45

"Odyssey" oddalała się wzdłuż wybrzeża od Long Beach, pokonując dziesięć mil morskich w ciągu godziny. Minęła kalifornijską wyspę San Clemente, tuż przed północą znalazła się na zachód od San Diego i wkrótce potem opuściła wody terytorialne Stanów Zjednoczonych. Kutry rybackie i jachty stopniowo znikały za horyzontem, gdy platforma wypływała na otwarty Pacyfik na zachód od Zatoki Kalifornijskiej. Pod koniec trzeciego dnia rejsu „Odyssey" była około siedmiuset mil morskich od najbliższego lądu i dzieliła ocean tylko z małym punktem na horyzoncie.

Hennessey patrzył, jak odległy punkt na północnym wschodzie przesuwa się na południe i powoli rośnie. Kiedy był w odległości pięciu mil, kapitan skierował na niego lornetkę. Zobaczył masywny niebieski statek z żółtym kominem. W zapadającym zmroku rozpoznał, że to nie frachtowiec, lecz statek badawczy lub specjalnego przeznaczenia. I że jest dokładnie na kursie kolizyjnym z „Odyssey". Przez następną godzinę kapitan nie odchodził od steru. Obserwował, jak statek zbliża się do jego sterburty. W odległości mili od platformy zwolnił i skierował dziób na południowy zachód za rufę „Odyssey".

– Chce przeciąć nasz kilwater – powiedział Hennessey do sternika. – Ma do dyspozycji wielki ocean, a musiał się znaleźć akurat na naszym kursie.

Nie przeszło mu przez myśl, że to nie jest przypadkowe spotkanie. I nigdy by nie podejrzewał, że zaufany członek załogi, jeden z garstki ludzi Kanga pracujących na pokładzie jako technicy rakietowi, podaje obcemu statkowi dokładną pozycję platformy przy użyciu zwykłego odbiornika GPS i małego nadajnika radiowego. „Koguryo" odebrał transmisję radiową dwadzieścia cztery godziny wcześniej i wziął kurs na „Odyssey".

Kiedy światła tajemniczego statku oddaliły się od rufy platformy, Hennessey zapomniał o całym zdarzeniu i skoncentrował się na czarnej pustce przed sobą. Do równika mieli jeszcze prawie dziesięć dni rejsu, a nie sposób było przewidzieć, jakie mogą być następne przeszkody na ich kursie.

Doświadczony oddział szturmowy dotarł do celu pod osłoną nocy i wykorzystał element zaskoczenia.

„Koguryo" śledził „Odyssey" przez kilka godzin, po czym zastopował silniki i pozwolił platformie oddalić się w kierunku horyzontu. Nocny sternik i oficer wachtowy na „Odyssey" odprężyli się, gdy światła niebieskiego statku zostały z tyłu. Platformę prowadził autopilot, musieli więc tylko obserwować ekran radaru i przyrządy meteorologiczne. W środku nocy na pustym oceanie nie było wielu powodów do obaw i czujność obu mężczyzn osłabła. Spacerowali po sterowni, dyskutując zawzięcie o piłkarskich mistrzostwach świata, zamiast patrzeć na monitory wokół nich. Gdyby któryś obserwował uważnie wyświetlacz radaru, nabrałby podejrzeń, że coś im grozi.

„Koguryo" nie zatrzymał się, żeby zmienić kurs lub dokonać naprawy, lecz by zwodować dużą motorówkę. W odkrytej dziesięciometrowej łodzi siedzieli Tongju, Kim i dwunastu innych komandosów w czarnych kombinezonach.

Motorówka mknęła w ciemności przez fale pod kopułą rozgwieżdżonego nieba, szybko zmniejszając dystans do płynącej platformy. Kiedy sternik zbliżył się do gigantycznego katamarana, skierował dziób między jego dwa kadłuby. Minął podpory kolumnowe i ledwo się zmieścił pod masywnymi trójkątnymi wspornikami, które łączyły kolumny zaledwie trzy i pół metra nad wodą. Zwolnił do prędkości platformy i podpłynął do przedniej prawej podpory, z której biegły w górę pokryte solą stopnie. Kiedy był tuż przy kolumnie, jeden z komandosów przeskoczył z dziobu łodzi na schody i przywiązał cumę do poręczy. Pozostali komandosi przedostali się kolejno na stopnie i rozpoczęli długą wspinaczkę na górę. Zatrzymali się na szczycie schodów, by złapać oddech, potem Tongju skinął głową na znak, że mają iść dalej. Drzwi na schody odryglował wcześniej jeden z ludzi Kanga na platformie. Komandosi wśliznęli się za próg i rozbiegli po pokładzie.

Choć Tongju przestudiował zdjęcia i plany „Odyssey", widok zrobił na nim wrażenie. Pokład startowy miał długość boiska piłkarskiego. Na przeciwległym końcu wznosiła się wyrzutnia, oddzielona dużą pustą przestrzenią hangaru rakiety. Wzdłuż cofniętej prawej krawędzi pokładu spoczywały wielkie zbiorniki z paliwem do zatankowania rakiety krótko przed wystrzeleniem. Po obu stronach hangaru stały dwa małe budynki, w których mieściły się kwatery dla sześćdziesięcioośmioosobowej załogi, mesa i ambulatorium. To był pierwszy cel.

