Szeryf miał rację, pomyślał Savich, pędząc jego potężnym chevroletem na prywatne lotnisko sędziego Hardesty. Louie, ich pilot, siedział pod pinią, pykał fajkę i czytał przygody Juana Cabrillo *. W ciągu pięciu minut byli już w powietrzu.
– Louie, założę się, że on kieruje się na główną autostradę – powiedziała Sherlock do mikrofonu. – Chce zgubić się w ruchu ulicznym, ale nie znajdzie go na tej drodze.
– Przyjąłem – powiedział Savich. – Szukamy czarnego forda pickupa o rejestracji zaczynającej się od liter FTE. Louie zatoczył helikopterem ciasne koło i zmierzał w kierunku skrzyżowania dróg 72 i 75.
– Poza tym jest ranny, zależnie od tego, jak poważny jest uraz, może jechać zygzakiem, zemdleć, ale raczej nie ma mowy, że się zatrzyma – powiedziała Sherlock, przebiegając wzrokiem autostradę poniżej.
Louie krążył na wysokości stu metrów ponad autostradą.
– Nie schodźmy już niżej – powiedział Savich. – Ludzie widzieli wystarczająco dużo ataków helikopterów w filmach. Nie chcemy, żeby ktoś zdenerwował się i spowodował wypadek. Ruch zwiększa się.
Pięć minut później Sherlock powiedziała:
– O tam, tam jest. Właśnie skręcił z drogi 75. Jest poza zasięgiem wzroku, korony drzew zasłaniają widok, ale na drodze są koleiny, więc musi jechać wolno.
– Jesteś pewna, że to on? – zapytał Savich.
– Tak, numer rejestracyjny zaczyna się na FTE – krzyknęła Sherlock.
– Louie, leć jakieś osiem kilometrów dalej i tam nas zostawisz. Sherlock, upewnij się, że on zostanie na drodze dojazdowej.
Uśmiechnęła się do niego i uniosła kciuk.
Krajobraz był usłany gęstymi kępami dębów i sosen rozciągającymi się w dolinach pomiędzy wyższymi szczytami. Jakieś dziesięć kilometrów dalej Louie wylądował około piętnastu metrów od drogi dojazdowej. Savich i Sherlock wyskoczyli z helikoptera i pobiegli w stronę drogi.
Zaledwie siedem minut potem usłyszeli nadjeżdżające auto. Z wyciągniętą bronią stali w cieniu trzech młodych sosen.
Kiedy samochód przejeżdżał obok nich, Savich wystrzelił lizy kule w kierunku przedniej opony po stronie pasażera, a Sherlock przebiła tylną oponę. Gdy samochód gwałtownie skręcił i zatrzymał się, Savich wykrzyknął: FBI!
Wysiadaj, powoli!
Drzwi od strony kierowcy otworzyły się.
– Wychodzę, nie strzelajcie! – krzyknął męski głos.
– Załóż ręce na szyję! – krzyknął Savich. Nie widział mężczyzny zbyt dobrze, ale zobaczył, jak podnosi jedną rękę w górę, na szyję. To dobrze, Rachael postrzeliła go w drugą rękę. Potem, tak szybko, że Savich ledwie miał czas zareagować, mężczyzna podniósł pistolet i oddał sześć strzałów ponad maską samochodu. Savich odpowiedział strzałem, padając na ziemię i przetaczając się.
Mężczyzna schował się za drzwiami, a Savich załadował nowy magazynek do swego siga i przy wielkim klonie podniósł się na kolana. Kątem oka dostrzegł Sherlock okrążającą samochód z tyłu. Obejrzała się, żeby zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku, przykucnęła i pobiegła.
– Żarty się skończyły – krzyknął Savich. – Strzelałeś do mnie. Spudłowałeś. Za minutę będzie tu sześć radiowozów. Chcesz tu umrzeć? Jeśli tak, to dalej, strzelaj do mnie, a ja ci to załatwię. Jeśli nie, rzuć pistolet na drogę tak, żebym mógł go wiedzieć. No już!
