Pożar był niewielki i został ugaszony po niecałych dwudziestu minutach. Ale ogień zdążył wyrządzić takie szkody, jakie zaplanowano. Dochodziła druga nad ranem, kiedy na pokładzie „Sea Launch Commandera" zadźwięczały dzwonki alarmowe, wyrywając Christiana z głębokiego snu. Kapitan natychmiast pobiegł na mostek i popatrzył na monitory kontrolne. Na obrazie graficznym statku pulsowała czerwona dioda. Wskazywała pożar na dolnym poziomie górnego pokładu.
– Ogień w rozdzielni elektrycznej przed centrum kontroli startów – zameldował ciemnowłosy marynarz, który pełnił wachtę w sterowni. – Uruchomił się automatyczny system mgły wodnej.
– Wyłącz zasilanie w tamtej części statku – rozkazał Christiano. -Zostaw tylko awaryjne. Zawiadom portową straż pożarną, że potrzebujemy pomocy.
– Tak jest. Wysłałem do rozdzielni dwóch ludzi i czekam na ich meldunek.
Podczas postoju „Commandera" w porcie na pokładzie przez całą dobę była tylko szkieletowa załoga. Niewielu jej członków przeszło szkolenie strażackie. Christiano wiedział, że szybko rozprzestrzeniający się pożar może ogarnąć cały statek, zanim nadejdzie pomoc. Kapitan wyjrzał przez szybę sterowni. Obawiał się, że zobaczy dym i płomienie, ale ich nie było. Poczuł tylko drażniący swąd spalonej instalacji elektrycznej i usłyszał odległe wycie syreny portowego wozu strażackiego, który pędził w kierunku nabrzeża. Po chwili uwagę kapitana przykuło radio przy pasie załoganta na mostku.
– Tu Briggs – dobiegło z głośnika. – Pali się tylko w rozdzielni. Kabina komputerowa jest w porządku. Otworzyły się tam zawory gazu FM-200 obniżającego temperaturę zapłonu. Ale nie wygląda na to, żeby uruchomił się system gaśniczy w rozdzielni. Może uda nam się stłumić ogień gaśnicami ręcznymi, zanim się rozprzestrzeni.
Christiano chwycił radio.
– Tu mostek. Róbcie, co możecie, Briggs. Pomoc w drodze. Bez odbioru.
Z rozdzielni wydobywał się gęsty dym. W pomieszczeniu wielkości dużej ściennej szafy były złącza przewodów elektrycznych biegnących od okrętowego generatora prądu do komputerów w centrum kontroli startów. Briggs szybko opróżnił dwie gaśnice. Potem cofnął się i zaczekał chwilę, żeby zobaczyć, czy dym się rozrzedzi. W powietrzu unosiła się chmura niebieskiej mgły, szkodliwe opary filtrowała maska tlenowa Briggsa. Kolega mechanik podał mu trzecią gaśnicę. Tym razem Briggs wpadł do pomieszczenia i skierował strumień dwutlenku węgla na płomienie, które zdołał dostrzec przez kłęby ciemnego dymu. Kiedy gaśnica była pusta, wycofał się szybko, złapał oddech i znów zajrzał do rozdzielni. W świetle latarki zobaczył tylko dym. Zadowolony, że nigdzie nie widać ognia, odszedł na bok i połączył się przez radio z mostkiem.
– Tu Briggs. Pożar ugaszony. Bez odbioru.
Choć ogień został stłumiony, szkoda już się stała. Minęły dwie godziny, zanim stopiona masa przewodów, izolacji i złączy przestała się tlić i portowa straż pożarna w Long Beach uznała statek za bezpieczny. Swąd spalonej instalacji elektrycznej było czuć na pokładzie jeszcze przez kilka dni. Danny Stamp zjawił się na statku krótko po odjeździe strażaków. Wezwał go Christiano. Usiedli w centrum kontroli startów i wysłuchali raportu szefa techników komputerowych.
– Pożar nie mógł wybuchnąć w gorszym miejscu – powiedział zdenerwowany inżynier. – Przez tę rozdzielnię przechodzą przewody zasilające wszystkich komputerów centrum. Będziemy musieli wymienić całe okablowanie. Koszmar.
