14

4 czerwca 2007 roku, Wyspa Kjodongdo, Korea Południowa

Pięćdziesięciopięciometrowy jacht Benetti o stalowym kadłubie wzbudzał podziw nawet w bogatym Monte Carlo. Zbudowano go we Włoszech na zamówienie. W luksusowym wnętrzu były marmurowe podłogi i perskie dywany. Eleganckie salony i kabiny wypełniały rzadkie chińskie antyki. Na ścianach wisiały piętnastowieczne obrazy flamandzkiego mistrza Hansa Memlinga, tworząc wrażenie eklektyzmu. Z zewnątrz lśniący kasztanowo-biały jacht z mocno przyciemnionymi szybami wyglądał bardziej tradycyjnie. Na pokładach miał drewno tekowe i mosiądz. Całość była gustownym połączeniem uroku starego świata z nowoczesnym wzornictwem i techniką, które zapewniały funkcjonalność i szybkość. Gdy płynął rzeką Han-gang przez Seul i okolice, wszystkie głowy odwracały się w jego kierunku. Miejscowe wyższe sfery uważały zaproszenie na pokład za wyróżnienie. Taka wizyta była też rzadką okazją do spotkania z tajemniczym właścicielem jachtu. O Dae-jong Kangu, czołowym przemysłowcu południowokoreańskim, mówiono, że ma udziały we wszystkim. W okresie boomu gospodarczego lat dziewięćdziesiątych pojawił się jako szef prowincjonalnej firmy budowlanej. Wkrótce jego firma zaczęła wchłaniać inne, z branży okrętowej, elektronicznej i telekomunikacyjnej. Wszystkie interesy prowadzono pod szyldem Kang Enterprises, prywatnego imperium kontrolowanego i kierowanego przez właściciela. Kang chętnie spotykał się z politykami i biznesmenami i miał wpływ na decyzje rad nadzorczych największych południowokoreańskich spółek.

Ale życie prywatne pięćdziesięcioletniego kawalera było owiane tajemnicą. Spędzał dużo czasu w swojej posiadłości w ustronnej części górzystej wyspy Kjodongdo niedaleko ujścia rzeki Han-gang na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Koreańskiego. Według relacji nielicznych prywatnych gości miał tam stadninę koni i pole golfowe. Starannie ukrywana prawda o tajemniczym biznesmenie zaszokowałaby jego znajomych i patronów politycznych. Nawet najbliżsi współpracownicy nie wiedzieli, że Kang od ponad dwudziestu pięciu lat jest agentem rządu Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej.

Urodził się w północnokoreańskiej prowincji Hwanghae krótko po wojnie koreańskiej. Kiedy miał trzy lata, jego rodzice zginęli w katastrofie pociągu, o której spowodowanie oskarżono południowokoreańskich dywersantów.

Chłopca adoptował brat jego matki, jeden z założycieli Komunistycznej Partii Korei. W czasie II wojny światowej walczył z Japończykami w partyzantce Kim Ir Sena wspieranej przez Związek Radziecki, a kiedy Kim Ir Sen został dyktatorem Korei Północnej, otrzymał kierownicze stanowisko w administracji państwowej na prowincji. Szybko awansował i w końcu został członkiem Centralnego Komitetu Ludowego.

Kang otrzymał najlepsze wykształcenie, jakie mogło mu zapewnić młode państwo. Szybko się uczył i dzięki wpływom wuja wybrano go do pracy operacyjnej za granicą.

Miał głowę do interesów i zdolności przywódcze. Kiedy skończył dwadzieścia dwa lata, przerzucono go do Korei Południowej i ulokowano jako robotnika w małej firmie budowlanej. Wkrótce został brygadzistą, a potem zaaranżował serię „wypadków na budowie", w których zginęli prezes spółki i dyrektorzy. Sfałszował dokumenty przekazania własności i dwa lata po przyjeździe przejął kontrolę nad firmą. Dzięki pomocy finansowej i organizacyjnej Phenianu młody komunista przez lata rozbudowywał sieć przedsiębiorstw, koncentrując się na branżach, które najbardziej interesowały Północ. Firmy telekomunikacyjne Kanga zapewniały jego mocodawcom dostęp do zachodnich technologii wykorzystywanych w wojskowych systemach dowodzenia i kontroli. Jego fabryki półprzewodników produkowały chipy do pocisków rakietowych krótkiego zasięgu. Flota statków handlowych Kanga transportowała sprzęt obronny do jego ojczyzny. Zyski koncernu, które nie trafiały nielegalnie na Północ w postaci zachodnich towarów i urządzeń, były przeznaczane na łapówki dla kluczowych polityków, żeby uzyskać zamówienia rządowe, lub służyły do wykupywania innych firm. Ale głównym zadaniem Kanga było przygotowanie gruntu do zjednoczenia obu państw koreańskich na warunkach Północy.

