– Chyba żartujesz? Sterowiec? – Giordino podrapał się w brodę i pokręcił głową. – Ciągnąłeś mnie przez cały kraj, żebyśmy przelecieli się ste-rowcem?
Pitt spojrzał na partnera z udawaną niechęcią.
– Wolę termin „statek powietrzny".
– A ja „worek z gazem" – odparował Giordino.
Kiedy po całonocnym locie z Waszyngtonu wylądowali w Los Angeles, zastanawiał się, co Pitt ma w zanadrzu. Zamiast skierować się do portu i sąsiadującego z nim rejonowego dowództwa grupy bezpieczeństwa morskiego Straży Przybrzeżnej, Pitt skręcił wypożyczonym samochodem na północ. Giordino zasnął na siedzeniu pasażera. Spał, gdy wyjeżdżali z okręgu metropolitalnego Los Angeles, a kiedy się obudził, zobaczył pola truskawkowe migające za szybą. Pitt wjechał na małe lotnisko w Oxnard i zaparkował nieopodal wielkiego sterowca przycumowanego do pionowego wysięgnika na ciężarówce.
Giordino spojrzał na statek powietrzny.
– Myślałem, że Super Boll jest dopiero za kilka miesięcy – wychrypiał.
Sześćdziesięcioośmiometrowy sentinel 1000 firmy Airship Management Services był znacznie większy niż zwykłe sterówce reklamowe unoszące się w powietrzu podczas meczów futbolowych i turniejów golfowych. Tę większą wersję popularnych balonów sterowych z serii Skyship 600 zaprojektowano do przenoszenia ładunków o ciężarze ponad dwóch i pół tony. Pod powłoką mieściło się dziesięć tysięcy metrów sześciennych gazu. W przeciwieństwie do szkieletowych zeppelinów z lat dwudziestych i trzydziestych, które miały komory z łatwo palnym wodorem, Sentinel 1000 był sterowcem ciśnieniowym wypełnionym bezpieczniejszym helem.
– Wygląda jak mniejszy kuzyn „Hindenburga" -jęknął Giordino, patrząc z niepokojem na srebrzysty statek powietrzny.
– Masz przed sobą najnowszy wynalazek do obserwacji wód przybrzeżnych z powietrza – odrzekł Pitt. – Na pokładzie jest system optyczny LASH.
NUMA testuje ten sterowiec, żeby sprawdzić jego przydatność do badania raf koralowych i pływów. System jest już z powodzeniem używany do śledzenia migrujących wielorybów.
– Co to jest LASH?
– Sensorowy system tworzenia obrazu, który wykorzystuje dyspersję światła. Pozwala wykrywać i śledzić cele niewidoczne gołym okiem. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozważa jego zastosowanie do ochrony granic, a marynarka wojenna do zwalczania okrętów podwodnych.
– Jeśli możemy odbyć lot testowy nad plażą w Malibu, to jestem za.
Kiedy Pitt i Giordino podeszli do sterowca, z gondoli wyłonił się mężczyzna z identyfikatorem NUMA.
– Pan Pitt? Zainstalowaliśmy radio, które dostarczyła Straż Przybrzeżna. Będzie pan miał bezpieczną łączność z ich kutrami patrolowymi. „Icarus" jest tak wyważony, że do zachowania stabilności przy lądowaniu powinien mieć pięć procent paliwa w zbiornikach, niech więc pan nie zużyje całego zapasu. Gdyby musiał pan awaryjnie unieść sterowiec, może pan wyrzucić balast wodny i użyć eksperymentalnego systemu wypuszczania paliwa.
Giordino popatrzył na dwa wirniki kanałowe po obu stronach tylnej części gondoli.
– Jak długo możemy być w powietrzu?
– Osiem do dziesięciu godzin, przy delikatnym operowaniu przepustnicami. Życzę udanego lotu. Pilotowanie tego sterowca to czysta przyjemność – rzekł mężczyzna z lekkim ukłonem.
