Siłownia World Gym
Georgetown
Środa wieczór
– Mamy aż nadmiar informacji – powiedział Savich, zwiększając prędkość i pochylenie na bieżni.
– Lepsze to, niż nie wiedzieć nic. – Sherlock dostosowała do niego prędkość swojej bieżni, ale nie jej pochylenie. Nie chciała się forsować, zwłaszcza że miała jeszcze w planach rzucenie męża na matę co najmniej dziesięć razy. Nigdy nie uważała księgarni za miejsce niebezpieczne, zwłaszcza Barnes & Noble w Georgetown, ale teraz wszystko się zmieniło. Perky staczająca się w dół ruchomych schodów, łomot czarnych butów, wymachiwanie bronią, wzięcie tej nastolatki jako zakładnika chaos, krzyk – to mogło skończyć się katastrofą. Dillon mógł zginąć. Perky próbowała zastrzelić też ją, trudno było o tym zapomnieć. Ale nie to ją martwiło. Panicznie bała się o Dillona.
Sherlock mocno zwiększyła prędkość, żeby dopasować ją do swojego nastroju: mieszaniny furii i strachu tak panicznego, że aż ją dusił. Oczami wyobraźni znowu zobaczyła Dillona tam, w księgarni. Już ruszył z miejsca, biegł płynnie i pewnie, jego oddech był stabilny, postępował tak, jak ona by się zachowywała, gdyby była na jego miejscu, niech go szlag. Ale nie była na jego miejscu ani nigdzie w pobliżu i to był problem. Zawdzięczała Dane'owi jego życie.
Czasami – tak jak w tej chwili – bycie żoną Savicha śmiertelnie ją przerażało. Ale znacznie bardziej w jej stylu była złość niż strach. Wiedziała, że mogła temu zaradzić jedynie poprzez wyładowanie wściekłości.
Savich zwolnił trochę i zwrócił się do niej:
– Wiemy na pewno, że Donleya Everetta mamy w końcu z głowy. Prokurator zmusił go do podpisania jego zeznań, więc jest po wszystkim. Niestety, ale wierzę mu; on naprawdę nie ma pojęcia, kto wynajął Perky. Ale może poda nam dokładne miejsce, gdzie zakopał ciało Claya Hugginsa.
– Zahipnotyzujmy go.
– No tak, to całkiem dobry pomysł.
Aha, więc nie miał pojęcia, co w tej chwili działo się w jej głowie, w końcu był facetem. Im dłużej o tym słuchała, tym bardziej ten temat ją irytował. I nic nie powiedziała.
Wszystko w porządku, już po wszystkim. Uspokój się. Przecież wcześniej bywałaś już w takich sytuacjach.
Odchrząknęła.
– Ciekawe, jak opiekunowie Angel tolerują jej zachowanie w poprawczaku w Fairfax? Myślisz, że już ją wypuścili?
– Pewnie tak. Może Angel wykorzysta swoją szansę. To bystra dziewczyna.
– Tak, zupełnie tak, jak ja. I zobacz, co się ze mną stało. Savich spojrzał na nią zdziwiony. Co to za sarkazm?
– Poślubiłaś swojego szefa – całkiem fajnego gościa – i razem z nim ścigasz przestępców i dbasz o kondycję. Wygląda na to, że masz doskonałe życie.
Ale nie rozśmieszyło to jej, jak tego oczekiwał.
– Koszmarna sprawa z tymi numerami telefonów z komórki Angel. Pomyśleć, że zapłaciłeś za nią pięćset dolarów – powiedziała obcesowo.
Tym razem to nie był sarkazm, miała rację. Savich zwiększył nachylenie bieżni i oddychał głęboko i miarowo.
– Tak, miałem nadzieję, że może znajdziemy coś więcej na Rodericka Lloyda, może dzwonił do zleceniodawcy Perky, rozmawiał z nim o zabiciu Rachael w Parlow, ale zamiast tego mamy telefony do pizzerii, z zamówieniem podwójnej pepperoni na grubym cieście.
On nadal nie wyglądał na zmęczonego, pomyślała Sherlock, po plecach której już spływał pot. Za to też miała ochotę mu przywalić.
– I jeszcze trzy telefony do bukmacherów – do trzech różnych – wszystkim wisiał kasę – powiedział. Nagle Elvis zaśpiewał Blue Suede Shoes. Savich wyjął swój telefon z futerału przypiętego do pasa.
– Savich, słucham?
Zwolnił kroku i słuchał. Kiedy skończył rozmowę, znowu przyspieszył.