Smukły jacht zwolnił i skręcił w wąski dopływ rzeki Han-gang, który wił się niczym wąż w kierunku małej osłoniętej zatoki. Sternik zwiększył obroty silników i statek pomknął przez spokojne wody. Przy przeciwległym brzegu zatoki unosił się żółty pomost. Jacht podpłynął równolegle do pomostu i sternik wyłączył silniki. Dwaj mężczyźni w czarnych mundurach zarzucili i zawiązali cumy. Obsługa dotoczyła do burty platformę ze schodkami. Górny stopień znalazł się na poziomie pokładu.

Drzwi kabiny otworzyły się i na pomost zeszli trzej mężczyźni w granatowych garniturach. Odruchowo spojrzeli w górę na duży kamienny dom sześćdziesiąt metrów nad nimi. Wznosił się na szczycie niemal pionowego urwiska, miał kanciasty dach kryty dachówką i ściany z piaskowca, a prowadziły do niego strome schody wykute w skale. Otaczający dom czterometrowy mur biegł w dół aż do krawędzi wody. Na brzegu stał wartownik z karabinem automatycznym.

Kiedy mężczyźni w garniturach szli pomostem, z małego budynku obok przystani wyszedł im na spotkanie gospodarz. Dae-jong Kang wyglądał imponująco. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył dziewięćdziesiąt kilogramów. Był potężny jak na Koreańczyka. Ale większą uwagę zwracały jego groźna mina i przenikliwe oczy. Wydawało się, że mogą przewiercić człowieka na wylot. Wystudiowany nieszczery uśmiech pomagał mu przełamywać bariery, ale nie mógł zamaskować lodowatej powściągliwości. Widać było, że Kang to człowiek, który ma władzę i nie waha się z niej korzystać.

– Witam panów – odezwał się uprzejmie. – Mam nadzieję, że podróż z Seulu była przyjemna?

Trzej przywódcy najsilniejszej partii w południowokoreańskim Zgromadzeniu Narodowym skinęli głowami. Najstarszy, łysiejący mężczyzna nazwiskiem Youngnok Rhee, odpowiedział za wszystkich:

– Rejs w dół rzeki takim wspaniałym jachtem to prawdziwy luksus.

– To mój ulubiony środek transportu – odrzekł Kang, dając do zrozumienia, że znudziło mu się latanie prywatnym helikopterem. – Tędy proszę – wskazał mały budynek u podnóża klifu.

Politycy posłusznie ruszyli za nim. Przeszli przez wartownię i dotarli wąskim korytarzem do windy, której szyb był wydrążony w skale. Podczas jazdy na górę goście podziwiali obraz tygrysa na tylnej ścianie kabiny. Kiedy otworzyły się drzwi, weszli do przestronnej jadalni, z której wysokich okien roztaczał się wspaniały widok na ujście Han-gang do Morza Żółtego. Sampany i małe statki handlowe płynęły w górę rzeki do Seulu. Większość trzymała się południowego brzegu, z dala od linii demarkacyjnej, która biegła środkiem rzeki.

– Piękna panorama, panie Kang – powiedział najwyższy z polityków, nazwiskiem Won Ho.

– Lubię ją, bo to widok na oba nasze kraje – odparł Kang. – Proszę siadać.

Zajął miejsce u szczytu stołu zastawionego półmiskami, z których unosiły się smakowite zapachy. Jedząc daiji-bulgogi, wieprzowinę w sosie czosnkowym, i yachae gui, marynowane warzywa, mężczyźni rozmawiali o polityce. Kang grał rolę towarzyskiego gospodarza, dopóki jego goście nie wypili odpowiednio dużo. Wtedy zaatakował.

