Przez półtorej doby „Baekje" płynął na północ, potem zaczął stopniowo skręcać na wschód. O zmierzchu pojawił się ląd i statek zaczekał do zmroku, żeby we mgle zawinąć do dużego portu. Dirk i Summer przypuszczali, że przypłynęli do Korei i że są w dużym południowokoreańskim mieście portowym Inczhon. Wskazywały na to bandery z całego świata na frachtowcach, które mijali, wchodząc do portu.
Kablowiec sunął wolno wzdłuż rozległych basenów portowych, gdzie przez całą dobę trwał załadunek i rozładunek kontenerowców. Skręcił na północ, minął terminal paliwowy, okrążył zardzewiały tankowiec i wpłynął do ciemnej i mało ruchliwej części portu. Zostawił za sobą zrujnowaną stocznię z korodującymi kadłubami statków i zwolnił przed wąskim kanałem, który biegł na północny zachód. Przy wejściu do kanału stała wartownia i mała motorówka. Rdzewiejący szyld głosił po koreańsku: KANG – USŁUGI MORSKIE – TEREN PRYWATNY.
Kapitan „Baekje" ostrożnie wprowadził statek do kanału, przepłynął wolno kilkaset metrów i pokonał ostry zakręt. Ukazała się mała laguna z dwoma masywnymi krytymi basenami portowymi na przeciwległym krańcu. Kapitan „Baekje" wprowadził statek do jednego z przepastnych hangarów niczym samochód do garażu. Pod sufitem piętnaście metrów nad dziobówką paliły się reflektory halogenowe. Wielkie hydrauliczne wrota zasunęły się cicho i przycumowano statek.
Nad pokład natychmiast obrócił się wysięgnik dźwigu i sześciu członków załogi zaczęło pod nadzorem Tongju wyładowywać kontenery z amunicją. Kiedy pojemniki z bombami ustawiono w piramidę na brzegu basenu, podjechał tyłem biały furgon. Grupa mężczyzn w szaroniebieskich fartuchach laboratoryjnych ostrożnie władowała kontenery do środka i samochód odjechał. Gdy skręcił na końcu basenu portowego, Tongju zobaczył znajomą niebieską błyskawicę z boku pojazdu i napis: KANG SATELLITE TELECOMMUNICATIONS CORP.
Kiedy Tongju patrzył, jak furgon wyjeżdża z hangaru, podszedł do niego Kim.
– Pan Kang będzie zadowolony, że mamy wszystkie bomby – powiedział.
– Dwie ostatnie są do niczego. Piloci pojazdu głębinowego rozbili je przy wydobywaniu i wypuścili zawartość do morza. Podobno przypadkiem, z powodu złej widoczności w wodzie.
– To mała strata. Akcja się powiodła.
– Fakt, ale czeka nas jeszcze trudna operacja – odparł Tongju. – Zabieram więźniów do Kanga, żeby ich przesłuchał. Mam nadzieję, że dopilnujesz przygotowań statku – bardziej stwierdził, niż spytał.
– Zaraz zaczniemy rekonfigurację, tankowanie i zaprowiantowanie. Będziemy gotowi do drogi, jak tylko weźmiemy ładunek.
– Dobrze. Im szybciej wyjdziemy w morze, tym większe będziemy mieli szanse na sukces.
– Zadziałamy z zaskoczenia. Nie ma mowy, żeby się nie udało – zapewnił Kim.
Ale Tongju wiedział swoje. Zaciągnął się papierosem i zastanowił nad elementem zaskoczenia. To rzeczywiście mogła być sprawa życia lub śmierci.
– Miejmy nadzieję, że oszustwo nie wyjdzie na jaw – powiedział w zamyśleniu.
Pod pokładem otworzyły się drzwi kajuty Dirka i Summer. Wartownik o grubym karku skuł im z tyłu ręce kajdankami, a potem brutalnie wypchnął na zewnątrz. Poprowadził ich pod lufą do trapu, gdzie stał Tongju i uśmiechał się drwiąco.
– To był wspaniały rejs – powiedział do niego Dirk. – Ale nikt nam nie pokazał, gdzie jest kasyno.
– Bądźmy szczerzy – wtrąciła Summer. – Jedzenie niezupełnie pasowało do pięciogwiazdkowych cen.
– Amerykańskie poczucie humoru jest mało śmieszne – warknął Tongju.
– A przy okazji, co robi Japońska Czerwona Armia w koreańskim mieście Inczhon? – zapytał Dirk.
Tongju prawie niedostrzegalnie zmarszczył czoło.
– Jesteś bardzo spostrzegawczy, Pitt – zauważył. Odwrócił się do Grubego Karku, który celował w rodzeństwo z AK-74. – Zabierz ich na jacht i zamknij pod strażą w kabinie dziobowej – warknął i pomaszerował na mostek.
Dirk, Summer i wartownik zeszli po trapie. W mniejszym bocznym basenie portowym stał smukły niebieski katamaran. Miał trzydzieści metrów długości, silniki Diesla o mocy czterech tysięcy koni mechanicznych i rozwijał prędkość trzydziestu pięciu węzłów.
– To jest bardziej w moim stylu – powiedziała Summer, kiedy zostali wepchnięci na pokład i uwięzieni w małej, ale luksusowej kabinie. – Tyle że tu nie ma bulajów. Panu Gościnnemu chyba nie spodobał się twój tekst o Inczhon – dodała i usiadła w fotelu, z rękami wciąż skutymi za plecami.
– Za dużo gadam – przyznał Dirk. – Ale przynajmniej upewniliśmy się, gdzie jesteśmy.
– I tym razem dostaliśmy kajutę pierwszej klasy – odrzekła, podziwiając boazerię z drewna orzechowego i artystyczne ozdoby na ścianach. – Jak na drugorzędną organizację terrorystyczną, ci faceci mają dużo forsy.
– Najwyraźniej mają przyjaciół w Kang Enterprises.
– Tej firmie okrętowej?
– To wielki koncern. Od lat widujemy ich statki handlowe. Są też zaangażowani w różne przedsięwzięcia zaawansowane technologicznie, choć znam tylko morską działalność koncernu. Kiedyś spotkałem w barze faceta, który pływał na jednym z ich tankowców. Opowiadał mi o ich stoczni remontowej i magazynach w Inczhon. Nigdy czegoś takiego nie widział. Mają tu podobno suchy dok i pełno najnowocześniejszych urządzeń. Na kominie tego kablowca jest logo Kanga, niebieska błyskawica. Musimy być na jego terenie.
– Cieszę się, że twoje wyprawy do barów w końcu na coś się przydały.
Dirk się uśmiechnął.
– Bywam tam w celach badawczych.
Summer nagle spoważniała.
– Co może łączyć JCA z Koreą Południową? I czego od nas chcą?
Przerwał jej ryk silników katamarana.
– Chyba niedługo się dowiemy.
Rzucono cumy, Tongju wszedł na pokład i szybki jacht ruszył. Wielkie wrota hangaru znów się odsunęły i katamaran wypłynął na zewnątrz. Tongju obejrzał się na kablowiec.
Na „Baekje" roiło się od robotników. Potężny dźwig zabierał z pokładu rufowego ogromny bęben do układania kabli. Przemalowywano statek, wycinano fragmenty nadbudowy, w innych miejscach wstawiano dodatkowe przegrody i nowe elementy. Zmieniano nazwę na rufie, komin pokrywano złocistą farbą. W ciągu godzin „Baekje" miał się zmienić w inny statek, jakby kablowiec o tej nazwie nigdy nie istniał.