13

Rafa koralowa eksplodowała tęczą barw w pięknej, spokojnej scenerii, która zawstydziłaby pejzaże Moneta. Wśród karmazynowych gąbek falowały leniwie czułki jaskrawoczerwonych ukwiałów. Delikatne zielone koralowce ośmiopromienne pięły się wdzięcznie ku powierzchni obok okrągłych fioletowych koralowców mózgowych. Błękitne rozgwiazdy lśniły na rafie jak neony. Tuziny jeżowców zaściełały dno niczym dywan różowych poduszeczek do igieł.

Niewiele rzeczy w przyrodzie może rywalizować z pięknem rafy koralowej, pomyślał Pitt, chłonąc wzrokiem feerię barw. Unosił się tuż nad dnem i patrzył z rozbawieniem przez szybę maski, jak dwie małe ryby umykają do skalnej szczeliny przed plamistą płaszczką szukającą przekąski. Zawsze uważał, że w żadnym z miejsc do nurkowania nie ma takich widoków, jak przy rafie koralowej w ciepłych wodach zachodniego Pacyfiku.

– Wrak powinien być niedaleko, kawałek na północ od nas – usłyszał głos Giordina.

Po zacumowaniu „Mariany Explorera" nad miejscem największego stężenia toksyny Pitt i Giordino włożyli wulkanizowane „suche" skafandry z maskami zasłaniającymi twarz dla ochrony przed ewentualnym skażeniem chemicznym lub biologicznym. Wskoczyli do przejrzystej wody i opadli czterdzieści metrów do dna.

Wszystkich zaskoczyła obecność arsenu w morzu. Doktor Biazon powiedział, że zna przypadki wydzielania się arsenu podczas robót górniczych w kopalniach manganu na wyspie Bohol, ale dodał, że żadna nie jest zlokalizowana w pobliżu Panglao. Biolog NUMA przypomniała, że arsen bywa używany jako środek owadobójczy. Może pojemnik z tą substancją wypadł z jakiegoś statku lub został celowo wrzucony do morza? Pitt stwierdził, że jest tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć. Trzeba zanurkować i się rozejrzeć.

Spojrzał na kompas, zamachał płetwami i popłynął nad dnem przez niewidoczny prąd. W grubym skafandrze szybko zaczął się pocić. Warstwa ochronna izolowała go od otoczenia lepiej, niż było to konieczne w ciepłych tropikalnych wodach.

– Niech ktoś włączy klimatyzację – mruknął Giordino przez podwodny system łączności.

Pitt patrzył przed siebie i wciąż nie widział wraku, ale zauważył, że koralowe dno na wprost niego wznosi się ostro do góry. Na prawo było duże piaszczyste wypiętrzenie. Jego pofałdowana powierzchnia rozciągała się poza pole widzenia Pitta. Dotarł do koralowej przeszkody, wygiął się do tyłu i mocno zamachał płetwami, żeby się wznieść i przepłynąć nad poszarpaną krawędzią. Ku swemu zaskoczeniu zobaczył, że po drugiej stronie rafa opada pionowo w dół i tworzy szeroki rów. Jeszcze bardziej zdumiał go widok na dnie wąwozu. Spoczywała tam część dziobowa statku.

– Co za cholera? – wymamrotał Giordino, kiedy dostrzegł fragment wraku.

Pitt przez chwilę przyglądał się szczątkom, potem się roześmiał.

– Ja też się nabrałem. To złudzenie optyczne. Reszta statku jest tam, zagrzebana w tej górze piachu.

Giordino przyjrzał się wrakowi. Pitt miał rację. Piaszczyste wzgórze przed rafą zajmowało połowę rowu i zakrywało część rufową. Prąd morski w wąwozie zatrzymywał piasek na granicy śródokręcia niemal w linii prostej, co stwarzało wrażenie, że istnieje tylko połowa kadłuba.

Pitt odwrócił się od widocznego fragmentu statku i popłynął nad wzgórzem, które po kilku metrach opadało stromo w dół.

– Tu jest twoja śruba, Al. – Wskazał miejsce pod sobą.

Pod jego płetwami był widoczny mały fragment brązowej rufy. Kadłub wyginał się w dół ku wielkiej mosiężnej śrubie, która sterczała z piasku jak wiatrak. Giordino dołączył do Pitta i przyjrzał się jej. Potem przepłynął kawałek w górę rufy i zaczął zgarniać piasek z kadłuba. Pozycja rufy wskazywała, że wrak jest mocno przechylony na lewą burtę, co potwierdzało położenie odsłoniętej części dziobowej.

