W Seattle było pogodne późne popołudnie. Wysokie sosny w Fircrest Campus rzucały długie cienie. Sarah wykuśtykała z budynku laboratoriów publicznej służby zdrowia stanu Waszyngton. Cieszyła się, że za kilka dni wreszcie zdejmą jej z nogi ciężki gips.
Skrzywiła się lekko, gdy oparła ciężar ciała na dwóch aluminiowych kulach. Po kilku tygodniach takiego chodzenia bolały ją nadgarstki i przedramiona. Zrobiła parę kroków, spojrzała w dół i pokonała krótkie schody. Starannie wybierała drogę i nie zauważyła samochodu zaparkowanego nieprzepisowo na chodniku. Omal na niego nie wpadła. Podniosła wzrok i ze zdumienia otworzyła usta.
Przed nią stał kabriolet Dirka, chrysler 300-D rocznik 1958. Wyglądał na częściowo naprawiony. Zniszczone skórzane siedzenia były tymczasowo posklejane taśmą samoprzylepną, dziury po pociskach w karoserii zaszpachlowane. Z plamami szarej farby podkładowej na turkusowym nadwoziu przypominał gigantyczną płaszczkę w barwach ochronnych.
– Obiecuję, że nie złamię ci drugiej nogi.
Sarah odwróciła się na dźwięk niskiego głosu. Za nią stał Dirk. Trzymał bukiet białych lilii i uśmiechał się szeroko. Pod wpływem emocji upuściła kule i zarzuciła mu ręce na szyję.
– Zaczynałam się niepokoić. Nie odzywałeś się od czasu ataku rakietowego.
– Byłem w darmowej podróży do Korei i pożegnalnym rejsie na jachcie Dae-jonga Kanga.
Pokręciła głową.
– Ten wirus, który stworzyli… To po prostu obłęd.
– Nie ma już powodu do obaw. Podobno wszystkie próbki zostały zniszczone. Miejmy nadzieję, że ta chimera więcej się nie pojawi.
– Zawsze może się znaleźć jakiś szaleniec gotowy otworzyć następną biologiczną puszkę Pandory dla pieniędzy albo rozgłosu.
– Skoro mowa o szaleńcach, jak się czuje Irv?
– Będzie jedynym współczesnym wyleczonym przypadkiem ospy na świecie. – Roześmiała się Sarah. – Szybko odzyskuje formę.
– Miło mi to słyszeć. To porządny facet.
Wskazała głową chryslera.
– Wygląda na to, że twój samochód też odzyskuje formę.
– To stara twarda bestia. Kiedy mnie nie było, zrobili jej mechanikę, ale został jeszcze środek i karoseria. – Popatrzył czule na Sarę. – Wciąż jestem ci winien kolację z krabami.
Spojrzała mu głęboko w oczy i skinęła głową. Dirk schylił się, wziął ją na ręce i delikatnie posadził na przednim siedzeniu samochodu obok bukietu lilii. Pocałował ją lekko w policzek, rzucił kule na tylne siedzenie, wsiadł za kierownicę i włączył zapłon. Wyremontowany silnik łatwo zaskoczył i zaczął pracować z basowym pomrukiem.
Sarah przytuliła się do Dirka.
– Nie będzie żadnych promów? – zapytała.
– Nie będzie – roześmiał się i otoczył ją ramieniem. Wcisnął gaz i ruszył starym kabrioletem przez zieloną okolicę w różowiejący zmierzch.