Chińska dżonka wyglądała jak antyk wśród nowoczesnych frachtowców i kontenerowców w Inczhon. Cussler ostrożnie przeprowadził stary żaglowiec przez poranny gąszcz statków i skierował się do małej publicznej przystani między dwoma dużymi basenami portowymi. Przystań otaczała mieszanina zniszczonych sampanów i drogich weekendowych żaglówek. Cussler przybił do brzegu i wyłączył silnik. Potem zapukał do drzwi rezerwowej kabiny, żeby obudzić swoich pasażerów. Kiedy obsługa przystani tankowała dżonkę, zaparzył kawę.
Summer wyszła na zalany słońcem pokład z jamnikiem na rękach. Dirk dreptał za nią, próbując stłumić ziewanie. Cussler podał im kubki kawy, zniknął na chwilę pod pokładem i wrócił z piłką do metalu.
– Lepiej zdjąć te kajdanki przed zejściem na ląd – rzekł z uśmiechem.
Summer rozmasowała nadgarstki.
– Chętnie się pozbędę tych bransoletek.
Dirk popatrzył na łodzie dookoła.
– Nikt nas nie śledził?
– Nie, jestem pewien, że przypłynęliśmy tu sami – odrzekł Cussler. – Cały czas byłem czujny i na wszelki wypadek kilka razy zygzakowałem. Nikt się nami nie interesował. Założę się, że tamci faceci jeszcze krążą po rzece i wciąż was szukają – dodał ze śmiechem.
– Mam nadzieję – wzdrygnęła się Summer i mocniej przytuliła pieska.
Dirk wziął piłkę i zaczął uwalniać lewy nadgarstek siostry.
– Uratował nam pan życie – powiedział do Cusslera. – Możemy się jakoś odwdzięczyć?
– Nie jesteście mi nic winni – odparł właściciel dżonki. – Trzymajcie się z dala od kłopotów i pozwólcie władzom zająć się bandziorami.
– Tak zrobimy – zapewnił Dirk.
Gdy uwolnił siostrę od niewygodnych bransoletek, Summer i Cussler zaczęli ciąć na zmianę jego kajdanki. Wkrótce skończyli i mógł spokojnie dopić kawę.
– W restauracji na przystani jest telefon – powiedział Cussler. – Możecie stamtąd zadzwonić do ambasady amerykańskiej. Weźcie trochę koreańskich wonów na telefon i miskę kimchi.
Podał Summer kilka purpurowych banknotów.
– Dziękuję, panie Cussler. I życzę pomyślnych wiatrów. – Dirk uścisnął dłoń właściciela dżonki.
Summer pocałowała starego żeglarza w policzek.
– Jestem zakłopotana pańską uprzejmością – wyznała i poklepała jamnika na pożegnanie.
– Uważajcie na siebie, dzieciaki. Do zobaczenia.
Po chwili Dirk i Summer stali na przystani, machając do odpływającej dżonki, a Mauser żegnał ich szczekaniem z pokładu dziobowego. Gdy łódź zniknęła im z oczu, wspięli się po betonowych schodkach i weszli do żółtego budynku mieszczącego biuro przystani, sklep wielobranżowy i restaurację. Na ścianach wisiały pułapki na homary i sieci rybackie, jak w tysiącach podobnych lokali na świecie, ale tu cuchnęło tak, jakby sieci jeszcze ociekały słoną wodą.
Dirk znalazł automat telefoniczny i po kilku nieudanych próbach zdołał się dodzwonić do centrali NUMA w Waszyngtonie. Chociaż na Wschodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych był środek nocy, nie musiał długo przekonywać operatorki NUMA, żeby połączyła go z domowym numerem Rudiego Gunna. Wicedyrektor agencji właśnie zasnął, ale odebrał telefon po drugim sygnale. Niemal wyskoczył z łóżka, kiedy usłyszał głos Dirka. Po kilku minutach Dirk odwiesił słuchawkę.
– I co? – zapytała Summer.
Dirk zerknął w kierunku cuchnącej restauracji.
– Obawiam się, że musimy skorzystać z propozycji naszego wybawcy i spróbować tutejszego kimchi, kiedy będziemy czekać na transport – odpowiedział, masując pusty żołądek.
Dirk i Summer byli tak głodni, że wręcz pochłonęli koreańskie śniadanie, które składało się z gorącej zupy, ryżu, tofu przyprawionego suszonymi wodorostami i wszechobecnego kimchi – potrawy ze sfermentowanych warzyw, tak ostrej, że niemal poszedł im dym z uszu. Ledwie skończyli jeść, do restauracji weszli dwaj potężnie zbudowani żandarmi Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Summer przywołała ich gestem.
– Starszy sierżant Bimson, żandarmeria wojskowa 51. Pułku Myśliwskiego – przedstawił się jeden z nich, po czym wskazał głową młodszego kolegę. – To sierżant Rodgers. Mamy rozkaz eskortowania państwa do bazy sił powietrznych w Osan.
– Będzie nam bardzo miło – zapewniła Summer. Wstali i poszli za podoficerami do samochodu.
Pojechali z Inczhon na południe do bazy w Osan, gdzie w czasie wojny koreańskiej powstało lotnisko polowe. Teraz w bazie stacjonowały gotowe do walki myśliwce F-16 i samoloty szturmowe A-10 Thunderbolt II, które były pierwszym rzutem sił obronnych Korei Południowej.
Minęli bramę i zatrzymali się kawałek dalej przy szpitalu. Wysoki pułkownik zaprowadził Dirka i Summer do izby przyjęć. Dirkowi opatrzono rany, potem pozwolono im się umyć i dano czyste ubrania. Summer wybuchnęła śmiechem, kiedy włożyła workowaty mundur polowy.
– Co z naszym transportem? – zapytał pułkownika Dirk.
– Za kilka godzin do kraju odlatuje C-141. Wyląduje w bazie lotniczej McChord. Zarezerwowałem dla was dwa miejsca w pierwszej klasie. Ludzie z NUMA załatwili wam przelot z McChord do Waszyngtonu rządowym samolotem. Na razie trochę odpocznijcie, a potem zabiorę was do klubu oficerskiego, żebyście zjedli coś gorącego. Lot do domu będzie trwał dwadzieścia godzin.
– Chciałbym sięjeszcze tutaj skontaktować z jakąś jednostką operacji specjalnych, najchętniej marynarki wojennej. I zadzwonić do Waszyngtonu.
Na wzmiankę o marynarce wojennej pułkownik zrobił niechętną minę.
– Jest tu tylko jedna mała baza morska. W Chinhae niedaleko Pusan. Przyślę oficera z naszej jednostki operacji specjalnych, powinien panu pomóc.
Dwie godziny później Dirk i Summer weszli na pokład szarego transportowca C-141B Starlifter, którym leciał do kraju duży oddział żołnierzy. Kiedy zajęli miejsca, Dirk znalazł na oparciu fotela przed sobą osłonę na oczy i zatyczki do uszu. Włożył zatyczki i odwrócił się do Summer.
– Obudź mnie w kraju – powiedział. – Byle nie w takim, gdzie dają na śniadanie wodorosty.
Potem zasłonił oczy, wyciągnął się na siedzeniu i zasnął.