Minęły całe wieki, prawdopodobnie dziesięć sekund, zanim mężczyzna zawołał.
– No dobrze, wychodzę. Nie strzelajcie!
Sherlock przyłożyła pistolet do tyłu jego głowy.
– Rzuć to natychmiast. Nawet nie drgnij, bo będziesz trupem. Mężczyzna wzdrygnął się, zaskoczony, po czym rzucił broń pod jej stopy.
– Cieszę się, że nie okazałeś się kompletnym matołem. Dillon, mam go. Nadszedł Savich z pistoletem wycelowanym w klatkę piersiową mężczyzny. Sherlock zdjęła mężczyźnie okulary przeciwsłoneczne.
Patrzyli prosto w oczy człowiekowi, na którego twarzy rysował się ból.
– Rachael nieźle cię urządziła, prawda? – powiedziała Sherlock.
Poruszył się szybko, w dłoni trzymał małego derringera, którego wymierzył w Sherlock. Ale Savich był szybszy.
Strzelił mężczyźnie w przedramię, w którym trzymał pistolet.
Mężczyzna krzyknął, derringer wypadł mu z dłoni, a on upadł jak kamień u stóp Sherlock.
Nie stracił przytomności, ale oddychał ciężko i szybko. Jęczał, trzymając się za przedramię. Drugie ramię miał przewiązane zabrudzoną olejem szmatą. Savich podniósł derringera.
– Byłeś szybki.
– Ale nie wystarczająco szybki – powiedziała Sherlock i kopnęła go w żebra.
– Suka – wycedził mężczyzna.
– Tak, wszyscy frajerzy tak mówią – powiedziała Sherlock i uklękła, żeby skuć mu ręce z przodu. Dała mu chusteczkę do nosa.
– Masz, przyciśnij do przedramienia. Nic ci nie jest, Dillon?
– Nie, nic. – Miał ochotę powiedzieć jej, że mało nie zemdlał, kiedy facet wyciągnął derringera.
– Nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, kim jest ten bałwan. Hej koleżko, powiesz nam, jak się nazywasz? – zapytała Sherlock.
Wymamrotał coś, w jego słowach ciągle słychać było złość i jad.
– Nie wydaje mi się, żeby był do tego zdolny – powiedziała Sherlock, znowu lekko kopiąc go czubkiem buta.
– – Kto cię wyszkolił? Na pewno byłeś szkolony. Zabójca do wynajęcia, tak? – zapytał Savich.
Mężczyzna nie powiedział nic, tylko mamrotał i przyciskał chusteczkę do przedramienia. Savich przeszukał jego kieszenie, ule znalazł tylko pół paczki gumy do żucia i nóż szwajcarskiej minii.
– Obawiałeś się, że cię złapiemy, więc wyrzuciłeś portfel, lak? – zapytała Sherlock. – To jedyna rzecz, jaką dziś dobrze zrobiłeś. Pewnie ukradłeś tę ciężarówkę, tak? Ale wiesz co, złamasie, założę się, że wcześniej byłeś notowany i jesteś w naszym systemie. Bardzo szybko będziemy wszystko o tobie wiedzieć.
Czterdzieści pięć minut później, mężczyzna znalazł się na sali operacyjnej w szpitalu okręgowym imienia Franklina, dwa piętra niżej od znajdującego się w śpiączce doktora Timothy'ego MacLeana.
Sherlock zadzwoniła do biura szeryfa Hollyfielda, rozmawiała z Jackiem i kazała mu pilnować Rachael. Ona i Savich spotkali się z doktorem Hallickiem w sali, w której leżał MacLean.