– Najwyższy czas, żebyśmy poważnie podeszli do sprawy zjednoczenia naszych krajów – powiedział. – Jestem Koreańczykiem. Nasz naród ma jeden język, jedną kulturę i jedno serce. Jestem również biznesmenem i wiem, że razem mielibyśmy o wiele mocniejszą pozycję na światowych rynkach. Chińsko-amerykańskie zagrożenie, które długo usprawiedliwiało wykorzystywanie naszych dwóch państw jako przyczółków supermocarstw, już nie istnieje. Dawno powinniśmy się uniezależnić od obcych i robić to, co jest korzystne dla Korei. Naszym przeznaczeniem jest jedność.

– Jesteśmy gorącymi zwolennikami zjednoczenia, ale nieodpowiedzialna polityka przywódców Korei Północnej i siła militarna tego państwa zmusza nas do ostrożności – odrzekł trzeci polityk, mężczyzna nazwiskiem Kim.

Kang zbył jego słowa machnięciem ręki.

– Jak wiecie, ostatnio podróżowałem po Korei Północnej jako członek zespołu doradców Ministerstwa do spraw Zjednoczenia. Gospodarka północnokoreańska jest w stanie zapaści. Głęboki kryzys ekonomiczny wpływa również na stan sił zbrojnych. Wojsko jest słabo wyposażone i ma bardzo niskie morale – skłamał.

– To prawda, że na Północy mają problemy – odparł Won Ho – ale czy naprawdę uważa pan, że zjednoczenie byłoby korzystne dla naszej gospodarki?

– W prowincjach północnych jest mnóstwo taniej i łatwo dostępnej siły roboczej – powiedział Kang. – Po zjednoczeniu stalibyśmy się bardziej konkurencyjni na światowych rynkach, gdyż obniżylibyśmy znacznie koszty produkcji. Poza tym północne prowincje stałyby się dla nas nowym rynkiem zbytu. Nie ma żadnych wątpliwości, że zjednoczenie byłoby dla nas korzystne.

– Wciąż istnieje kwestia twardego stanowiska Korei Północnej w tej sprawie – przypomniał Won Ho. – Nie możemy dokonać zjednoczenia jednostronnie.

– Właśnie – poparł go Kim. – Ciągle powtarzają, że przeszkodą na drodze do zjednoczenia jest obecność militarna Stanów Zjednoczonych w naszym kraju.

– Dlatego – ciągnął spokojnie Kang – proszę panów o poparcie projektu rezolucji o wycofaniu z Korei Południowej wojsk amerykańskich.

Zaskoczeni politycy przetrawiali słowa Kanga. Wiedzieli, że zaprosił ich nie bez powodu, ale myśleli, że chodzi mu o ulgi podatkowe lub inną formę pomocy dla jego koncernu. Żaden nie spodziewał się prośby, której spełnienie mogło zagrozić ich dalszej karierze politycznej. W końcu Rhee odchrząknął i powiedział:

– Projekt tej rezolucji złożyli skrajni radykałowie. Nie ma szans, żeby przeszła w głosowaniu.

– Przejdzie, jeśli ją poprzecie – zapewnił Kang.

– To niemożliwe – wykrztusił Kim. – Nie mogę głosować za osłabieniem obronności naszego kraju, kiedy Korea Północna stale rozbudowuje swoją potęgę militarną.

– Może pan i zrobi pan to. Zabójstwo tamtej dziewczyny w Kunsan wywołało powszechną wrogość do amerykańskich żołnierzy. Musi pan wywrzeć nacisk na prezydenta, żeby natychmiast zaczął działać.

– Ale obecność wojsk amerykańskich zapewnia nam bezpieczeństwo – zaprotestował Kim.

Twarz Kanga wykrzywił złowrogi uśmiech.

– Pozwolę sobie przypomnieć, że obecne stanowisko zawdzięcza pan moim wpływom i pieniądzom – wycedził, ledwie powstrzymując wściekłość.

