Komandor Bruce McCasland spojrzał na nocne niebo nad Koreą i się skrzywił. Nad Inczhon nadciągały ciężkie deszczowe chmury. Płynęły nisko, powodując załamanie promieni świetlnych z tysięcy lamp ulicznych, domów i billboardów w portowym mieście. Odbite od chmur światło rozjaśniało mrok nocy. Dla człowieka, którego życie zależy od tego, czy jest niewidoczny, ciemność jest najlepszym przyjacielem, chmury przekleństwem. Może zacznie padać, pomyślał z nadzieją komandor. Byliby mniej widoczni. Ale chmury sunęły po niebie i ze złośliwym uporem skąpiły im deszczu.
McCasland zerknął na trzech komandosów Navy SEAL z Bend w Oregonie. Wszyscy czterej leżeli poniżej krawędzi burt w zniszczonym sampanie. Mieli na sobie czarne „mokre" skafandry nurków, maski, płetwy i plecaki, a że przeprowadzali rozpoznanie, byli uzbrojeni tylko w kompaktowe pistolety maszynowe Heckler & Koch MP5K kaliber 9 mm. Do kamizelek mieli przypięte miniaturowe aparaty fotograficzne i kamery wideo oraz gogle noktowizyjne.
Sfatygowana łódź mijała baseny portowe w Inczhon, zostawiając za sobą smugę niebieskiego dymu z dychawicznego silnika. Sampan wyglądał jak tysiące innych, które kursowały z towarami wzdłuż koreańskich wybrzeży, ale pod zniszczoną powłoką kryła się szybka łódź operacyjna z fiberglasowym kadłubem i wbudowanym silnikiem. Służyła do transportu małych oddziałów podwodnych sił specjalnych.
Sampan przeciął cichy północny kraniec portu i zbliżył się na odległość dwustu metrów do kanału, który prowadził do przedsiębiorstwa usług morskich Kanga. Silnik siedmiometrowej łodzi zakrztusił się kilka razy i zgasł. Dwaj komandosi przebrani za rybaków zaczęli głośno kląć po koreańsku. Jeden zabrał się do uruchamiania silnika, drugi chwycił wiosło i z głośnym pluskiem zanurzył je w wodzie.
McCasland spojrzał przez lornetkę noktowizyjną na wartownię u wylotu kanału. Dwaj ochroniarze wyglądali przez okno małego budynku, ale nie podeszli do czarnej motorówki przycumowanej kilka metrów od nich. Najwyraźniej byli zbyt leniwi, żeby dokładnie sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz.
– Do wody – rozkazał McCasland.
Trzej płetwonurkowie zsunęli się za burtę niemal bez dźwięku. Komandor poprawił maskę, pokazał „rybakom" uniesiony kciuk i poszedł w ślady tamtych. Na pokładzie było mu gorąco w izolowanym skafandrze, ale chłodna woda orzeźwiła go. Zanurzył się na głębokość sześciu metrów i rozejrzał.
Nocą w brudnej portowej wodzie widoczność była zerowa. McCasland włączył bezprzewodowy system łączności podwodnej w swojej masce.
– Kontrola łączności i pozycji – rzucił.
– Tu Bravo. Na pozycji. Bez odbioru – odezwał się pierwszy głos.
– Tu Charlie. Na pozycji. Bez odbioru – zgłosił się drugi.
– Tu Delta. Na pozycji. Bez odbioru – powiedział trzeci.
– Przyjąłem – odrzekł McCasland.
Nad nimi dwaj komandosi w sampanie dobili do brzegu obok pustego pomostu w zasięgu wzroku ochroniarzy Kanga. Zaczęli hałasować narzędziami i kląć, udając, że naprawiają silnik.
McCasland włączył MUGR – miniaturowy podwodny odbiornik GPS nazywany Muggerem. Do urządzenia nawigacyjnego wielkości palmtopa docierały sygnały z satelitarnego systemu GPS. Komandor wzniósł się na głębokość trzech metrów, żeby odbiornik mógł złapać sygnał. Błysnął zielony wyświetlacz i pojawił się szlak, który biegł zygzakiem przez przeszkody i wokół nich. Na podstawie zdjęć lotniczych i opisu Dirka i Summer komandor wprowadził wcześniej do Muggera szereg punktów orientacyjnych. Tworzyły trasę do tajnego portu Kanga. Każdy z czterech nurków miał własny odbiornik, który wskazywał mu również pozycję kolegów. Dzięki temu nawet w zupełnej ciemności mogli płynąć blisko siebie.