Pitt i Giordino weszli do gondoli. W przestronnej, wygodnej kabinie mogło podróżować ośmiu pasażerów. Przecisnęli się przez przedni właz do kokpitu. Pitt usiadł za sterami, Giordino na miejscu drugiego pilota. Pitt uruchomił dwa turbodoładowane, chłodzone powietrzem silniki Porsche 930. Kiedy dostał z wieży kontrolnej pozwolenie na start, odwrócił się do Ala.
– Gotowy do lotu, Wilbur?
– Na twój sygnał, Orville.
Uniesienie sterowca w powietrze nie było prostą czynnością wykonywaną przez samych pilotów, lecz operacją z udziałem dużej obsługi naziemnej. Mężczyźni w jaskrawoczerwonych koszulach zajęli pozycje wokół „Icarusa". Trzej z przodu naciągnęli liny umocowane do dziobu, czterej chwycili reling biegnący wzdłuż gondoli. Szef obsługi naziemnej stał na wprost u podstawy ruchomego masztu cumowniczego. Na znak Pitta dał sygnał swojemu człowiekowi na szczycie masztu, żeby zwolnił cumę dziobową. Obsługa naziemna pociągnęła sterowiec i doprowadziła do pustego miejsca kilkadziesiąt metrów od masztu, skąd mógł bezpiecznie wystartować.
Pitt pokazał szefowi obsługi uniesiony kciuk i przesunął w dół dwie dźwignie przepustek na środkowej konsoli. Kiedy obsługa naziemna puściła sterowiec i cofnęła się, delikatnie przyciągnął do siebie wolant. Kanały wirników napędowych ustawiły się do góry i sterowiec zaczął się wznosić, jednocześnie sunąc naprzód. Wzbijał się w powietrze z wysoko zadartym dziobem. Giordino pomachał do obsługi naziemnej przez otwartą boczną szybę.
Pitt skierował „Icarusa" nad ocean i wypoziomował na pułapie siedmiuset sześćdziesięciu metrów. Szybowali pod bezchmurnym niebem na wschód. Wkrótce dostrzegli na północy Channel Islands: Santa Cruz, Santa Rosa i San Miguel. Pitt zauważył krople rosy spadające z powłoki sterowca, która nagrzewała się w porannym słońcu. Zerknął na wskaźnik ciśnienia helu. Trochę wzrosło. Gaz rozszerzył się w wyższej temperaturze i na większej wysokości. Pitt wiedział, że automatyczny system zaworów wypuściłby nadmiar helu, ale utrzymywał sterowiec znacznie poniżej wysokości krytycznej, żeby niepotrzebnie nie tracić gazu.
Lot Sentinelem 1000 przypominał bardziej żeglowanie dwudziestometrowym jachtem wyścigowym niż pilotowanie samolotu. Przestawianie wielkich sterów kierunku i wysokości wymagało pewnego wysiłku i dziób reagował z niepokojącym opóźnieniem. W polu widzenia pojawił się mały statek. Pitt rozpoznał wyczarterowany kuter rybacki. Jednodniowi wędkarze pomachali do niego z rufy. Sterowiec zawsze wzbudza przyjazne uczucia, pomyślał Pitt. Przypomina ludziom romantyczne czasy, kiedy latanie było nowością. Pomyślał z nostalgią o latach trzydziestych, gdy ogromne sterowce „Graf Zeppelin" i „Hindenburg" dzieliły przestworza z wielkimi statkami powietrznymi marynarki wojennej, „Akron" i „Macon". Tak jak transatlantyki z tamtej epoki, miały majestat, którego brakuje nowoczesnym środkom transportu.
Trzydzieści mil morskich od wybrzeża Pitt skierował „Icarusa" na południe i zaczął zataczać szeroki łuk na wprost Los Angeles. Giordino włączył system optyczny LASH połączony z laptopem. Widział teraz nadpływające statki z odległości trzydziestu pięciu mil. Do portów w Los Angeles i Long Beach ciągnęły nieprzerwanie frachtowce i kontenerowce. Najwięcej z Chin, Japonii i Tajwanu, ale zdarzały się również statki z Dżakarty i Bombaju. Do obu portów zawijało rocznie ponad trzy tysiące statków. Gdy Giordino zameldował Pittowi, że zauważył w oddali dwa duże statki handlowe, ten zmrużył oczy i po chwili dostrzegł na horyzoncie pierwszy z nich.
