10

W gabinecie w zachodnim skrzydle Białego Domu panowała atmosfera wrogości. Każdy z prezydenckich doradców do spraw bezpieczeństwa próbował zrzucić na innych odpowiedzialność za wypadki w Japonii.

– To wina wywiadu. Nasze placówki dyplomatyczne nie dostają potrzebnych informacji. Dlatego dwóch moich ludzi nie żyje – powiedział sekretarz stanu.

– Nie mieliśmy żadnych sygnałów o wzmożonej aktywności terrorystów w Japonii. Według raportów Departamentu Stanu japońskie służby bezpieczeństwa też nie – odparował wicedyrektor CIA.

– Panowie, co się stało, to się nie odstanie – wtrącił prezydent Garner Ward, zapalając dużą, staromodną fajkę.

Pochodził z Montany, z wyglądu przypominał Teddy'ego Roosevelta, a z zachowania Harry'ego Trumana. Ceniono go za rzeczowość, rozsądek i pragmatyzm. To była jego pierwsza kadencja. Lubił żywe dyskusje swojego sztabu i członków rządu, ale nie tolerował wytykania palcem i asekuranctwa.

– Trzeba poznać cele i motywy działania naszego przeciwnika, a potem opracować strategię – ciągnął prezydent. – Chciałbym również usłyszeć, czy należy ogłosić w kraju stan podwyższonego pogotowia. – Skinął głową w kierunku sekretarza Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Dennisa Jimeneza, który siedział po drugiej stronie stołu. – Ale najpierw musimy wiedzieć, kto nam zagraża. Martin, co udało ci się ustalić? – zwrócił się do dyrektora FBI Martina Fincha.

Finch służył kiedyś w żandarmerii korpusu marines. Nadal strzygł się na rekruta i mówił tonem sierżanta uczącego musztry.

– Zamachów na ambasadora Hamiltona i wiceambasadora Bridgesa dokonał prawdopodobnie ten sam człowiek. Na kasecie wideo z hotelu, gdzie zginął Bridges, jest podejrzany osobnik w stroju kelnera. Nie należał do personelu hotelowego. Jego wygląd odpowiada rysopisowi człowieka, którego widziano na polu golfowym pod Tokio krótko przed zabójstwem ambasadora Hamiltona.

– Coś go łączy ze śmiercią prezesa Gavina i pożarem w fabryce SemConu? – zapytał prezydent.

– Nie wpadliśmy na żaden trop, choć na istnienie takich powiązań wskazywałaby kartka zostawiona przy zwłokach Bridgesa. Traktujemy więc wypadki jak jedną sprawę.

– A co z podejrzanym? – spytał sekretarz stanu.

– Władze japońskie nie zdołały go zidentyfikować. Nie ma dowodów, że jest członkiem Japońskiej Czerwonej Armii. To najwyraźniej ktoś nieznany. Japończycy w pełni współpracują z nami przy poszukiwaniach, ogłosili alarm w swoich punktach kontroli paszportowej.

– Mimo braku dowodów nie powinni mieć wątpliwości, że ten osobnik należy do Japońskiej Czerwonej Armii – powiedział wicedyrektor CIA.

– Co było na kartce znalezionej przy zwłokach Bridgesa? – odezwał się Jimenez.

Finch przejrzał dokumenty i wyjął zadrukowany kawałek papieru.

– W przekładzie z japońskiego brzmi to tak: „Ustąpcie, amerykańscy imperialiści, którzy plamicie Nippon chciwością, bo inaczej śmierć tchnie swym zimnym oddechem ku waszym wybrzeżom. JCA". Klasyczna retoryka peryferyjnej sekty.

– Co się właściwie dzieje z Japońską Czerwoną Armią? – zapytał prezydent. – Myślałem, że nie działa od kilku lat.

Czekając na odpowiedź, odchylił głowę do tyłu i wypuścił pod sufit kłąb fajkowego dymu o wiśniowym zapachu.

