Mżyło, kiedy C-141 lądował w bazie lotniczej McChord na południe od Tacomy. Opony wielkiego odrzutowca zapiszczały na wilgotnym pasie startowym i transportowiec podkołował do terminalu tranzytowego. Wyłączono silniki i opuszczono na płytę lotniska dużą pochylnię ładowni.
Dirk przespał niemal całą podróż, więc wyszedł z samolotu wypoczęty. Summer źle spała w hałaśliwym transportowcu i ledwo trzymała się na nogach. Odnalazł ich porucznik odpowiedzialny za tranzyt i zaprowadził do klubu oficerskiego. Ledwo zjedli po hamburgerze, zabrał ich z powrotem na płytę lotniska. Dirk zauważył kabinę telefoniczną i szybko wybrał miejscowy numer.
– Dirk, odnalazłeś się! – wykrzyknęła Sarah z wyraźną ulgą.
– Jeszcze żyję – przyznał.
– Kapitan Burch powiedział mi, że byłeś na statku NUMA, który zatonął na Morzu Wschodniochińskim. Strasznie się o ciebie bałam.
Dirk uśmiechnął się z zadowoleniem i opowiedział jej krótko, co się wydarzyło, odkąd poleciał do Japonii.
– Ci sami ludzie, którzy uwolnili cyjanek na Aleutach, chcą przeprowadzić atak na większą skalę?
– Na to wygląda. Mam nadzieję, że po powrocie do Waszyngtonu dowiemy się więcej.
– Informuj mnie na bieżąco. Mamy w centrum specjalny zespół do zwalczania skutków użycia broni chemicznej lub biologicznej przez terrorystów.
– Będziesz pierwszą osobą, do której zadzwonię. A przy okazji, jak twoja noga?
– W porządku, choć nie mogę się przyzwyczaić do tych cholernych kul. Kiedy złożysz mi autograf na gipsie?
Dirk zauważył, że Summer przywołuje go gestem do małego odrzutowca na pasie startowym.
– Jak pójdziemy na kolację.
– Lecę jutro do Los Angeles na konferencję na temat toksyn w środowisku naturalnym – powiedziała z żalem Sarah. – Będziemy musieli zaczekać do przyszłego tygodnia.
– Jesteśmy umówieni.
Dirk ledwo zdążył dobiec do gulfstreama V, który grzał silniki. Wszedł na pokład i zobaczył, że Summer jest w centrum zainteresowania grupki pułkowników i generałów z Pentagonu, odlatujących do bazy lotniczej Andrews.
Następnego dnia o szóstej rano odrzutowiec przeleciał nad mauzoleum Jeffersona, by wylądować w bazie lotniczej na południowy wschód od stolicy. Na rodzeństwo czekał van NUMA. Zawiózł ich w niewielkim wczesnoporannym ruchu do budynku centrali, gdzie w swoim biurze powitał ich Rudi Gunn.
– Dzięki Bogu, że jesteście cali i zdrowi – powiedział. – Przewracaliśmy do góry nogami całą Japonię w poszukiwaniu was i tamtego kablowca.
– Dobry pomysł, ale nie ten kraj – odparła Summer.
Gunn nie dał im odpocząć.
– Jest tu paru facetów, którzy chcieliby osobiście usłyszeć waszą relację.
Chodźmy do gabinetu admirała.
Ruszyli za Gunnem do dużego narożnego pokoju z widokiem na rzekę. Drzwi gabinetu były otwarte. Weszli do środka.
Dwaj mężczyźni na kanapie dyskutowali o bezpieczeństwie portów morskich. Wicedyrektor Webster z Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego siedział w fotelu naprzeciwko nich i przeglądał jakieś akta.
– Jima Webstera z DHS już znasz – zwrócił się Gunn do Dirka. – A to są agenci specjalni Peterson i Burroughs z Wydziału Antyterrorystycznego FBI. – Wskazał mężczyzn na kanapie. – Rozmawiali z Bobem Morganem i chcieliby wiedzieć, co się z wami działo po zatonięciu „Sea Rovera".