– Dzwonił Dane ze szpitala – powiedział. – Mówi, że Perky nadal jest operowana, ale jest dobrze. Jeżeli nic nieprzewidywalnego się nie wydarzy, wyjdzie z tego. Wtedy może będziemy mogli ubić z nią interes.
– Może minąć nawet tydzień, zanim będzie w na tyle dobrym stanie, że będzie można przewieźć ją do Quantico. Może powinniśmy pójść do niej do szpitala i sprowadzić do niej doktora Hicksa.
– Dobra myśl.
Sherlock zwolniła trochę, nadal w bojowym nastroju.
– Lubię imponować szefowi.
– I robisz to codziennie – powiedział, unosząc czarną brew.
– Jesteś facetem, tobie to bez różnicy – rzuciła i zeszła z bieżni. – Musimy wracać do doktora MacLeana. Znowu rozległ się głos Elvisa.
– Savich, słucham? Cześć, Jack, co tam? – Savich słuchał, zadał kilka pytań, znowu przez dłuższy czas słuchał, a kiedy skończył rozmawiać, wyglądał na zamyślonego.
– I jak? Z nim i Rachael wszystko w porządku?
– Tak. Powiedział mi więcej o Laurel, Quincym i Stefanosie. Mówi, że Laurel jest jak groźny wielki pies, jej mąż jest jak szlam, a Quincy prawdopodobnie ma wrzody na żołądku. Mówi, że Laurel nie znosi Rachael i nawet nie próbuje tego ukryć. Co do Quincy'ego, Jack uważa, że jest trochę bardziej skomplikowany. Ma świetną prezencję – jest efektowny, wygląda prawie jak książę w swoich pięknych włoskich ciuchach, ale jest tchórzem, daje się zastraszać, bo jest pod wpływem siostry. Poza tym jego tupecik jest pierwszorzędny.
Jack powiedział, że gdybyśmy go szukali, jest z Rachael w jej domu w Chevy Chase.
– Wcale nie jestem pewna, czy podoba mi się to, co usłyszałam – powiedziała Sherlock, przeciągając się. Jego brew znowu się uniosła.
– Na litość boską, nie mówię o seksie. Jestem pewna, że mogliby spać w tym samym łóżku i Jack by jej nie tknął. To pocieszające. Miałam na myśli niebezpieczeństwo.
– Wiesz, że Jack jest dobry. Nic nie jest w stanie go zaskoczyć. Jest sprytny i przebiegły. Nie martw się, nie pozwoli, by Rachael stało się coś złego. Jutro rano mają spotkanie z szefem doradców senatora Abbotta, Gregiem Nicholsem. Nichols już dowodzi sztabem doradców innego senatora. Jack twierdzi, że już nie może doczekać się spotkania z nim i tego, co ma im do powiedzenia.
– Też chciałabym porozmawiać z tym Nicholsem i wybadać, jak duży wpływ miał na senatora Abbotta. Savich pokiwał głową i westchnął.
– Jack pytał o Timothy'ego MacLeana i czy mógłby jakoś pomóc. Niestety, nie miałem mu nic do powiedzenia. Sherlock także westchnęła, a cały jej słuszny sarkazm prysł w obliczu sytuacji MacLeana. Savich zwolnił kroku.
– Wydaje mi się, że ty i ja powinniśmy raczej skupić się na tych, którzy wydają się mieć najsilniejsze motywy, czyli kongresmenka McManus i Pierre Barbeau. Musimy sprawdzić, czy Jean David Barbeau utonął przed pierwszą próbą zamordowania Timothy'ego. Na wszelki wypadek polecę Dane'owi i Ruth, żeby zajęli się innymi jego pacjentami.
– To brzmi rozsądnie.
– Złóżmy najpierw wizytę naszej kongresmence – powiedział Savich. – Sprawdzimy, czy ma jakieś alibi, co właściwie jest bez znaczenia, bo mogła wynająć kogoś, żeby to zrobił. Poproszę Olliego, żeby sprawdził w biurze FBI w Atlancie, kto prowadził sprawę śmierci jej męża i popytał, czy nie mają jakichś śladów. Może przypadkiem trafimy na ślad zbira, którego wynajęła w Savannah, tak?
– Tak powiedział doktor MacLean.
– Wierzysz, że ona naprawdę kazała zamordować swojego męża, kierowcę ciężarówki, żeby nie przeszkadzał jej w kandydowaniu do Kongresu? – spytała z niedowierzaniem.
– Owszem, wierzę.
Sherlock zastanowiła się nad tym przez chwilę.
– Może i tak. A ja nadal stawiam na Pierre'a Barbeau. Dużo jest w tej sprawie podejrzanych rzeczy.