Savich i Sherlock nigdy nie poznali doktora Timothy'ego MacLeana, widzieli tylko jego zdjęcia. Jack mówił o jego dobroci, poczuciu humoru, niezwykłej przenikliwości i empatii. MacLean i ojciec Jacka byli przyjaciółmi z dawnych czasów i ich rodziny znały się od zawsze. MacLean kiedyś świetnie grał w tenisa i miał jednego wnuka, syna drugiej córki. Oboje w milczeniu patrzyli na jego woskową, szarą twarz. Z tymi wszystkimi przewodami, które utrzymywały go przy życiu, zastanawiali się, czy jest szansa, że kiedykolwiek wróci do siebie. Wyglądał na wysuszonego i dekadę starszego niż jego czterdzieści dziewięć lat.
Doktor Hallick osłuchał serce pacjenta, sprawdził jego puls i wyprostował się.
– Prawie byliśmy zmuszeni podłączyć go do respiratora, gdy jego oddech stał się nierówny. To dziwne, ale rezonans magnetyczny nie wykazuje żadnego oczywistego urazu w mózgu, z wyjątkiem niewielkiego obrzęku. W rezultacie nie wiemy, dlaczego doktor MacLean nie wybudza się. Ale mózg wciąż w pewnym sensie jest dla nas tajemnicą. Zauważyliśmy zanikanie – kurczenie się przednich płatów mózgu. Państwa kolega, agent Crowne, zadzwonił do mnie i pomógł nam nawiązać kontakt z jego lekarzami na Duke University. Niestety dla doktora MacLeana, doszli do wniosku, że miał objawy demencji płata czołowego, jeszcze zanim to się stało. To straszne, że człowiek tak wybitny jak doktor MacLean traci rozum tak wcześnie.
– Tak, poinformowano nas o tym, doktorze. Czy demencja płata czołowego jest powodem niewybudzania się ze śpiączki? – zapytała Sherlock.
– Mało prawdopodobne, ale według doktora Kelly'ego, naszego neurologa, mamy bardzo małe doświadczenie w tej dziedzinie. – Wzruszył ramionami. – Możemy tylko patrzeć i czekać. Ma dwa złamane żebra. Zszyliśmy ranę ciętą na jego klatce piersiowej i mamy na nią oko.
Co do ich strzelca, dalej był na sali operacyjnej. Wcześniej zdjęli jego odciski palców i wkrótce dowiedzą się, kim jest. Savich i Sherlock nie mieli wątpliwości, że figurował w ich bazie.
Kiedy wychodzili z sali doktora MacLeana, zobaczyli szeryfa Hollyfielda opartego o ścianę.
Zmienił ogrodniczki na czarne spodnie, białą koszulę, wełnianą marynarkę i eleganckie buty. Był szczupłym człowiekiem o przyjemnym wyrazie twarzy, ciemnych oczach, które patrzyły z przenikliwością charakterystyczną dla większości gliniarzy.
– Co mówią o doktorze MacLeanie? Dojdzie do siebie?
– To dość skomplikowane – powiedział Savich. – Tęsknię za pana poprzednim stylem.
– Jasne, Jack powiedział to samo. Niech pan posłucha, agencie Savich, komplikacje to moja specjalność. Dlaczego nie mówi pan do mnie Dougie?
Savich spojrzał na niego.
– Nie mogę.
Szeryf Hollyfield uśmiechnął się.
– No tak, rozumiem.
– Ale Dougie pasowało do ogrodniczek – powiedziała Sherlock.
– Jasne, chodźmy do kawiarni na kawę. Opowiecie mi, jak to było z tym facetem. Jackowi i Rachael nic się nie stało, więc możecie się o nich nie martwić. Musiałem zostawić ich w Parlow, bo Jack wciąż nie wyglądał zbyt dobrze. Odniosłem wrażenie, że nie zamierzał spuścić jej z oczu. Wrócili do hotelu.