Dirk i Summer usiedli w fotelach i opowiedzieli o wszystkim, od ich uwięzienia na pokładzie „Baekje" do ucieczki chińską dżonką. Kiedy skończyli, Summer zerknęła na zegar ścienny. Była zaskoczona, że ich relacja trwała trzy godziny. Zauważyła też, że Webster jest blady.
– Nie do wiary – mruknął w końcu i pokręcił głową. – Wszystkie dowody wskazywały na JCA. Całe nasze śledztwo koncentrowało się na Japonii.
– Dobrze zaplanowana mistyfikacja – odrzekł Dirk. – Kang to potężny człowiek i ma do dyspozycji ogromne środki. Nie powinno się lekceważyć jego możliwości.
– Jest pan pewien, że chce nas zaatakować bronią biologiczną? – zapytał Peterson.
– Dawał to do zrozumienia, a wątpię, żeby żartował. Technikę rozpylania zarazków w powietrzu przetestowali zapewne na Aleutach. Tylko że teraz znacznie wzmocnili jego działanie.
– Podobno w latach dziewięćdziesiątych Rosjanie też stworzyli odmianę wirusa ospy odporną na szczepionkę – wtrącił Gunn.
– Ale to jest chimera – odparła Summer. – Zabójcza kombinacja wirusów, która ma cechy każdego z nich.
Peterson pokręcił głową.
– Jeśli ta odmiana jest odporna na naszą szczepionkę, choroba może uśmiercić miliony ludzi – mruknął.
W pokoju na chwilę zapadła cisza. Obecni wyobrażali sobie przerażającą perspektywę.
– Próbny atak na Wyspach Aleuckich dowodzi, że mają środki do rozpylenia wirusa – powiedział Gunn. – Pozostaje pytanie, gdzie uderzą?
– Gdybyśmy zdołali ich powstrzymać, zanim zaatakują, miejsce przestałoby być ważne. Powinniśmy zrobić nalot na pałac Kanga, jego stocznię i wszystkie inne obiekty. I to szybko – stwierdziła Summer.
– Ona ma rację – przytaknął Dirk. – O ile wiemy, broń jest jeszcze na pokładzie statku w Inczhon i tam mogłaby się zakończyć cała sprawa.
– Musielibyśmy mieć więcej dowodów, żeby przekonać koreańskie władze, że istnieje zagrożenie i trzeba przeprowadzić wspólne śledztwo – odrzekł Webster.
Gunn odchrząknął cicho.
– Możliwe, że je zdobędziemy – oznajmił, skupiając na sobie uwagę wszystkich zebranych. – Przed odlotem z Korei Dirk i Summer skontaktowali się z siłami specjalnymi marynarki wojennej i opowiedzieli im o tajnym porcie Kanga w Inczhon.
Summer uśmiechnęła się szeroko.
– Nie mogliśmy ich upoważnić do działania, ale po telefonie Rudiego przynajmniej nas wysłuchali.
– Zadziałają- zapewnił Gunn. – Po waszym odlocie z Osan zażądaliśmy oficjalnie przeprowadzenia podwodnego rozpoznania. Wiceprezydent Sandecker stanął na głowie, żeby uzyskać na to zgodę, w nadziei, że coś znajdziemy. Niestety przy obecnej wrzawie wokół stacjonowania naszych wojsk w Korei trzeba bardzo ostrożnie węszyć na podwórku sojusznika.
– Wystarczy, że zrobią zdjęcie „Baekje" przycumowanego w porcie Kanga – powiedział Dirk.
– To na pewno by nam pomogło – przyznał Webster. – Kiedy wchodzą do akcji?
Gunn spojrzał na zegarek i uwzględnił czternastogodzinną różnicę czasu między Waszyngtonem a Seulem.
– Za dwie godziny. Powinniśmy coś wiedzieć wczesnym wieczorem.
Webster zebrał swoje papiery i wstał.
– Wrócę po południu – oświadczył i ruszył do drzwi. Kiedy wychodził, pozostali usłyszeli, jak mamrocze w kółko jedno słowo: „Korea".