54

Dirk i Dahlgren stali pod lufami przy ścianie hangaru, gdy ludzie Tongju prowadzili resztę załogi „Odyssey" do magazynu. Ostatni został tam wepchnięty kapitan Christiano. Jeden z komandosów odwrócił się do Tongju.

– Tych też? – spytał, wskazując więźniów z NUMA.

Tongju pokręcił przecząco głową. Strażnik zamknął ciężkie metalowe drzwi magazynu, zabezpieczył je łańcuchem i powiesił na nim kłódkę. Trzydziestu pracowników Sea Launch uwięziono w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu, z którego nie było ucieczki.

Tongju podszedł do Dirka i Dahlgrena. Spojrzał na Dirka z mieszaniną szacunku i niechęci.

– Masz irytującą umiejętność wychodzenia cało z opresji, Pitt. I denerwujący zwyczaj wtrącania się w cudze sprawy.

– Nieprzyjemny ze mnie facet – przyznał Dirk.

– Skoro tak bardzo was interesuje nasza operacja, proponuję wam miejsca w pierwszym rzędzie podczas startu rakiety – powiedział Tongju i skinął głową trzem strażnikom.

Zanim Dirk zdążył odpowiedzieć, komandosi wbili im lufy w plecy i popchnęli ich w kierunku otwartych wrót hangaru. Jeden ze strażników sięgnął na pomost samobieżnej platformy i chwycił linę, która leżała obok brezentu. Tongju został chwilę z tyłu. Kazał reszcie swoich ludzi wsiąść do motorówki, a potem ruszył za trójką prowadzącą więźniów. Dirk i Dahlgren zerknęli na siebie. Obaj zastanawiali się, jak uciec, ale mieli małe szanse. Dirk wiedział, że jeśli spróbują, Tongju zabije ich bez wahania.

Tongju dogonił ich, kiedy wyszli z hangaru na zalany słońcem pokład.

– Oczywiście wiesz, że nasze siły specjalne są już w drodze – odezwał się Dirk do Azjaty, mając cichą nadzieję, że to prawda. – Nie dojdzie do startu rakiety, a ty i twoi ludzie zostaniecie aresztowani lub zabici.

Tongju zerknął w górę na zegar odliczający, potem spojrzał na Dirka i uśmiechnął szeroko. W słońcu zalśniły jego żółte zęby.

– Nie zdążą na czas. A jeśli nawet, to nic nie zrobią. Wasi wojskowi to mięczaki. Nie zaatakują platformy w obawie, że przypadkowo zabiją niewinnych pracowników na pokładzie. Nie ma już sposobu na przerwanie odliczania. Rakieta wystartuje i to będzie koniec amerykańskiej ingerencji w cudze sprawy.

– Nie wyjdziesz z tego żywy.

– Ty też nie.

Dirk i Dahlgren zamilkli. Czuli się, jakby szli na szubienicę. Kiedy grupa zbliżyła się do wyrzutni, wszyscy spojrzeli w górę na lśniącą białą rakietę. Więźniów wprowadzono pod zenita, dopchnięto do podpory wyrzutni i kazano stać bez ruchu. Jeden z komandosów zaczął ciąć linę na kawałki ząbkowanym ostrzem noża.

Tongju wyciągnął glocka i wycelował w gardło Dirka. Strażnik przywiązał mu łokcie, nadgarstki i kostki nóg do podpory wyrzutni. Potem zrobił to samo z Dahlgrenem.

– Bawcie się dobrze podczas startu rakiety, panowie – wycedził Tongju, odwrócił się i odszedł.

– Na pewno będziemy, wiedząc, że taka gnida jak ty nie pożyje długo – zawołał za nim Dirk.

On i Dahlgren patrzyli w milczeniu, jak Tongju i jego ludzie biegną przez pokład w stronę przedniej podpory kolumnowej, a potem znikają na schodach. Kilka minut później zobaczyli motorówkę. Pędziła w kierunku „Koguryo", który był teraz prawie dwie mile od „Odyssey". Z miejsca pod rakietą mieli dobry widok na zegar odliczający. Pokazywał 00.26.00, dwadzieścia sześć minut. Dirk spojrzał na wielkie dysze wylotowe zenita nad ich głowami. Za dwadzieścia sześć minut siedemset dwadzieścia pięć ton ciągu uderzy w nich jak ognista nawałnica i spali na popiół. Śmierć będzie przynajmniej szybka, pomyślał.

