53

Pojazd podwodny wynurzył się przy rufie platformy, niemal dokładnie pod wyrzutnią. Dirk i Dahlgren spojrzeli w górę na wielkie panele, które wystawały z platformy tuż poniżej podstawy rakiety. Deflektor płomienia kierował ogień z dysz wylotowych zenita do oceanu w dole. Sekundy przed startem do urządzenia wpuszczano tysiące litrów wody, żeby zabezpieczyć odsłonięte części platformy na czas powolnego odrywania się rakiety od wyrzutni.

– Przypomnij mi, żebym tu nie parkował, kiedy zapłonie ta pochodnia – odezwał się Dahlgren, wyobrażając sobie ogniste piekło wokół nich po odpaleniu zenita.

– Nie będziesz musiał mi tego powtarzać – zapewnił Dirk.

Skupili uwagę na grubych podporach kolumnowych platformy w poszukiwaniu drogi na górę. Dahlgren pierwszy zauważył motorówkę z „Koguryo" przycumowaną przy przeciwległym krańcu platformy.

– Chyba widzę schody na tamtej kolumnie, gdzie jest przywiązana łódź – powiedział.

Dirk zanurzył „Badgera" i dopłynął między dwoma kadłubami „Odyssey" do jej dziobu. Przebili powierzchnię wody tuż za białą motorówką i przyjrzeli się jej ostrożnie.

– Nie ma nikogo w domu – stwierdził Dirk, zadowolony, że łódź jest pusta. – Możesz nas przycumować?

Dahlgren bez słowa otworzył właz i wydostał się z kokpitu. Dirk opróżnił zbiorniki balastowe „Badgera", żeby pojazd miał maksymalną pływalność, potem ruszył naprzód i stuknął dziobem w rufę motorówki. Dahlgren natychmiast przeskoczył z „Badgera" na łódź, a potem z łodzi na platformę, trzymając mocno linę. Dirk wyłączył systemy zasilania pojazdu głębinowego i wspiął się na platformę. Dahlgren przycumował „Badgera".

– Tędy proszę – skłonił się lekko i wskazał Dirkowi schody.

Zaczęli się wspinać po metalowych stopniach. Poruszali się w równym tempie i uważali, żeby nie hałasować. Na górze zatrzymali się na chwilę, żeby złapać oddech, potem wyszli na pokład w przednim narożniku platformy.

Zobaczyli przed sobą dwa ogromne zbiorniki paliwa w kształcie cygara. Otaczał je labirynt rur i przewodów. W masywnych białych cysternach była nafta lotnicza i ciekły tlen do napędu zenita. Za zbiornikami, na przeciwległym krańcu platformy, stała rakieta. Wznosiła się jak samotny monolit.

Patrzyli na nią chwilę, zahipnotyzowani jej wielkością i potęgą. Woleli sobie nie wyobrażać zabójczej siły jej ładunku.

Potem Dirk spojrzał w górę na hangar z lądowiskiem helikoptera przy przedniej krawędzi dachu.

– Sterownia jest na pewno nad hangarem. Tam się musimy dostać.

Dahlgren przyjrzał się uważnie konstrukcji.

– Chyba trzeba będzie wejść do środka.

Pobiegli truchtem przed siebie. Po drodze rozglądali się, czy nie są obserwowani. Dotarli do otwartych wrót hangaru i Dirk zajrzał ostrożnie do środka zza krawędzi wielkich drzwi. Bez leżącego zenita długi, wąski hangar wyglądał jak pusta grota. Dirk wśliznął się do środka, Dahlgren za nim. Kiedy mijali wielki generator przy ścianie, usłyszeli głosy obijające się echem w pustym pomieszczeniu. Zamarli w bezruchu.

W połowie długości hangaru otworzyły się drzwi w przeciwległej ścianie i głosy umilkły. Za próg wyszli chwiejnie trzej mężczyźni w kombinezonach Sea Launch. Wyglądali na wykończonych. Prowadzili ich dwaj uzbrojeni komandosi. Mieli takie same czarne ubrania i karabiny szturmowe AK-74 jak ludzie, którzy zaatakowali „Sea Rovera". Dirk i Dahlgren obserwowali, jak więźniowie i ich strażnicy zbliżają się do magazynu z prefabrykatów I w pobliżu krańca hangaru. Stali tam dwaj inni komandosi. Pomogli wepchnąć trzech mężczyzn do środka i zaryglowali za nimi drzwi.

– Musimy dotrzeć do załogi Sea Launch. Oni będą wiedzieli, jak powstrzymać wystrzelenie rakiety – szepnął Dirk.

– Zgadza się. Trzeba będzie załatwić tych dwóch facetów przed magazynem, gdy ich kolesie odejdą- odrzekł Dahlgren.

Podkradli się do transportera rakiety i ukryli za nim. Dwaj pierwsi komandosi gawędzili chwilę z kolegami, potem wyszli bocznymi drzwiami. Dirk i Dahlgren ruszyli schyleni między stojakami z elektroniczną aparaturą testową i skrzynkami narzędziowymi w kierunku magazynu. Po drodze Dirk wziął młotek z długim drewnianym trzonkiem, a Dahlgren duży klucz nasadowy. Dotarli do końca transportera i przebiegli cicho za ruchomą platformę roboczą trzydzieści metrów od magazynu.

– Co teraz, mistrzu? – zapytał szeptem Dahlgren.

Dirk przykucnął za kołem platformy roboczej i popatrzył w kierunku strażników. Dwaj uzbrojeni komandosi dyskutowali z ożywieniem i nie zwracali uwagi na wnętrze hangaru. Dirk przyjrzał się platformie i dał nura za nią. Miała własny napęd i można było ją podnosić, żeby pracować wysoko przy rakiecie. Dirk poklepał koło platformy i uśmiechnął się szeroko do Dahlgrena.