Pitt zbliżył się do Giordina i popatrzył na ostatnie litery nazwy statku: MARU.

– Tylko tyle mogę odsłonić – powiedział Giordino, walcząc z osypującym się piaskiem.

– Japoński – domyślił się Pitt. – Sądząc po zaawansowanej korozji, leży tu od dłuższego czasu. Jeśli gdzieś jest wyciek toksyny, to z części dziobowej.

Giordino przestał odkopywać rufę i popłynął za Pittem w kierunku dziobu. Z piaszczystego wzgórza wyłonił się główny komin. Sterczał niemal poziomo, jego wylot opierał się o rafę. Mały mostek i długi pokład dziobowy świadczyły, że to oceaniczny frachtowiec. Pitt ocenił długość kadłuba na nieco ponad sześćdziesiąt metrów. Kiedy przepływali nad przechylonym wrakiem, zauważył, że z głównego pokładu nic nie zostało. Deski dawno zgniły w ciepłych wodach wokół Filipin.

– Są dźwigi. Wyglądają na antyki – odezwał się Giordino na widok dwóch małych zardzewiałych bomów przeładunkowych, które sterczały z pokładu jak wyciągnięte ramiona.

– Gdybym musiał zgadywać, powiedziałbym, że ten statek zbudowano w latach dwudziestych – odrzekł Pitt, mijając mosiężny reling.

Dotarł do dwóch dużych kwadratowych pokryw luków ładowni dziobowej. Spodziewał się, że przy tak mocnym przechyle frachtowca będą otwarte, ale się mylił. Okrążyli klapy w poszukiwaniu uszkodzeń lub śladów wycieku.

– Zamknięty szczelnie jak beczka z olejem – stwierdził Giordino, gdy wrócili tam, skąd zaczęli.

– Gdzieś musi być dziura.

Pitt opadł wolno w dół przy sterburcie, żeby przyjrzeć się krzywiźnie odsłoniętego kadłuba. Wokół statku wyrastała stromo rafa koralowa. Wiedziony instynktem zszedł niżej aż do widocznego częściowo kila, potem popłynął powoli w kierunku dziobu. Nagle się zatrzymał. W kadłubie była dziura o poszarpanych krawędziach. Miała prawie sześć metrów długości i ponad metr wysokości. Sięgała do samego dziobu.

Giordino gwizdnął z podziwem.

– Jak „Titanic". Tylko ten zezłomował się na rafie koralowej, a nie pod bryłą lodu.

– Chyba próbował dopłynąć do brzegu – rzekł Pitt.

– Może uciekał przed sztormem.

– Albo przed naszą marynarką wojenną. Niedaleko stąd jest wyspa Leyte, gdzie w czterdziestym czwartym japońska flota została zdziesiątkowana.

W czasie II wojny światowej na Filipinach toczyły się ciężkie walki. Podczas daremnej obrony i późniejszego odzyskiwania wysp zginęło ponad sześćdziesiąt tysięcy Amerykanów. Zapomniana ofiara krwi, która przewyższała straty w Wietnamie. Po niespodziewanym ataku na Pearl Harbor Japończycy wylądowali w pobliżu Manili i szybko pokonali amerykańskie i filipińskie siły stacjonujące na półwyspie Bataan oraz wyspach Luzon i Corregidor. Okupowali Filipiny przez trzy lata, dopóki amerykańska ofensywa na Pacyfiku nie doprowadziła do inwazji na wyspę Leyte w październiku 1944 roku.

Nieco ponad sto mil morskich od wyspy Panglao, w zatoce u wybrzeży Leyte, rozegrała się największa bitwa morska w historii. Kilka dni po wylądowaniu na Leyte sił inwazyjnych MacArthura pojawiła się japońska flota i zdołała rozdzielić amerykańskie siły wsparcia morskiego. Japończycy byli o włos od zniszczenia Siódmej Floty, ale w końcu zostali rozbici. Stracili cztery lotniskowce i trzy pancerniki, łącznie z olbrzymem „Musashi". Ta klęska zakończyła dominację cesarskiej marynarki wojennej na Pacyfiku i w ciągu roku potęga militarna Japonii się załamała.