– Ostatni raz dałem ci się namówić na udział w jakiejś imprezie bez zaproszenia – odezwał się Dahlgren.

– Przepraszam, może byliśmy nieodpowiednio ubrani – odrzekł Dirk. Szarpnął więzy, próbując się oswobodzić, ale ledwo mógł ruszać rękami. – Jest jakaś szansa, żebyś się uwolnił? – zapytał Dahlgrena.

– Obawiam się, że nie. Ten facet zasłużył na skautowską odznakę żeglarza za wiązanie węzłów – odparł Dahlgren, napinając krępujące go liny.

Ich uwagę zwrócił głośny metaliczny dźwięk gdzieś na platformie. Pod nimi rozległ się łoskot. Po chwili usłyszeli za sobą szum płynu, który wypełnia rury w wyrzutni. Cała instalacja trzeszczała i skrzypiała przy przepływie w górę schłodzonego ciekłego tlenu i nafty lotniczej pompowanych do zenita.

– Tankują rakietę – powiedział Dirk. – To niebezpieczne dla załogi, więc robią to dopiero po ewakuacji platformy, tuż przed startem.

– Poczułem się dużo lepiej. Mam tylko nadzieję, że facet obsługujący pompę nie zagapi się i nie przepełni zbiornika.

Obaj z obawą podnieśli wzrok na rakietę. Wiedzieli, że ciekły tlen poparzyłby im skórę. Zenit drżał i jęczał, jakby paliwo tchnęło w niego życie! Nad nimi hałasowały silniki elektryczne i pompy tłoczące paliwo do komór spalania silników. Patrzyli w milczeniu na wyloty dysz zenita i wyobrażali sobie ogień, który na nich spadnie. Dirk pomyślał o Sarze i ścisnęło mu się serce, gdy zdał sobie sprawę, że już nigdy jej nie zobaczy. Co gorsza, poleciała do Los Angeles, gdzie może paść ofiarą ataku, któremu nie zdołał zapobiec. Potem pomyślał o siostrze i ojcu. Poczuł żal, że nigdy się nie dowiedzą, co się z nim stało. Zniknie bez śladu, nie zostaną z niego żadne szczątki, które można by pochować. Usłyszał cichy syk i zobaczył białe pióropusze pary wydobywające się z kilku zaworów bezpieczeństwa w korpusie rakiety. Kiedy schłodzony tlen ogrzał się w wysokiej temperaturze na zewnątrz i rozszerzył, zadziałał system upustowy. Niebo nad dwoma więźniami pociemniało, gdy kłęby pary przesłoniły słońce. Ale Dirkowi żywiej zabiło serce, bo zorientował się, że cień nad nimi jest powyżej rakiety i przesuwa się wolno po pokładzie platformy.

Nawet z dużej wysokości platforma Sea Launch i rakieta Zenit wyglądały imponująco. Ale mężczyźni w „Icarusie" nie byli w powietrzu po to, żeby podziwiać widoki. Tym razem sterowiec nie okrążył ostrożnie „Odyssey", lecz nadleciał prosto nad nią.

– Tam jest „Badger". – Giordino wskazał czerwony pojazd głębinowy pod narożnikiem platformy. – Przycumowany do przedniej podpory kolumnowej.

– Najwyraźniej Dirk i Jack weszli na pokład – odrzekł Pitt z niepokojem.

Kiedy dostał wiadomość radiową od Summer o zatopieniu „Narwhala", natychmiast zawrócił „Icarusem" na południe i dał pełną moc. Dwa silniki Porsche nabrały obrotów i sterowiec przyspieszył do swojej maksymalnej prędkości pięćdziesięciu węzłów. Pitt i Giordino widzieli na horyzoncie czarny dym z kadłuba kutra patrolowego. Gdy „Narwhal" poszedł pod wodę, Pitt skierował „Icarusa" w stronę szczątków, a Giordino wycelował w rejon katastrofy obiektyw dalekosiężnej kamery. Zobaczyli na zbliżeniu, że z kutra Straży Przybrzeżnej niewiele zostało, a „Koguryo" oddala się od platformy.