Podczas gdy Savich sączył swoją herbatę, Dougie powiedział:
– Zanim zostawiłem Jacka i Rachael i przyjechałem tutaj, Tommy Jerkins, wasz ekspert z FBI, zdał mi raport. Znalazł resztki materiału wybuchowego, mówi, że to Semtex, ale detonator źle funkcjonował, nie odpalił całego materiału wybuchowego. Po tym, jak koła uderzyły o ziemię, wybuchło paliwo i resztki Semtexu. Tommy mówi, że Jack jest szczęściarzem. Nawet bez wybuchu bomby cesna była wystarczająco niesprawna, by zawieźć go prosto do nieba. Wiedząc, jak niedostępne są góry, nawet gdyby bomba zdmuchnęła ich z nieba, wszystko wskazuje na to, że podczas poszukiwań nie znaleziono by i nie uratowano żadnego z nich, ani nawet szczątków, żeby coś ustalić.
Prawdopodobnie uznano by to za błąd pilota. Jack mówi, że będzie mu brakowało tego samolotu – kontynuował szeryf. – Powiedział mi, że sporo z tą maszyną przeżył. Poradziłem mu, że może kupić jej wieniec.
– Osoba, która stoi za tym usiłowaniem zabójstwa, na pewno znów spróbuje targnąć się na życie doktora MacLeana – stwierdziła Sherlock. – To był trzeci raz, dlaczego miałby znowu nie spróbować?
– Może też czyhać na życie Jacka, jeżeli dojdzie do wniosku, że doktor MacLean powiedział Jackowi o ciemnych interesach swoich pacjentów, może nawet zdradził mu, gdzie ukryli dowody.
– Nasze laboratorium zbada to, co zostało z bomby, i może uda się określić, skąd pochodziła – powiedział Savich. – Nasi ludzie w Lexington są już na lotnisku, przepytują wszystkich. Ktoś musiał coś widzieć.
– Jack twierdzi, że doktor MacLean nie zdradził mu żadnych tego typu szczegółów – poinformował szeryf Hollyfield.
– To było wtedy, kiedy Jack powiedział, że nie był do tego zdolny. Zapytałem go, jak to możliwe, a on odpowiedział, że doktor MacLean nic nie pamiętał.
Nagle szeryf Hollyfield przybrał poważną minę.
– Czy ktoś raczy mi to wyjaśnić?
Jasno i ostro, pomyślał Savich, tak działał mózg szeryfa Hollyfielda. Spojrzał na Sherlock. Kiedy ta pokiwała głową, powiedział:
– Doktor MacLean cierpi na postępujące zaburzenie mózgu zwane demencją płata czołowego. Rokowania nie są zbyt dobre.
– Demencja? Ale przecież on nie jest stary.
– To prawda – przyznała Sherlock. – Demencja płata czołowego może dotknąć ludzi w wieku średnim.
– A jakie są objawy?
– Choroba pozbawia go zahamowań, sprawia, że mówi i robi nietypowe rzeczy – jak na przykład mówi księdzu po nabożeństwie, że jest świętoszkowatym zarozumialcem, albo kobiecie, że wygląda grubo, albo napada na faceta, gdy ten gapi się na jego żonę – i tym podobne gafy. Czasami pamięta, że to robi, czasami nie. Jeżeli pamięta, stara się o nich zapomnieć, gdyż nie uważa, że powiedział coś niewłaściwego. Skoro więc jego choroba postępowała, doktor MacLean zaczął opowiadać o swoich sławnych pacjentach nawet swojemu partnerowi do gry w tenisa. O sprawach objętych tajemnicą lekarską. Niekoniecznie pamiętał, że coś komuś wyjawił, a jeżeli nawet tak było, uważał, że to nic wielkiego. Może pan sobie wyobrazić, szeryfie Hollyfield, że to nieciekawa sytuacja, bo ma wielu stawnych i bardzo wpływowych pacjentów. Praktykuje w Waszyngtonie, więc mówimy o wielu politykach, gwiazdach filmowych i grubych rybach biznesu. Doktor MacLean cieszył się bardzo dobrą opinią, był znany ze swojej dyskrecji, zanim dotknęła go choroba. Szeryf Hollyfield z dezaprobatą popatrzył na śmietniczkę opartą o ścianę w kącie kawiarni.
