– Mój Boże, wystrzelili w „Narwhala" pocisk rakietowy! – krzyknął kapitan Burch, widząc, jak kuter Straży Przybrzeżnej znika wśród dymu i ognia.
Delgado natychmiast spróbował wywołać „Narwhala" przez radio, inni wyjrzeli przez szybę sterowni. Summer uniosła lornetkę, ale szczątki kutra zasłaniał gęsty dym. Popatrzyła na platformę startową, potem przez dłuższą chwilę przyglądała się statkowi wsparcia.
– Nie odpowiada – powiedział Delgado po kilku bezowocnych próbach nawiązania łączności z kutrem.
– W wodzie mogą być rozbitkowie – wyjąkał zaszokowany Aimes. Nie mógł uwierzyć, że już nie zobaczy „Narwhala" i załogi, którą dobrze znał.
– Boję się podpłynąć bliżej – wyznał Burch. – Nie jesteśmy uzbrojeni, a ich następna rakieta już może być wycelowana w nas.
Kazał sternikowi zastopować silniki.
– Kapitan ma rację – powiedział Delgado do Aimesa. – Wezwiemy pomoc, ale nie możemy narażać załogi. Nawet nie wiemy, z kim ani z czym mamy do czynienia.
– To ludzie Kanga – oznajmiła Summer i oddała lornetkę bratu.
– Jesteś pewna? – spytał Aimes.
Skinęła głową i wzdrygnęła się. Dirk zbadał wzrokiem platformę i statek wsparcia.
– Summer ma rację – potwierdził. – To ten sam statek, który zatopił „Sea Rovera". Ma nawet japońską banderę. Przebudowali go i przemalowali, ale założę się o moją następną wypłatę, że to „Baekje".
– Ale po co towarzyszą tej platformie? – zapytał zdezorientowany Aimes.
– Może być tylko jeden powód. Przygotowują się do ataku rakietą Sea Launch.
Na mostku zapadła ponura cisza. Aimes nie wierzył w to, co usłyszał. W końcu przerwał milczenie.
– Musimy sprawdzić, czy przeżył ktoś z załogi „Narwhala".
– Lepiej wezwij pomoc, i to szybko – odparł szorstko Dirk. – Ja sprawdzę, czy są jacyś rozbitkowie.
Delgado spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem.
– Nie podpłyniemy bliżej – uprzedził.
– Nie trzeba – odrzekł Dirk i bez wyjaśnienia wyszedł szybko ze sterowni.
Tongju patrzył z mostka „Odyssey" na dymiące szczątki „Narwhala". „Koguryo" musiał zaatakować kuter Straży Przybrzeżnej. Nie było innego wyjścia. Tongju sam wydał Kimowi rozkaz, żeby działał zdecydowanie. Tongju wiedział teraz, że alarm wszczęła załoga sterowca. Przeklinał w duchu ukraińskich inżynierów. To oni przemieścili platformę bliżej lądu, nie czekając na jego ostateczną decyzję.
Spojrzał na zegar odliczający czas. Wskazywał 01.10.00. Jeszcze godzina i dziesięć minut. Z zamyślenia wyrwało go wezwanie radiowe z „Koguryo".
– Tu Lee. Zgodnie z pańskim rozkazem zatopiliśmy nieprzyjacielską jednostkę pływającą. Ale w odległości mili jest druga. Ją też mamy posłać na dno?
Tongju spojrzał z mostka w kierunku odległego statku.
– To okręt wojenny? Odbiór.
– Nie. Wygląda na statek badawczy.
– Więc zostawcie go w spokoju. Trzeba oszczędzać amunicję. Może być jeszcze potrzebna.
– Jak pan sobie życzy. Ling melduje, że jego zespół dotarł bezpiecznie na pokład „Koguryo". Jest pan gotowy do opuszczenia platformy?
– Tak. Niech pan przyśle motorówkę. Mój oddział niedługo będzie się ewakuował. Bez odbioru.
Tongju odwiesił mikrofon i odwrócił się do komandosa z tyłu sterowni.
– Zabierzcie więźniów do hangaru i zamknijcie w magazynie. Potem przygotujcie się do transportu na „Koguryo".
– Nie obawia się pan, że w hangarze załoga platformy może nie przeżyć wystrzelenia rakiety? – zapytał komandos.
– Nie obchodzi mnie, czy się uratują, czy zginą, byle nie przeszkodzili nam w odpaleniu zenita.
Komandos skinął głową i wyszedł. Tongju przeszedł wzdłuż przegrody czołowej mostka, przyglądając się uważnie urządzeniom elektronicznym w jej dolnej części. Dostrzegłszy panel włączników awaryjnego sterowania ręcznego, wyjął nóż bojowy i podważył osłonę. Chwycił wiązki przewodów i poprzecinał je ząbkowanym ostrzem. Zebrał klawiatury komputerów nawigacyjnych, wyrzucił za burtę i patrzył cierpliwie, jak wpadają do oceanu. Po nich w wodzie wylądowały trzy laptopy. Potem Tongju wyciągnął glocka i dla pewności strzelił kilka razy do stacjonarnych komputerów i monitorów. Niecałą godzinę przed wystrzeleniem rakiety pełna kontrola nad platformą i zenitem była w rękach ludzi na pokładzie „Koguryo".