– Lepiej trzymaj się w bezpiecznej odległości od tego statku wsparcia – doradził Giordino, kiedy po kilku przelotach nad miejscem zatonięcia „Narwhala" upewnili się, że w wodzie nie ma rozbitków.

– Myślisz, że ma na pokładzie rakiety przeciwlotnicze?

– Zatopił „Narwhala" rakietą woda-woda, więc to możliwe.

– Będę się trzymał za zasłoną platformy. To powinno ich zniechęcić do strzelania do nas i rozwiać twoje obawy, że skończymy jak „Hindenburg".

Zszedł sterowcem na wysokość stu pięćdziesięciu metrów, zmniejszył obroty silników i zbliżył się do platformy. Giordino skierował kamerę WESCAM na „Koguryo" w oddali i obserwował, czy załoga nie przygotowuje się do zaatakowania „Icarusa". Nagle na monitorze pojawiła się motorówka podpływająca do burty statku. Pitt i Giordino patrzyli, jak Tongju i jego ludzie wspinają się na pokład. Nie zauważyli wśród nich Jacka i Dirka.

– Ostatnie szczury uciekają z platformy? – mruknął Giordino.

– Możliwe. Nie wygląda na to, żeby mieli wysłać motorówkę z powrotem. Zobaczmy, czy zostawili kogoś do pilnowania interesu.

Sterowiec nadleciał nad rufę platformy i Pitt skierował go wzdłuż lewej krawędzi pokładu ku dziobowi. Na „Odyssey" nie było żywej duszy. Giordino wskazał zegar odliczający na hangarze. Wyświetlacz pokazywał 00.27.00, dwadzieścia siedem minut. Kiedy dotarli do końca platformy, Pitt skręcił; pod kątem prostym i przeleciał przed sterownią na dachu hangaru. Giordino skierował obiektyw kamery na mostek. Na monitorze ukazało się puste pomieszczenie.

– Jak okręt widmo „Mary Celeste" – powiedział.

– Są gotowi do podpalenia lontu.

Pitt znów skręcił, poleciał nad prawą burtą ku rufie i okrążył ciasno rakietę Zenit. Z zaworów upustowych w jej korpusie wydobywały się pióropusze pary. Giordino przesunął kamerą w górę i w dół rakiety.

– Wygląda na zatankowaną i gotową do lotu.

Pitt spojrzał na zegar odliczający.

– Wystartuje za dwadzieścia sześć minut.

Giordino zerknął na wyświetlacz na hangarze. Kątem oka dostrzegł na monitorze lekki ruch, więc znów popatrzył na obraz rakiety. Ale spóźnił się. Z ciekawości przesunął obiektywem w dół zenita i nagle zobaczył dwóch mężczyzn.

– To Dirk i Jack! Są przywiązani do wyrzutni.

Pitt patrzył chwilę na ekran zmrużonymi oczami, w końcu skinął głovą. Poszukał wzrokiem miejsca do lądowania. Na pokładzie rufowym platformy między hangarem a wyrzutnią była wolna przestrzeń, ograniczał ją jednak pochylony wysięgnik dźwigu. Mógł rozerwać cienką powłokę sterowca.

– Miło z ich strony, że zostawili nam otwieracz do konserw – powiedział Giordino, przyglądając się dźwigowi.

– Nie ma problemu. Usiądziemy jak helikopter.

Pitt nadleciał nad hangar i opadł ku dużemu lądowisku śmigłowca powyżej sterowni. Wprawnie opuścił „Icarusa" w dół i po chwili gondola dotknęła płyty ładowniczej.

– Mogę liczyć, że nie wybierzesz się na zwiedzanie beze mnie? – zapytał, pospiesznie wstając z fotela pilota.

– Przysięgam – odparł Giordino.

– Daj mi dziesięć minut. Jeśli nie wrócimy, wynoś się stąd w cholerę, zanim się usmażysz.

– Nie wyłączam taksometru – rzekł Giordino i pokazał przyjacielowi uniesiony kciuk.

Pitt wypadł z gondoli, pobiegł przez lądowisko i po chwili zniknął w dole schodów. Giordino spojrzał na zegarek i zaczął nerwowo liczyć sekundy.

Загрузка...