– Dziękuję za wyczerpujące wyjaśnienia, agencie Savich. To wiele wyjaśnia. Ktoś postanowił wyeliminować go, by chronić siebie.
Savich pokiwał głową.
– W zależności od tego, co i komu wyjawił doktor MacLean, mogłoby to zniszczyć reputacje i kariery pacjentów, a nawet sprawić, by wylądowali w więzieniu. Co do jednej osoby jesteśmy pewni, że doktor MacLean z nim rozmawiał. Był to, jak już wspominałem, jego wieloletni partner do gry w tenisa, Artur Dolan, który zginął w piątek dwa tygodnie temu, po tym, jak jego samochód zjechał z drogi i spadł z klifu niedaleko Morristown w stanie New Jersey. Sprawy dotąd nie wyjaśniono, ale lokalna policja skłania się ku stwierdzeniu, że był to wypadek. FBI przesłuchuje rodzinę i przyjaciół MacLeana. Rzeczywiście rozmawiał z wieloma przyjaciółmi i wyjawił sporo pikantnych szczegółów. Jednak tym, do których dotarliśmy, nie podał żadnych nazwisk pacjentów.
– Jednak, ktokolwiek za tym stoi – powiedziała Sherlock – bał się, że Artur Dolan prędzej czy później zdradzi jakieś nazwiska, więc na wszelki wypadek go zabił.
– Cóż za zapobiegawczość – westchnął szeryf. – To świadczy o tym, że miał silny motyw, prawda?
– Owszem – zgodził się Savich.
– Czy doktor MacLean pamiętał na tyle z tego, co opowiadał swojemu przyjacielowi, żeby się bać? – zastanawiał się szeryf.
– Jack twierdzi, że Molly, żona doktora MacLeana, nie wierzy, że to był wypadek. Wiedziała, co robił Timothy, i oszalała z niepokoju. Zadzwoniła do jego rodziny w Lexington i powiedziała, co się dzieje. Potem w Waszyngtonie, niedaleko ich domu ktoś próbował przejechać go samochodem. Polecieli więc do Lexington potem pojechali do Durham, żeby tam zdiagnozował go lekarz z Duke University. Po zamachu na jego życie w Lexington, pani MacLean zadzwoniła do Jacka z prośbą o pomoc. FBI wyjaśniła sprawę, a Jack przyleciał samolotem, żeby go zabrać. I wtedy to się stało.
– Czy w tej chwili doktor MacLean jest pod wpływem leków? – zapytał szeryf Hollyfield. – Czy można powstrzymać postęp choroby?
– Niestety, na tę przypadłość nie ma skutecznego lekarstwa – powiedziała Sherlock. – Będzie postępowała aż do śmierci. Pager szeryfa Hollyfielda zadzwonił. Spojrzał na numer, przeprosił i wyszedł w poszukiwaniu telefonu. Wrócił po pięciu minutach.
– To był Jack. Mówił, że Rachael grozi, że pójdzie do warsztatu Roya Boba i ukradnie jeden z jego samochodów. Powiedział, że nie czuje się na siłach, żeby ją gonić ani próbować utrzymać na miejscu, więc prosi, żebyście wrócili i skłonili ją do powiedzenia prawdy.
Szeryf Hollyfield spojrzał na nich uważnie.
– Nie wydaje mi się, żebyście w najbliższym czasie zaznali spokoju. Wracajmy do Parlow i dowiedzmy się od Rachael, dlaczego ktoś próbował ją zastrzelić w warsztacie Roya Boba.
– Przerwał na chwilę. – Dlaczego miałaby coś przed wami ukrywać? Bo przecież ona jest dziewczyną Jacka, tak?