Cały oddział zaatakował jednocześnie – pięciu komandosów hangar, trzej mostek, reszta kwatery załogi. Większość z czterdziestu dwóch osób na pokładzie „Odyssey" nie miała wiele roboty przed dotarciem platformy do miejsca wystrzelenia. Ludzie czytali, grali w karty lub oglądali filmy. O trzeciej nad ranem nie spała tylko garstka, głównie członkowie wachty i ekipy monitorującej rakietę. Kiedy komandosi wpadli do kwater załogi, wyrwani ze snu inżynierowie i technicy byli zbyt oszołomieni, żeby zareagować. W blasku latarek zobaczyli wycelowane w siebie AK-74 i wśród poszturchiwań szybko stanęli pod lufami. Dwaj mężczyźni grający w mesie w karty myśleli, że to jakiś chrzest równikowy, dopóki jeden z nich nie został powalony na podłogę kolbą karabinu. Zaskoczony szef kuchni upuścił stos naczyń na widok uzbrojonych ludzi. Hałas obudził śpiących szybciej niż intruzi.

W hangarze było podobnie. Drużyna komandosów wtargnęła do środka, otoczyła garstkę inżynierów i zajęła bez walki klimatyzowane pomieszczenie z rakietą Zenit. Na mostku usytuowanym na szczycie hangaru dwaj ludzie przy sterze nie mogli uwierzyć własnym oczom, gdy wszedł Tongju i spokojnie wycelował glocka w ucho pierwszego oficera. W ciągu niespełna dziesięciu minut oddział szturmowy opanował całą platformę. Nie padł ani jeden strzał. Nikomu z załogi „Odyssey" nie przyszłoby do głowy, że zostaną zaatakowani na środku Pacyfiku.

Komandosi byli zaskoczeni, kiedy się okazało, że większość marynarzy to Filipińczycy, a obsługa wyrzutni składa się z inżynierów amerykańskich, rosyjskich i ukraińskich. Międzynarodową ekipę zaprowadzono do mesy i uwięziono tam pod strażą. Stanowiska operacyjne na platformie obsadziło dwunastu ludzi Kanga zakonspirowanych na pokładzie i przedstawiciele firmy telekomunikacji satelitarnej. Kapitan Hennessey, brutalnie związany przez jednego z komandosów Kima, został wepchnięty do mesy wraz z załogą.

Tongju zawiadomił przez radio „Koguryo", że oddział szturmowy nie napotkał oporu. Potem popatrzył na mapę nawigacyjną rozłożoną na bocznym stole.

– Kierunek piętnaście stopni na północ-północny wschód – warknął do jednego z ludzi Kanga, który teraz stał za sterem. – Bierzemy kurs na nowy punkt wystrzelenia.

„Odyssey" płynęła na północ przez półtorametrowe fale. O świcie dogonił ją „Koguryo" i zwolnił do jej prędkości. Kapitan Lee zbliżył się do sterburty platformy i zrównał się z nią. Zdenerwowany sternik na mostku „Odyssey" upewnił się, czy autopilot jest prawidłowo ustawiony.

Tongju nadzorował pracę wielkiego dźwigu. Wysięgnik żurawia obrócił się nad prawą krawędzią platformy i operator opuścił ciężki blok i hak na pokład rufowy dawnego kablowca. Potem dźwig uniósł prostokątny metalowy kontener wielkości kanapy i przetransportował na główny pokład platformy. W środku były pojemniki ze zliofilizowaną chimerą, gotowe do umieszczenia w zasobniku z systemem rozpylającym.

Kiedy zabójczy wirus znalazł się na platformie, motorówka przywiozła z „Koguryo" dwunastu specjalistów, którzy weszli do hangaru i zaczęli rozbierać część głowicową zenita. Z dawnego kablowca przerzucono też dodatkowy oddział bezpieczeństwa, żeby zmienił komandosów Kima.

Tongju wrócił do sterowni. Popatrzył przez szyby na rozfalowane morze, a potem spojrzał w prawo. „Koguryo" odpływał od „Odyssey".

– Przyspiesz do prędkości maksymalnej – rozkazał Tongju sternikowi.

Nerwowy Filipińczyk przestawił sterowniki napędu obu pływaków i patrzył, jak rosną wskazania na wyświetlaczu prędkościomierza.

– Dwanaście węzłów. Maksymalna prędkość rejsowa – zameldował.

Tongju skinął głową, sięgnął do nadajnika radiowego pod sufitem i wywołał kapitana Lee na „Koguryo".

– Wszystko idzie zgodnie z planem. Proszę zawiadomić Inczhon, że platforma jest w naszych rękach i zaczniemy odliczanie za jakieś trzydzieści godzin. Bez odbioru.

Sternik patrzył prosto przed siebie, unikając wzroku Tongju. Wszelkie jego obawy co do zamiarów Azjaty były niczym w porównaniu z prawdziwym celem Tongju.

Загрузка...