– Wjedziesz frontowymi drzwiami, a ja tylnymi – szepnął.

Ruszył wzdłuż ściany hangaru. Posuwał się naprzód tylko wtedy, gdy strażnicy byli odwróceni do niego plecami. Wkrótce dotarł do końca hangaru i niezauważony przeciął w poprzek otwartą przestrzeń. Komandosi stali blisko drzwi magazynu, nie widzieli, że zachodzi ich z tyłu.

Dahlgren miał trudniejsze zadanie. Wdrapał się na platformę, sięgnął po sterownik przewodowy i położył się na brzuchu. Przykrył się zrolowanym brezentem i popatrzył przez szparę na strażników. Kiedy byli odwróceni w inną stronę, wcisnął przycisk podnoszenia platformy. Uniosła się niemal bezdźwięcznie o kilkanaście centymetrów. Komandosi nic nie usłyszeli. Dahlgren zaczekał, aż znów spojrzą w innym kierunku, i drugi raz wcisnął przycisk, ale teraz przytrzymał go dłużej. Platforma podjechała do góry niczym winda z ledwo słyszalnym szumem elektrycznego silnika. Dahlgren puścił przycisk, wstrzymał oddech i spojrzał z wysokości pięciu metrów na strażników. Nic nie zauważyli.

– Teraz będzie najlepsze – mruknął pod nosem.

Uruchomił napęd i czterokołowa platforma potoczyła się wolno naprzód. Dahlgren skierował ją prosto na dwóch komandosów przed magazynem, przykrył się szczelniej brezentem i zamarł w bezruchu.

Wysoka platforma pokonała pół otwartej przestrzeni, nim jeden z komandosów zauważył, że nadjeżdża. Dahlgren usłyszał spod brezentu podniecone głosy mówiące w jakimś azjatyckim języku. Na szczęście nie padł żaden strzał. Zabrzmiał okrzyk „Sou!" i powtórzył się po kilku sekundach. Zdezorientowani strażnicy próbowali zatrzymać platformę. Dahlgren zignorował ich i jechał dalej. Wyjrzał przez szparę w brezencie i zobaczył zbliżającą się krawędź dachu magazynu. Wiedział, że jest już blisko komandosów. Zaczekał, aż będzie w odległości półtora metra od budynku, i wcisnął przycisk „stop". Oszołomieni strażnicy zamilkli, gdy platforma zatrzymała się tuż przed nimi.

Napięcie było niemal namacalne i Dahlgren to wykorzystał. Komandosi wpatrywali się nerwowo w platformę, trzymając spocone palce na spustach. Widzieli, że przyjechała pusta. Był na niej tylko brezent i luźny zwój liny. Może potoczyła się przez hangar z powodu jakiejś awarii? Podeszli bliżej, żeby to sprawdzić. Ukryty pod brezentem Dahlgren wstrzymał oddech, potem wcisnął przycisk.

Niczym mechaniczny upiór platforma zaczęła się nagle obniżać. Strażnicy odskoczyli do tyłu. Wsporniki konstrukcji składały się jak akordeon i drewniany pomost opadał wolno ku ziemi. Znieruchomiał na wysokości dwóch metrów, trzydzieści centymetrów nad głowami komandosów. Azjaci cofnęli się kawałek, chcąc zobaczyć, kto lub co kieruje platformą. W końcu jeden podszedł bliżej i zaczął szturchać lufą brezent. Drugi został z tyłu i rozglądał się podejrzliwie po hangarze.

Dahlgren wiedział, że będzie miał tylko jedną szansę unieszkodliwienia strażnika. Uniósł prawą rękę nad głowę i przygotował się do ciosu. Czuł przez brezent szturchnięcia lufą. Były coraz bliżej. W końcu karabin uderzył go w udo. Zaskoczony komandos wahał się sekundę, nim wycofał broń, żeby otworzyć ogień. To wystarczyło Dahlgrenowi. Machnął ciężkim kluczem nasadowym, trafiając Azjatę w szczękę. Siła uderzenia zwaliła strażnika z nóg. Runął nieprzytomny na podłogę, nim zdążył nacisnąć spust.

Zadając cios, Dahlgren zrzucił z siebie brezent, więc gdy drugi komandos odwrócił się gwałtownie i zobaczył leżącego kolegę, zamarł z zakrwawionym kluczem w dłoni. Strażnik błyskawicznie uniósł AK-74 i nacisnął spust. Ale w tym samym momencie dostał z tyłu w głowę. Stracił równowagę i upadł do przodu. Wystrzelone pociski przeszły nieszkodliwie pod platformą. Dahlgren zobaczył przed sobą wysoką postać. Dirk stał kilka metrów od niego. Miał zawziętą minę. Żeby uratować przyjacielowi życie, rzucił młotkiem jak toporem bojowym. Młotek poszybował w powietrzu i trafił Azjatę w czaszkę.

Ale cios tylko go ogłuszył. Komandos uniósł się na kolana i spróbował znów wycelować. Dahlgren szybko zeskoczył z platformy i zamachnął się kluczem nasadowym. Nagle zaterkotała seria z broni automatycznej. Dahlgren znieruchomiał. Pociski podziurawiły wspornik platformy tuż obok jego głowy. Zadźwięczały upadające łuski i echo strzałów stopniowo ucichło.

– Tobie też radzę się nie ruszać, Pitt – rozległ się złowrogi głos Tongju, który stał w bocznych drzwiach z pistoletem maszynowym w rękach.

Загрузка...