– Jak pan zapewne wie, panie prezydencie – wyjaśnił Finch – Japońska Czerwona Armia to peryferyjne ugrupowanie terrorystyczne, które powstało z kilku japońskich frakcji komunistycznych w latach siedemdziesiątych. Miało program antyimperialistyczny i dążyło do obalenia rządu i monarchii legalnymi i nielegalnymi środkami. Było podejrzewane o powiązania z krajami Bliskiego Wschodu i Koreą Północną. Dokonało wielu zamachów bombowych i porwań samolotów. W 1975 próbowało zająć naszą ambasadę w Kuala Lumpur. W latach dziewięćdziesiątych najwyraźniej straciło poparcie i do roku 2000 aresztowano większość przywódców organizacji. Wielu ludzi uważało, że ugrupowanie przestało istnieć, ale od dwóch lat znów daje o sobie znać. Zapewne ma to związek z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną Japonii. JCA porzuciła ideę anarchistycznego przewrotu politycznego i teraz głosi hasła antyamerykańskie i antykapitali styczne, co przyciąga do niej część młodzieży. Nikt jednak nie reprezentuje publicznie ugrupowania, nie wiadomo więc, kto stoi na jego czele.

– Marty ma rację, panie prezydencie – przyznał wicedyrektor CIA. – Do chwili ataku na naszych ludzi od lat nie mieliśmy informacji jawnych o działaniach JCA. Jej znani przywódcy są za kratkami. Szczerze mówiąc, nie wiemy, kto teraz rządzi organizacją.

– Czy JCA może mieć jakieś powiązania z al-Kaidą?

– To jest możliwe, ale mało prawdopodobne – odparł Finch. – Metoda zamachów była zupełnie inna. W Japonii nie zaobserwowano też obecności ekstremistów islamskich. W tej chwili nie mamy żadnych dowodów na istnienie takich powiązań.

– Jak współpracujemy z Japończykami? – zapytał prezydent.

– W Japonii jest jednostka antyterrorystyczna FBI, która ściśle współpracuje z tamtejszą policją. Japońskie władze zdają sobie sprawę z powagi sytuacji i przydzieliły do śledztwa dużą grupę specjalną. Udzielają nam tak wszechstronnej pomocy, że trudno byłoby żądać więcej.

– Zwróciłem się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Japonii o dostęp do ich rejestru niepożądanych cudzoziemców – dodał Jimenez. – Wprowadzimy stan pogotowia na granicach, w koordynacji z FBI.

– A co robimy za granicą, żeby zapobiec następnym zamachom? – prezydent zwrócił się do sekretarza stanu.

– Ogłosiliśmy alarm we wszystkich naszych ambasadach – odrzekł sekretarz. – Zapewniliśmy też dodatkową ochronę wyższym rangą dyplomatom i czasowo ograniczyliśmy podróże całego personelu Departamentu Stanu w krajach ich pobytu. W tej chwili nasi ambasadorowie za granicą powinni być bezpieczni.

– Czy coś nam grozi w kraju, Dennis?

– Na razie nie, panie prezydencie – odpowiedział szef Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. – Dokładnie kontrolujemy przyjazdy z Japonii, ale nie widzimy potrzeby wprowadzania w kraju podwyższonego pogotowia.

– Zgadzasz się z tym, Marty?

– Tak, panie prezydencie. Wszystko wskazuje na to, że terenem zamachów jest tylko Japonia.

– A co ze śmiercią dwóch meteorologów Straży Przybrzeżnej na Alasce? – spytał prezydent.

Finch zajrzał do dokumentów.

– Na aleuckiej wyspie Yunaska – uściślił. – W tej chwili na miejscu jest grupa dochodzeniowa, która współpracuje z lokalnymi władzami. Zajmują się też zniszczeniem helikoptera NUM A. Wstępne wnioski są takie, że sprawcami byli kłusownicy, którzy polowali na lwy morskie przy użyciu cyjanku w postaci gazu. Próbujemy wytropić rosyjski trawler, znany z tego, że łowi nielegalnie na naszych wodach. Lokalne władze są przekonane, że go przechwycą.

– Cyjanek do polowania na lwy morskie? Wszędzie są szaleńcy. W porządku, panowie, dajmy z siebie wszystko, żeby znaleźć zabójców. Chcę pokazać światu, że nie wolno bezkarnie zabijać naszych dyplomatów za granicą. Znałem Hamiltona i Bridgesa. To byli porządni ludzie.

– Znajdziemy sprawców – obiecał Finch.

– Oby jak najszybciej – powiedział prezydent i postukał fajką w popielniczkę z nierdzewnej stali- bo obawiam się, że te typy mają jeszcze coś w zanadrzu i nie chcę, żeby to wykorzystali przeciwko nam. – Kiedy mówił, rozżarzony tytoń wypadł z fajki do popielniczki, ale nikt się nie odezwał.

Загрузка...