McCasland z powrotem opadł w dół.
– Ruszamy – powiedział do mikrofonu i popłynął naprzód.
Nie odrywał wzroku od elektronicznego kompasu i głębokościomierza. Dotarłszy do kanału, skręcił w wąski szlak wodny i przepłynął niemal dokładnie pod motorówką ochroniarzy. Trzej komandosi posuwali się tuż za nim w formacji delty.
Płetwonurkowie SEAL byliby trudni do wykrycia nawet w dzień. Nie używali klasycznych akwalungów, lecz recyrkulacyjnych aparatów oddechowych, które nie zostawiały na powierzchni pęcherzy powietrza. Aparaty VIPER firmy Carleton Technologies były umieszczone w opływowych plecakach. Tlen dostarczany nurkom krążył w obiegu zamkniętym. Wydychane powietrze przechodziło przez oczyszczacze chemiczne, które usuwały szkodliwy dwutlenek węgla. VIPER pozwalał na przebywanie pod wodą nawet przez cztery godziny, a brak pęcherzy powietrza nie zdradzał pozycji nurka.
Komandosi minęli kręty kanał i zbliżyli się do tajnego portu. Pokonanie pod wodą niemal półkilometrowego odcinka wyczerpałoby większość nurków sportowych, ale twardziele z SEAL mieli za sobą lata morderczego treningu, więc czuli się, jakby przeszli przez ulicę. Serca biły im tylko trochę szybciej niż w czasie spoczynku. Zatrzymali się przed masywnymi wrotami krytego basenu portowego. McCasland zatoczył krąg i natrafił rękami na pylon z boku odsuwanych drzwi. Wzniósł się wolno i znalazł ich dolną krawędź. Była metr pod powierzchnią wody. Wrócił niżej do swoich ludzi.
– Przeprowadzić rozpoznanie. Zbiórka w tym miejscu za trzydzieści minut.
Od tej chwili każdy z płetwonurków miał inną trasę w hangarze. Dirk i Summer narysowali z pamięci szczegółowy plan krytego basenu portowego. Na tej podstawie przydzielono zadania. Najbardziej niebezpieczne przypadło McCaslandowi. Musiał dotrzeć do końca hangaru i obejrzeć port od strony lądu. Dwaj jego ludzie mieli sfotografować i sfilmować „Baekje". Czwarty nurek został jako wsparcie w pobliżu wrót basenu.
Blask reflektorów sufitowych w hangarze przenikał pod wodę. Betonowe podpory nabrzeża rzucały cień. Na głębokości pięciu metrów McCasland widział przed sobą ich ciemne zarysy. Z Muggerem przy piersi machał płetwami i płynął szybko naprzód. Kiedy minął kilka tuzinów podpór, wyrosła przed nim betonowa ściana. Dopłynął do końca basenu. Oparł się o podporę, włączył kamerę cyfrową i przygotował się do wynurzenia. Miał niepokojące wrażenie, że poniósł porażkę. Płynąc pod nabrzeżem, miał wrażenie dziwnej pustki. Nie wyczuwał masy metalu, która powinna być w pobliżu, chociaż niewidoczna.
Gdy wychynął na powierzchnię pod krawędzią nabrzeża, jego obawy się potwierdziły. Nie zobaczył przed sobą studwudziestometrowego kablowca. Basen portowy był pusty. McCasland przesunął obiektywem kamery po ogromnym hangarze. W suchym doku stał zniszczony holownik. W pobliżu grupka znudzonych dokerów bawiła się w berka wokół wózka widłowego.
Komandor skończył filmować wnętrze hangaru, zanurzył się i popłynął z powrotem do głównych wrót. Kiedy dotarł do pylonu, uniósł Muggera i zobaczył, że jego trzej ludziejuż czekają.
– Operacja zakończona – powiedział i wypłynął do kanału.
Czterej płetwonurkowie wrócili do sampana i wpełzli cicho do środka. Fałszywi rybacy nagle znaleźli sposób na uruchomienie silnika. Wśród głośnych przekleństw przepłynęli obok kanału portowego Kanga i zagłębili się w noc.
Gdy zniknęli ochroniarzom z widoku, McCasland usiadł prosto i zdjął maskę. Wciągnął głęboko cuchnące portowe powietrze i popatrzył na światła na lądzie. Poczuł na twarzy kroplę deszczu, potem następne. Pokręcił głową. Po chwili na sfrustrowanego komandosa lunęły z nieba strugi wody.