Stamp pokręcił głową.
– A co z samym sprzętem? – zapytał.
– Dzięki Bogu, nie ucierpiał. Bałem się, że uszkodzi go woda z węży strażackich, ale na szczęście załoga ugasiła pożar, zanim przyjechała straż pożarna.
– Więc wystarczy wymienić instalację elektryczną. Ile to potrwa?
– To nie takie proste. Trzeba naprawić rozdzielnię, zamówić i sprowadzić kilka kilometrów kabli, niektórych bardzo nietypowych, przeciągnąć je i połączyć. W normalnych okolicznościach zajęłoby to trzy do czterech tygodni.
– Okoliczności są takie, że za opóźnienie startu grozi nam cholernie wysoka kara – odparł Stamp i popatrzył surowo na szefa komputerowców. – Ma pan osiem dni.
Wykończony inżynier wstał.
– Chyba będę musiał wyciągnąć kilka osób z łóżek – mruknął i wyszedł.
– Myśli pan, że da radę? – spytał Christiano, kiedy zamknęły się drzwi.
– Jeśli to wykonalne, powinien zdążyć.
– A co z „Odyssey"? Zatrzymamy ją w porcie, dopóki wszystko nie będzie naprawione?
Stamp zastanowił się.
– Nie. Zenit jest załadowany i zabezpieczony. Wyślemy ją w morze zgodnie z planem. „Commander" dotrze do równika dwa razy szybciej niż platforma. Nic się nie stanie, jeśli „Odyssey" zaczeka tam na nas kilka dni, gdybyśmy mieli opóźnienie. Załoga platformy będzie miała więcej czasu na przygotowania do startu.
Christiano skinął głową i się zamyślił.
– Zawiadomię naszego klienta o zmianie planu – ciągnął Stamp. – Pewnie będę musiał wykonać taniec brzucha, żeby ich uspokoić. Znamy już przyczynę pożaru?
– Rano przyjdzie inspektor straży pożarnej. Wszystko wskazuje na zwarcie, prawdopodobnie z powodu awarii któregoś złącza.
Stamp w milczeniu skinął głową. Zastanawiał się, co będzie dalej.
Inspektor straży pożarnej w Long Beach wszedł na pokład „Sea Launch Commandera" punktualnie o ósmej. Obejrzał spaloną rozdzielnię i przesłuchał tych, którzy ugasili ogień, oraz innych członków załogi obecnych w nocy na statku. Potem wrócił na miejsce pożaru i zbadał metodycznie zniszczone pomieszczenie. Zrobił zdjęcia i notatki. Prawie godzinę uważnie oglądał zwęglone kable i stopione złącza, w końcu stwierdził, że nic nie wskazuje na podpalenie.
Znalezienie dowodu wymagałoby żmudnych, bardzo dokładnych poszukiwań. Pod ubrudzonymi sadzą butami inspektora leżały mikroskopijne szczątki opakowania po mrożonym soku pomarańczowym. Analiza chemiczna wykazałaby, że w małym pojemniku był napalm domowej roboty: benzyna zmieszana z rozdrobnionym styropianem. Bombę zapalającą z zegarem sterującym podłożył kilka dni wcześniej jeden z ludzi Kanga. Kiedy nastąpiła eksplozja, w rozdzielni rozprysnął się płonący płyn i pomieszczenie szybko stanęło w ogniu. System tryskaczy sufitowych nie zadziałał – uszkodzono go tak, by upozorować awarię. Wszystko poszło zgodnie z planem. Zniszczenia opóźniły o kilka dni wyjście statku w morze, ale nie wzbudziły podejrzeń, że to był sabotaż.
Inspektor nie mógł zauważyć zwęglonych cząsteczek pojemnika po soku; były nie do rozpoznania. Wyszedł z rozdzielni, przystanął i zapisał w notesie przyczynę pożaru: „Zwarcie w instalacji elektrycznej z powodu nieprawidłowego połączenia lub niewłaściwego uziemienia". Wetknął długopis do kieszeni koszuli i zszedł ze statku. Po drodze minął nadchodzącą ekipę naprawczą.