Rhee i Won Ho skulili się na krzesłach i ponuro skinęli głowami. Wiedzieli, że ich kariera polityczna byłaby skończona, gdyby media dowiedziały się, że przez lata brali łapówki.

– Załatwimy to – zgodził się potulnie Won Ho.

Gniew Kanga nie zrobił jednak wrażenia na Kimie. Polityk energicznie pokręcił głową.

– Przykro mi, ale nie mogę poprzeć rezolucji, która narazi nasz kraj na niebezpieczeństwo. Nie będę głosował za jej przyjęciem.

Spojrzał pogardliwie na swoich kolegów.

W pokoju znów zapadła cisza. Pojawili się służący, żeby sprzątnąć stół. Kang nachylił się do jednego z nich i szepnął mu coś do ucha. Służący szybko wyszedł. Po chwili otworzyły się boczne drzwi i do jadalni weszli dwaj potężnie zbudowani ochroniarze. Podeszli do Kima, chwycili go pod pachy i postawili na nogi.

– Co to ma znaczyć?! – wrzasnął.

– Nie będę dłużej znosił twojej głupoty – odrzekł chłodno Kang i skinął na ochroniarzy.

Wywlekli opierającego się Kima na balkon nad urwiskiem. Obrzucał ich wyzwiskami i żądał, żeby go puścili, ale nie reagowali na protesty. Rhee i Won Ho patrzyli z przerażeniem, jak ochroniarze podnoszą ich kolegę i wypychają za balustradę.

Po chwili rozległ się głuchy odgłos ciała lądującego na plaży w dole i krzyki Kima ucichły. Ochroniarze wrócili spokojnie do jadalni. Kang wypił łyk wina i odezwał się do swoich ludzi:

– Zabierzcie go do Seulu, ułóżcie ciało na ulicy w pobliżu jego domu i upozorujcie wypadek drogowy.

Kiedy ochroniarze wyszli, spojrzał na wstrząśniętych polityków.

– Zostaniecie na deserze, prawda? – zapytał z lodowatą uprzejmością.

Kang patrzył przez okno jadalni, jak Rhee i Won Ho wchodzą na jacht. Ciało Kima zawinięte w brązowy koc rzucono bezceremonialnie na pokład i przykryto brezentem. Jacht odbił od brzegu i rozpoczął osiemdziesięciokilometrową podróż w górę rzeki do Seulu.

Kang odwrócił się na odgłos kroków w pokoju. Podszedł do niego chudy czarnowłosy mężczyzna w znoszonym niebieskim garniturze, niemodnym krawacie i białej wykrochmalonej koszuli. Asystent administracyjny Kanga nie wyglądał imponująco, ale był bardzo przydatny.

– Spotkanie się udało? – zapytał.

– Tak, Kwan. Rhee i Won Ho poprą naszą inicjatywę wycofania wojsk amerykańskich. Szkoda, że musieliśmy wyeliminować Kima, ale przestał być lojalny. Jego śmierć będzie ostrzeżeniem dla tamtych dwóch.

– To była słuszna decyzja. Wieczorem przypłynie kurier po prototypowy chip do układów sterowania pociskami rakietowymi, który skończyliśmy testować w naszej fabryce półprzewodników. Chciałby pan przekazać jakąś wiadomość?

Kang i jego mocodawcy w Korei Północnej korzystali z kurierów, którzy przewozili z Południa informacje, technologie i kontrabandę. Choć do przesyłania danych najlepszy był Internet, wciąż istniała potrzeba bezpośredniego kontaktu, żeby przekazać jakiś przedmiot. Agent w zniszczonym sampanie przebrany za starego rybaka nie wzbudzał podejrzeń załóg kutrów patrolowych w strefie zdemilitaryzowanej i bez przeszkód docierał do rezydencji Kanga.

– Tak, możemy przekazać, że w ciągu najbliższych kilku tygodni w Zgromadzeniu Narodowym odbędzie się głosowanie nad rezolucją o wycofaniu wojsk amerykańskich i że robimy postępy w sprawie jej przyjęcia. Organizowane przez nas protesty studenckie nabierają rozmachu, a nasi ludzie w mediach będą podsycać zainteresowanie opinii publicznej zabójstwem popełnionym przez amerykańskiego lotnika – odrzekł Kang z krzywym uśmiechem. – Nasz plan okazał się bardzo dobry. Pozostaje pytanie, czy zdążymy wykorzystać sytuację do zrealizowania projektu „Chimera". Jakie są ostatnie wiadomości z laboratorium?

