.

– Dziękujemy za pomoc – powiedziała Summer. – A przy okazji, nazywam się Summer Pitt, a to jest mój brat Dirk.

– Miło mi was poznać. Clive Cussler – przedstawił się mężczyzna.

Cussler wrócił na pokład do koła sterowego. Zwiększył trochę obroty silnika i skierował dziób w stronę środka rzeki. Po kilku minutach do dżonki podpłynął katamaran i oświetlił ją reflektorami. Cussler włożył stożkowy słomkowy kapelusz i skulił się za sterem.

Przez blask szperaczy zobaczył kilku mężczyzn, którzy celowali do niego z karabinów automatycznych. Kiedy katamaran znalazł się kilka centymetrów od lewej burty dżonki, ktoś niewidoczny na mostku warknął jakieś pytanie przez głośnik. Cussler w odpowiedzi pokręcił głową. Padło następne pytanie. Cussler znów pokręcił głową. Zastanawiał się, czy tamci zauważą mokrą linę i wilgotne ślady stóp na pokładzie. Przez kilka długich minut katamaran towarzyszył dżonce, jakby jego załoga zamierzała ją przeszukać. Nagle ryknęły silniki i dwukadłubowiec oddalił się, by prowadzić poszukiwania bliżej brzegu.

Cussler dotarł do ujścia rzeki i wypłynął na Morze Żółte. Kiedy znalazł się na otwartej wodzie, wcisnął kilka przycisków na elektronicznej konsoli sterowniczej. Mechaniczne kołowrotki zaczęły nawijać liny, podnosić reje i wciągać czerwone lugrowe żagle na grotmaszt i bezanmaszt. Cussler wyłączył silnik i stara dżonka popłynęła z wiatrem.

– Ma pan piękny żaglowiec – powiedział Dirk, kiedy wyłonił się spod pokładu w dżinsach i koszulce polo. Summer wyszła za nim w luźnym kombinezonie i męskiej koszuli roboczej.

– To chiński statek handlowy, jakich używa się od prawie dwu tysięcy lat – odparł Cussler. – Ten zbudowano w Szanghaju w roku 1907 dla bogatego kupca. Jest z drewna tekowego nazywanego takien tong. Okazał się bardzo wytrzymały i żegluje się nim zaskakująco dobrze.

– Gdzie pan znalazł tę dżonkę? – spytała Summer.

– Mój przyjaciel trafił na nią w Malezji. Stała porzucona w porcie. Postanowił ją odrestaurować. Zajęło mu to pół roku. Kiedy znudziło mu się żeglowanie, odstąpił mi ją za kilka zabytkowych samochodów. Planuję przepłynąć nią azjatycką część Pacyfiku. Wyruszyłem z Japonii i chcę dotrzeć do Wellington.

– Samotnie? – spytała Summer.

– Zamontowałem mocny silnik Diesla, mechaniczne wciągarki żagli i skomputeryzowanego automatycznego pilota. Łatwo ją obsługiwać. Właściwie może płynąć sama.

– Ma pan na pokładzie telefon satelitarny? – zapytał Dirk.

– Niestety nie. Tylko radio do łączności z lądem. Nie chciałem, żeby w czasie rejsu przeszkadzały mi telefony i e-maile.

– To zrozumiałe – powiedział Dirk. – Dokąd pan teraz płynie i gdzie w tej chwili jesteśmy?

Cussler wyjął mapę nawigacyjną i przysunął do słabej poświaty konsoli sterowniczej.

– Na Morzu Żółtym, około czterdziestu mil na północny zachód od Seulu. Domyślam się, że nie chcecie mi towarzyszyć aż do Wellington? – uśmiechnął się szeroko i przesunął palcem po mapie. – A co powiecie na Inczhon? Mogę was tam wysadzić na ląd za mniej więcej osiem godzin. Gdzieś w okolicy jest chyba amerykańska baza lotnicza.

– Byłoby wspaniale. Odpowjada nam każde miejsce, gdzie będziemy mogli znaleźć telefon i zadzwonić do kogoś w centrali NUMA.

– NUMA… – powtórzył w zamyśleniu Cussler. – Chyba nie jesteście z tamtego statku NUMA, który zatonął na południowy zachód od Japonii?

– „Sea Rover". Jesteśmy. Skąd pan o tym wie? – zapytała Summer.

– Wszystko było na CNN. Widziałem wywiad z kapitanem. Opowiadał, jak po eksplozji w maszynowni załogę uratował japoński frachtowiec.

Dirk i Summer spojrzeli na siebie z niedowierzaniem.

– Kapitan Morgan i załoga żyją?! – wykrzyknęła Summer.

– Zgadza się, tak się nazywał ten gość. I mówił, że uratowano całą załogę.

Summer opowiedziała o ataku na statek, o ich porwaniu przez ludzi Kanga i o niepewności co do losu załogi.

– Podejrzewam, że szuka was sporo ludzi – odparł Cussler. – Na razie jesteście bezpieczni. W kuchni są kanapki i piwo. Zjedzcie i prześpijcie się trochę. Obudzę was w Inczhon.

– Dziękujemy – odrzekła Summer i zeszła na dół.

Dirk ociągał się chwilę. Stał przy relingu i patrzył, jak świt rozjaśnia horyzont. Myślał o wypadkach ostatnich trzech dni i czuł przypływ determinacji. Jakimś cudem załoga „Sea Rovera" przeżyła. Ale Kang miał krew na rękach. Stawka była teraz bardzo wysoka. Jeśli Kang powiedział im prawdę, mogły zginąć miliony ludzi. Trzeba powstrzymać szaleńca, i to szybko.

Загрузка...