– Zabierz mnie ze sobą – poprosiła Summer. – Wiesz, że potrafię pilotować każdy pojazd podwodny.
– W kokpicie są dwa miejsca, a tylko Jack ma doświadczenie w obsłudze tego sprzętu. Lepiej, żebym popłynął z nim. – Dirk ścisnął rękę siostry i spojrzał jej w oczy. – Skontaktuj się z tatą. Powiedz mu, co się stało, i poproś go o pomoc.
Objął Summer i dodał cicho:
– Dopilnuj, żeby Burch utrzymywał „Endeavora" w bezpiecznej odległości. Nawet gdyby coś nam się stało.
– Bądź ostrożny.
Dirk skinął głową. Potem wspiął się do kokpitu, wsiadł do pojazdu i zaryglował za sobą właz.
– Trzydzieści węzłów? – zapytał, wcisnąwszy się w fotel pilota obok Dahlgrena.
– Tak jest napisane w instrukcji obsługi – odrzekł Dahlgren, odwrócił się i pokazał przez szybę uniesiony kciuk.
Operator dźwigu na rufie „Deep Endeavora" skinął głową, uniósł jaskrawoczerwony pojazd z pokładu statku i opuścił za burtę do oceanu. Dirk i Dahlgren dostrzegli jeszcze machającą do nich Summeri otoczyła ich zielona woda. Statek NUMA był zwrócony dziobem w kierunku platformy, więc jego nadbudowa zasłaniała pojazd. Nikt z przeciwników nie mógł zauważyć wodowania. Nurek w morzu odczepił hak i postukał w kadłub na znak, że są wolni.
– Zobaczmy, co potrafi to urządzenie – powiedział Dirk, uruchomił sześć pędników i pchnął przepustnice do oporu.
Łódź podwodna w kształcie cygara bardziej popłynęła, niż skoczyła naprzód, wśród szumu silników elektrycznych i wody. Dirk przestawił lekko stery głębokości, zanurzył pojazd na sześć metrów i skierował go według kompasu do miejsca zatonięcia „Narwhala".
Czuł się, jakby prowadził odkurzacz. Pojazd podskakiwał i wężykował w prądzie morskim. Manewrowanie przypominało podróż przez melasę. Ale nie było wątpliwości, że ten prototyp to demon szybkości. Nawet bez prędkościomierza w kokpicie Dirk wiedział, że poruszają się w dobrym tempie. Wskazywał na to przepływ wody za szybą.
Dahlgren spojrzał na zegar na konsoli i się uśmiechnął.
– Mówiłem ci, że to koń wyścigowy czystej krwi. – Spoważniał i dodał: – Powinniśmy się zbliżyć do wraka za około minutę.
Minutę później Dirk cofnął przepustnice i ustawił silniki na jałowy bieg. „Badger" stopniowo wytracił szybkość. Wznieśli się ku powierzchni i Dahlgren tak wyregulował balast, żeby na górze mieli jak największe zanurzenie i byli jak najmniej widoczni. Zrobił to tak umiejętnie, że z wody wyłonił się tylko szczyt kokpitu.
Kilka metrów przed sobą zobaczyli dymiący kadłub „Narwhala". Rufa sterczała wysoko w górę. Ledwo zdążyli się przyjrzeć kutrowi, rufa uniosła się jeszcze wyżej i cały kadłub poszedł cicho pod wodę. Wokół pływały rozrzucone szczątki. Żaden nie był większy niż wycieraczka przed drzwiami. Dirk zatoczył „Badgerem" ciasny krąg wokół miejsca zatonięcia kutra, ale nie zauważył w wodzie rozbitków. Dahlgren połączył się przez radio z „Deep Endeavorem" i zawiadomił Aimesa, że najwyraźniej nikt nie przeżył eksplozji.
– Kapitan Burch prosi, żebyśmy natychmiast wrócili na statek – powiedział.
Dirk udał, że tego nie usłyszał, i skierował pojazd bliżej platformy. Z punktu obserwacyjnego nisko w wodzie widzieli tylko górną połowę zenita i dach hangaru. Nagle Dirk zatrzymał „Badgera" i wskazał palcem miejsce za rakietą.
– Spójrz tam.
Dahlgren popatrzył przez szybę kokpitu, ale zobaczył tylko szczyt hangaru i puste lądowisko helikoptera. Spojrzał uważnie trochę niżej i dostrzegł wielki zegar cyfrowy. Wyświetlacz pokazywał 00.52.00, pięćdziesiąt dwie minuty.
– Ta rakieta wystartuje za niecałą godzinę! – wykrzyknął, gdy zobaczył, że wskazania maleją.
– Trzeba to zatrzymać – odrzekł Dirk.
– Musimy wejść na pokład, i to szybko. Choć nie wiem jak ty, partnerze, ale ja nie mam zielonego pojęcia o rakietach i platformach startowych.
– To nie może być trudne. – Dirk pchnął przepustnice „Badgera" i popłynął w kierunku platformy.