– Przyjrzymy się im. – Skierowawszy sterowiec w tamtą stronę, wcisnął przycisk radia. – Sterowiec „Icarus" do kutra Straży Przybrzeżnej „Halibut".
Jesteśmy na stanowisku i zaczynamy obserwację dwóch nadpływających statków mniej więcej czterdzieści pięć mil morskich na wschód od Long Beach. Odbiór.
– Przyjąłem, „Icarus". Cieszymy się, że mamy wasze oczy w powietrzu. Trzy nasze jednostki już weszły do akcji. Czekamy na meldunek. Bez odbioru.
– Oczy w powietrzu – mruknął Giordino. – Wolałbym mieć brzuch na kanapie.
Ciekawe, czy ktoś zapakował im lunch.
„Odyssey" przez całą noc płynęła na zachód, zbliżając się wolno do wybrzeża Kalifornii, skąd wyruszyła zaledwie kilka dni wcześniej. Po rozstrzygnięciu sporu o pozycję wystrzelenia rakiety Tongju wrócił na platformę i przespał kilka godzin w kajucie kapitańskiej. Wstał godzinę przed świtem i patrzył z mostka, jak „Odyssey" płynie w kilwaterze „Koguryo". Na prawo od dziobu dostrzegł w oddali zarys dużej wyspy. Sucha, wietrzna San Nicholas, należąca do marynarki wojennej i wykorzystywana głównie do ćwiczeń, była najbardziej oddaloną od kontynentu wyspą z grupy Channel Islands. Po godzinie z radia dobiegł głos kapitana Lee.
– Zbliżamy się do punktu wyznaczonego przez ukraińskich inżynierów. Przygotujcie się do zastopowania silników. Zajmiemy pozycję na południowy wschód od was. Będziemy w pogotowiu, żeby na wasz sygnał rozpocząć odliczanie.
– Przyjąłem – odrzekł Tongju. – Zajmiemy pozycję i zbalastujemy platformę. Róbcie swoje.
Odwrócił się i skinął głową jednemu z zakonspirowanych ludzi Kanga, który prowadził „Odyssey". Sternik cofnął przepustnice i włączył system samoczynnej nawigacji. Wykorzystując współrzędne GPS jako punkt docelowy, komputer uruchomił pędniki dziobowe, burtowe i rufowe i ustawił platformę dokładnie w wyznaczonym miejscu.
– Kontrola pozycji włączona – zameldował sternik. – Zaczynam balastowanie. – Wcisnął szereg przycisków na podświetlonej konsoli.
Sześćdziesiąt metrów pod sterownią otworzyły się automatycznie zawory w dwóch pływakach i pół tuzina pomp balastowych zaczęło napełniać wodą puste stalowe kadłuby. Na mostku Tongju obserwował proces na kolorowym monitorze, który wyświetlał trójwymiarowy obraz „Odyssey". Kadłuby katamarana i podpory kolumnowe stopniowo przybierały niebieską barwę, gdy wypełniała je woda morska. Konstrukcja powoli zanurzała się w falach. Ludziom w sterowni przypominało to zjazd windą w dół, który nie tyle się czuje, ile obserwuje. Po godzinie platforma obniżyła się o czternaście metrów i dna jej dwóch kadłubów znalazły się dwadzieścia jeden metrów pod powierzchnią morza. „Odyssey" już wcześniej przestała się kołysać. Po zanurzeniu się pływaków i częściowo kolumn stała się stabilną platformą, z której można było wystrzelić rakietę o ciężarze czterystu pięćdziesięciu czterech ton.