– Dowiemy się tego. Jak z twoim francuskim? Wybuchnęła śmiechem.
– Nigdy wcześniej nie narzekałeś. Uśmiechnął się, wycierając twarz ręcznikiem.
– Przez ciebie zapomniałem, dlaczego o to pytałem. Sherlock strzeliła palcami.
– Gotowy, żeby pójść ze mną do sali śmierci?
– Tak się to teraz nazywa?
– Tak. Zamierzam dopilnować, żebyś szybko znalazł z nią wspólny język – przechodząc obok, pacnęła go ręcznikiem.
W jej oczach zobaczył żądzę krwi, a że nie był głupcem, pozwolił żonie okładać się pięściami i ogólnie dostał łomot.
Podkładka do kopania, którą dla niej trzymał, też mocno ucierpiała. W końcu pomyślał, że było warto, bo Sherlock śmiała się, kiedy liczył ciosy, które mu wymierzała. Biorąc prysznic, pomyślał, że przemoc wydaje się uspokajać kobietę i przywracać jej dystans. Podczas tego iście królewskiego wycisku, który dostał, kilka razy nawet poprosił o przerwę, żeby dać odpocząć mięśniom i pozwolić Sherlock triumfować.
W drodze powrotnej zatrzymali się na pizzę w Dizzy Dan, wegetariańską dla Savicha i Seana, i pepperoni dla mięsożercy.
Zamówili dwie dodatkowe pizze, kiedy z wizytą przyszli siostra Savicha ze swoim mężem. Twierdzili, że nie zabawią długo, ale Savich i Sherlock w to nie uwierzyli, widząc, jak idą prosto w kierunku Seana z nową grą komputerową Lily była właśnie w piątym miesiącu ciąży i miała już niewielki brzuszek.
– Trening czyni mistrza – powtarzała zawsze Seanowi, kiedy namawiał ją, żeby grała z nim w „Skarby Ninja”.
O północy w końcu zasnęli. Kiedy Savich już śnił, że bierze udział w rajdzie samochodowym Indy 500, Elvis znowu zaśpiewał mu prosto do ucha. Natychmiast się obudził.
– Savich, słucham? Ach, nie. Tak, rozumiem. Tak, mnie też jest przykro – i rozłączył się. Sherlock leżała wsparta na łokciu.
– Kto to był? Coś się stało?
– Dzwonili ze szpitala. Perky nie żyje. Operacja przebiegła pomyślnie. Przez godzinę leżała w sali pooperacyjnej, nadal wszystko było dobrze, więc przewieźli ją z powrotem do jej sali. Nie było potrzeby przewożenia jej na oddział intensywnej terapii. Kiedy pielęgniarka zajrzała do niej może godzinę później, już nie żyła. – Uderzył pięścią w nocną szafkę. – Od jutra miałem zamiar przydzielić jej agenta do ochrony. Jestem idiotą.
– A może umarła wskutek komplikacji chirurgicznych?
– Jutro się tego dowiemy, po sekcji zwłok. A co, jeżeli śmierć nie nastąpiła wskutek nieoczekiwanych komplikacji? Savich przeklął, a robił to na tyle rzadko, że zabrzmiało śmiesznie. Potem wstał z łóżka, włożył spodnie od dresu i, wychodząc z sypialni, powiedział:
– Może uda mi się wymyślić coś, żeby ruszyć sprawę naprzód – mówił raczej do siebie niż do niej. – Tak, i może MAX jakoś odszyfruje te wszystkie inicjały i numery w notesie Perky.
Sherlock nie udało się zasnąć, zanim nie wrócił do łóżka. Nic nie mówiła, po prostu przytuliła się do jego pleców i położyła dłoń na jego sercu. Czuła, jak mocno bije. Poczuła też, jak jego mięśnie stopniowo zaczynają się rozluźniać i wtedy bezwiednie powiedziała:
– Mogłeś zginąć. Tak się bałam dziś popołudniu, kiedy ona próbowała cię zabić, Dillon. I czułam się tak bezradna, bo nie mogłam ci pomóc. Miałam ochotę cię zabić.
Pocałował jej włosy i ucho.
– A myślisz, że ja bałem się mniej, kiedy strzelała do ciebie? I patrzyła na mnie na chwilę przed tym, jak odwróciła się do ciebie z pistoletem.
– Kocham cię, Dillon, kochałam cię nawet w chwili, kiedy skopałam ci tyłek w sali śmierci.
– Będę o tym pamiętał – powiedział, całując ją. – Zajmiemy się tym jutro rano, Sherlock. Teraz śpij.