– Coś się psuje w państwie duńskim. Summer zignorowała słowa brata i uniosła do nosa miskę zupy rybnej. Przez większość dnia nikt się nimi nie interesował. Potem drzwi kajuty otworzyły się gwałtownie i wszedł kucharz okrętowy w białym fartuchu. Przyniósł na tacy zupę, trochę ryżu i dzbanek herbaty. Uzbrojony wartownik obserwował to z korytarza. Zdenerwowany kucharz zostawił tacę i szybko wyszedł. Po chwili drzwi znów zaryglowano od zewnątrz. Summer powąchała zupę i się skrzywiła.
– Tutaj też.
Wzięła pałeczki i zaczęła jeść parujący ryż. Kiedy zaspokoiła pierwszy głód, spojrzała na Dirka. Siedział na koi i wyglądał przez bulaj.
– Oprócz naszych skromnych warunków bytowych co cię jeszcze gnębi? – zapytała.
– Nie dam głowy, ale chyba nie płyniemy do Japonii.
– Skąd wiesz?
– Obserwuję słońce i cienie rzucane przez statek. Gdybyśmy płynęli do Japonii, kierowalibyśmy się na północ-północny wschód. A wydaje mi się, że trzymamy kurs bardziej na północny zachód.
– Gołym okiem trudno to stwierdzić.
– Zgoda. Ale mówię to, co widzę. Jeśli zawiniemy do Nagasaki, możesz mnie posłać na kurs nawigacji.
Summer wyobraziła sobie mapę regionu.
– To by oznaczało, że płyniemy w kierunku Morza Żółtego. Myślisz, że do Chin?
– Kto wie? Być może Japońska Czerwona Armia ma tam bazę operacyjną. To by tłumaczyło, dlaczego władze nie mogą wytropić podejrzanych w Japonii.
– Możliwe. Ale musieliby działać za wiedzą lub przy poparciu rządu. Zastanowiliby się dwa razy, zanim zatopiliby amerykański statek badawczy.
– To prawda. Ale jest jeszcze inna możliwość.
Summer skinęła głową i czekała na wyjaśnienie.
– Ci dwaj kolesie, którzy chcieli mnie zastrzelić w chryslerze, byli według patologa Koreańczykami, nie Japończykami.
Summer skończyła ryż, odłożyła pałeczki i odstawiła miskę.
– Korea? – zapytała ze zmarszczonym czołem.
– Korea.
Ed Coyle miał zmęczony wzrok od długiej obserwacji gładkiego szarego morza. Nie wierzył własnym oczom, gdy wreszcie coś dostrzegł. Wpatrzył się w horyzont i ledwo rozróżnił na niebie świetlny punkt, który ciągnął za sobą nikłą białą smugę. Był dokładnie tam, gdzie drugi pilot samolotu poszukiwawczo-ratowniczego Lockheed HC-130 Hercules miał nadzieję go zobaczyć.
– Charlie, mam flarę na godzinie drugiej – powiedział do mikrofonu tonem sprawozdawcy sportowego i wskazał rękawicą kierunek.
– Widzę ją- odrzekł major Charles Wight z przeciągłym teksaskim akcentem. Chudy, opanowany pilot herculesa przechylił maszynę w skręcie i zmniejszył prędkość.
Po sześciu godzinach od startu z bazy lotniczej Kadena na Okinawie zaczęli tracić nadzieję na powodzenie misji. Teraz zastanawiali się, co znajdą w wodzie pod nimi. Na horyzoncie ukazały się białe punkty i powoli rosły.
– Łodzie ratunkowe – stwierdził Wight, kiedy przybrały rozpoznawalne kształty.
– Siedem – dodał Coyle, policzywszy szalupy uszeregowane jedna za drugą. Morgan połączył je rufami i dziobami, żeby wszyscy rozbitkowie byli razem. Kiedy hercules przelatywał nad nimi, załoga „Sea Rovera" machała gorączkowo i wiwatowała.
– Około sześćdziesięciu osób – ocenił Coyle, gdy Wight wolno zataczał krąg. – Wygląda na to, że są w dobrej formie.
– Na razie zatrzymamy skoczków na pokładzie, zrzucimy zestawy ratunkowe i zobaczymy, czy ktoś będzie mógł ich zabrać.
Z tyłu samolotu siedzieli trzej ratownicy medyczni, gotowi do skoku z HC-130. Ponieważ wyglądało na to, że załodze „Sea Rovera" nie grozi niebezpieczeństwo, Wight postanowił zaczekać z wysłaniem ich na dół. Zamiast tego lotnik w ładowni opuścił dużą hydrauliczną klapę pod ogonem i na rozkaz Coyle'a zrzucił kilka zestawów medycznych i żywnościowych, które opadły do morza na małych spadochronach.
Radiooperator herculesa wysłał w eter sygnał SOS na częstotliwości morskiej. Wciągu sekund zgłosiło się kilka statków. Najbliżej był kontenerowiec, który płynął z Osaki do Hongkongu. Wight i Coyle krążyli nad szalupami przez dwie godziny, dopóki statek nie dotarł do rozbitków. Gdy zaczął zabierać ich na pokład, samolot po raz ostatni przeleciał nad łodziami ratunkowymi i Wight pomachał im skrzydłami. Choć piloci nie mogli tego usłyszeć, zmęczeni pasażerowie szalup podziękowali im głośno.
– Szczęściarze – powiedział Coyle.
Wight skinął głową i skierował herculesa na południowy wschód do bazy na Okinawie.
Kiedy duży frachtowiec zbliżał się do szalup, włączył na powitanie syrenę okrętową. Zwodowano motorówkę, która podpłynęła do łodzi ratunkowych i poprowadziła je do schodków opuszczonych z burty przy rufie. Większość załogi „Sea Rovera" wspięła się po schodkach na wysoki statek, Morgana i kilku rannych umieszczono w motorówce i wciągnięto na główny pokład kontenerowca. Po krótkiej rozmowie z malezyjskim kapitanem Morgan został zabrany na dół do ambulatorium. Lekarz okrętowy opatrzył mu udo, potem Ryan zaprowadził go do kajuty, gdzie leżał geolog ze złamaną nogą.
– Jakie prognozy, panie kapitanie? – zapytał pierwszy oficer.
– Kolano jest do niczego, ale będę żył – odrzekł Morgan.
– W dzisiejszych czasach robią doskonałe sztuczne stawy – pocieszył go Ryan.
– Wygląda na to, że będę miał okazję sprawdzić to na sobie. To chyba lepsze od drewnianej nogi. Co z załogą?
– Jest w dobrej formie. Oprócz Dirka i Summer nikogo nie brakuje. Pożyczyłem od kapitana Malaki telefon satelitarny i zadzwoniłem do Waszyngtonu. Udało mi się połączyć bezpośrednio z Rudim Gunnem. Zawiadomiłem go o stracie statku i naszej sytuacji. Powiedziałem mu też, że Dirk, Summer, „Starfish" i ładunek, który wydobyliśmy, są prawdopodobnie na japońskim kablowcu. Prosił o przekazanie panu podziękowań za uratowanie załogi i obiecał, że uruchomi najwyższe szczeble rządowe, żeby złapać winnych.
Morgan wpatrzył się w białą ścianę i pomyślał o wypadkach ostatnich godzin. Kim są piraci, którzy zaatakowali i zatopili jego statek? Co chcą zrobić z bronią biologiczną? I co się stało z Dirkiem i Summer? Nie znalazł na to odpowiedzi i wolno pokręcił głową.
– Mam nadzieję, że nie będzie za późno.