Kiedy „Odyssey" osiągnęła wyznaczoną głębokość i niebieska woda na monitorze dotarła do poziomej czerwonej linii, rozległ się brzęczyk. Sternik wcisnął kilka przycisków i cofnął się od konsoli.
– Zalewanie zakończone – zameldował. – Platforma ustabilizowana do wystrzelenia.
– Zabezpieczyć mostek – powiedział Tongju i wskazał głową Filipińczyka przy radarze.
Wartownik w drzwiach wyprowadził członka załogi na zewnątrz. Tongju wszedł do małej windy za sterownią i zjechał do hangaru. Wielką rakietę otaczało około tuzina inżynierów. Obserwowali monitory komputerów połączonych z zenitem. Tongju podszedł do szefa zespołu, mężczyzny nazwiskiem Ling. Nim zdążył się odezwać, Ling złożył mu raport:
– Przeprowadziliśmy ostatnie testy ładunku. Rakieta jest zabezpieczona, wszystkie systemy elektromechaniczne są sprawne.
– Dobrze. Platforma jest na wyznaczonej pozycji i ustabilizowana do wystrzelenia. Czy zenit jest gotowy do umieszczenia w wyrzutni?
Ling energicznie skinął głową.
– Czekamy tylko na polecenie przemieszczenia i podniesienia rakiety.
– Nie ma powodu zwlekać. Zaczynajcie. Niech pan mnie zawiadomi, kiedy będziecie gotowi do ewakuacji z platformy.
– Oczywiście – odrzekł Ling.
Podszedł do grupy inżynierów i wydał im kilka poleceń. Rozbiegli się na stanowiska. Tongju cofnął się i obserwował.
Otwarto masywne wrota hangaru. Ukazały się szyny biegnące do wyrzutni na przeciwległym końcu platformy. Włączono kilka silników elektrycznych i hangar wypełnił się hałasem. Tongju podszedł do konsoli, stanął za plecami Linga i patrzył nad jego ramieniem, jak manipuluje przyrządami na tablicy rozdzielczej. Błysnął rząd zielonych kontrolek i Ling pokazał innemu inżynierowi, żeby uruchomił transporter.
Rakieta zaczęła sunąć wolno w kierunku wrót hangaru. Najpierw na światło dzienne wydostały się dysze wylotowe zenita, potem w słońcu zalśnił jego biały korpus. Mechaniczna gąsienica przecięła otwarty pokład „Odyssey" i zatrzymała się u podstawy wyrzutni. Po chwili otworzył się przesuwny panel w dachu hangaru. Transporter unieruchomiono na pokładzie i włączono podnośnik. Siłowniki hydrauliczne naparły delikatnie na platformę transportera i zenit zaczął się wolno podnosić. Stożek dziobowy wysunął się przez otwór w dachu i rakieta przyjęła pozycję pionową. Korpus zenita umocowano wspornikami klamrowymi do pokładu. Przeciągnięto węże doprowadzające chłodziwo, odpowietrzające i paliwowe. Kilku techników na wyrzutni podłączyło kable do transmisji danych, żeby inżynierowie na „Koguryo" mogli monitorować sensory w korpusie rakiety. Transporter odsunięto i zenit pozostał w wyrzutni. Platforma podnośnika została opuszczona do pozycji poziomej i transporter przetoczono z powrotem do hangaru, żeby nie uległ uszkodzeniu w czasie startu rakiety.
Ling rozmawiał nerwowo chwilę przez radio z centrum kontroli startów na „Koguryo", a potem podszedł do Tongju.
– Są drobne nieprawidłowości – zameldował – ale ogólny stan techniczny rakiety odpowiada parametrom przedstartowym.
Tongju spojrzał na stojącego pionowo zenita z ładunkiem zabójczego wirusa, który miał uśmiercić miliony niewinnych ludzi. Cierpienia i śmierć innych nic go nie obchodziły. Liczyła się tylko potęga, którą miał przed sobą. Przesunął wolno wzrokiem po korpusie rakiety, popatrzył na platformę, wreszcie na Linga.
– Zaczynajcie odliczanie – rozkazał.