– Bardzo obiecujące. Zespół badawczy zakończył analizę wyników testu na Aleutach i potwierdził, że wirus uaktywnił się podczas lotu pocisku rakietowego. W dodatku rozpylona substancja pokryła większy obszar, niż przewidywano. Inżynierowie pracujący przy projekcie są przekonani, że system dyspersyjny zapewni powodzenie operacji.

– Pod warunkiem, że zdołamy stworzyć wystarczającą ilość wirusa. Szkoda, że na okręcie podwodnym 1-403 ocalała tylko jedna bomba.

– Nieprzewidziana trudność. Większość wydobytego czynnika zużyto do testu na Aleutach, więc w laboratorium zostało go niewiele. Doktor Sargow powiedział, że wyhodowanie potrzebnej ilości zajmie ponad trzy miesiące. Dlatego musimy spróbować wydobyć amunicję z drugiego japońskiego okrętu.

– Z drugiego japońskiego okrętu podwodnego – powtórzył Kang. – To było zaskakujące odkrycie, że zatopiono niejeden, lecz dwa okręty z zabójczym ładunkiem. Kiedy zacznie się operacja?

– Najpierw trzeba zlokalizować okręt. „Baekje" jest w drodze do Jokohamy po pojazd podwodny potrzebny do prac na dużych głębokościach. Przewidujemy, że samo wydobycie ładunku potrwa około dwóch dni, a cała operacja mniej więcej dziesięć.

– A co z Tongju?

– Wejdzie na nasz statek w Jokohamie i zostanie na pokładzie do końca operacji.

Kang zatarł ręce.

– Wszystko idzie dobrze, Kwan. Naciski na Amerykanów wkrótce wzrosną, a „Chimera" zada im dodatkowy cios. Musimy się przygotować do ofensywy i odnowy kraju pod naszym sztandarem.

– W nowej Korei zajmie pan wysokie stanowisko – powiedział Kwan.

Kang znów spojrzał za okno. Tuż za rzeką Han-gang rozciągały się aż po horyzont wzgórza jego ojczyzny.

– Czas odzyskać nasz kraj – mruknął cicho.

Kwan ruszył do drzwi. W progu przystanął i się odwrócił.

– Jest jeszcze jedna sprawa związana z projektem „Chimera".

Kang skinął głową na znak, by mówił dalej.

– Helikopter zestrzelony na Aleutach wystartował z amerykańskiego statku badawczego Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych. Nasi ludzie zameldowali, że piloci zginęli, co potwierdziły także lokalne media na Alasce w pierwszych doniesieniach o katastrofie śmigłowca. Ale nasz terenowy zespół operacyjny w Stanach, który monitorował reakcję Amerykanów na nasz test, zameldował, że pilot helikoptera, dyrektor projektów specjalnych NUMA, nazwiskiem Pitt, i jego partner przeżyli wypadek.

– To bez znaczenia – odparł Kang.

Kwan odchrząknął nerwowo.

– Kazałem naszym ludziom śledzić Pitta. Wrócił do Seattle. Dwa dni później pilotów NUMA widziano w łodzi, która kierowała się do rejonu zatonięcia 1-403.

– Co?! To niemożliwe! – wykrzyknął Kang. Z wściekłości nabrzmiała mu żyła na czole. – Skąd wiedzieli o naszych działaniach?

– Też tego nie rozumiem. Ale to profesjonaliści. Może ktoś zauważył, jak wydobywaliśmy ładunek z wraku, i po prostu sprawdzali, czy nie kręcą się tam szabrownicy. Albo to zwykły przypadek. Mogli prowadzić jakieś badania w tym rejonie.

– Możliwe. Ale nie możemy dopuścić do zdemaskowania naszego projektu. Niech nasi ludzie zajmą się nimi.

– Rozumiem. Zaraz to załatwię – odrzekł Kwan i wyszedł z pokoju.

Загрузка...