Na dnie morza wokół południowofilipińskich wysp Leyte, Samar, Mindanao i Bohol pozostały wraki statków transportowych i okrętów wojennych zatopionych w czasie konfliktu. Pitt nie byłby zaskoczony, gdyby toksyna pochodziła z któregoś z nich. Patrząc na dziurę w kadłubie frachtowca, łatwo było się domyślić, że jest ofiarą wojny.

Pitt wyobraził sobie atak lotniczy na japoński statek i ryzykowną decyzję kapitana, żeby skierować frachtowiec na brzeg w desperackiej próbie ratowania załogi i ładunku. Kadłub rozpruty przez rafę koralową szybko wypełnił się wodą, frachtowiec osiadł w rozpadlinie i przechylił się na lewą burtę. Ładunek, który próbował ocalić kapitan, spoczął na dnie morza na kilkadziesiąt lat.

– Chyba trafiliśmy w dziesiątkę – powiedział Giordino.

Pitt odwrócił się do niego i zobaczył, że Al wskazuje rafę przy kadłubie. Koralowce wokół dziobu nie miały żywych, czerwonych, niebieskich i zielonych barw. Były białe. Pitt zauważył, że w pobliżu nie widać żadnych ryb.

– Zatrute arsenem – stwierdził.

Odwrócił się z powrotem do wraku, sięgnął po małą lampę przy swojej kamizelce ratunkowej, zanurkował do dziury w kadłubie i oświetlił ciemne wnętrze. Dolny poziom przedziału dziobowego był pusty, leżał tu tylko gruby łańcuch kotwiczny, zwinięty jak wielki stalowy wąż. Pitt skręcił w stronę rufy i dotarł do grodzi. Giordino poszedł w jego ślady. Pitt oświetlił stalową przegrodę, która oddzielała ich od ładowni dziobowej. W dole, na styku grodzi z prawą burtą, znalazł to, czego szukał. Siła zderzenia kadłuba z rafą wygięła jedną z płyt przegrody. Powstał poziomy otwór wysokości kilkudziesięciu centymetrów, który umożliwiał dostanie się do ładowni.

Pitt zbliżył się do grodzi, uważając, żeby nie zmącić płetwami wody wokół siebie. Wsunął głowę w otwór, poświecił i doznał wstrząsu. Patrzyło na niego duże martwe oko. Po chwili zdał sobie sprawę, że to ponaddwudzie-stokilogramowy lucjan. Zielona ryba dryfowała w zalanym przedziale statku, zwrócona szarym brzuchem do góry. Widok w głębi ładowni zmroził mu krew w żyłach. Leżały tam, niczym stosy jajek w kurniku, setki zardzewiałych pocisków artyleryjskich do 105-milimetrowych dział, których armia japońska używała w czasie II wojny światowej.

– Prezent dla generała MacArthura? – mruknął Giordino, kiedy zajrzał do ładowni.

Pitt w milczeniu skinął głową i wyjął plastikowy worek. Giordino sięgnął po jeden z pocisków i włożył do środka. Pitt zamknął szczelnie worek. Al podniósł drugi skorodowany pocisk i potrzymał go kilka centymetrów nad dnem. Patrzyli, jak ze środka wycieka brązowa oleista substancja.

– To mi nie przypomina prochu ani żadnego materiału wybuchowego – powiedział Giordino i ostrożnie odłożył pocisk.

– Bo to chyba nie jest zwykła amunicja artyleryjska – odparł Pitt, zauważywszy pod najbliższym stosem pocisków kałużę brązowej cieczy. – Damy naszą zdobycz do zbadania naukowcom na statku i zobaczymy, co się okaże.

Wetknął worek z pociskiem pod pachę, wycofał się z ładowni, wypłynął z przedziału dziobowego przez dziurę w kadłubie i wzniósł ku powierzchni.

Nie miał wątpliwości, że pocisk pochodzi z czasów II wojny światowej. Ale dlaczego arsen? Tego nie wiedział. Japończycy wprowadzali różne innowacje do uzbrojenia i pociski z arsenem mogły być częścią ich arsenału śmierci. Strata Filipin była dla nich zapowiedzią końca wojny. Może amunicja na frachtowcu miała być ich ostatnią deską ratunku.

Kiedy wynurzył się z tajemniczym pociskiem, poczuł ulgę na myśl, że zabójczy ładunek statku nie dotarł do portu, lecz spoczął na dnie morza.

Загрузка...