– Jestem szeryf Hollyfield – powiedział mężczyzna, wyciągając smukłą dłoń stwardniałą od odcisków.
Savich podał mu rękę, przedstawił się i pokazał swoją odznakę.
– Miło mi, agencie Savich. Przepraszam za spóźnienie. To cholerne szambo pani Judd znowu się zepsuło. Wyjdźmy na zewnątrz, będziemy mogli porozmawiać bez świadków.
– Może mógłby pan wysłać holownik na miejsce wypadku, żeby przywieść samochód Rachael?
– Moja ciężarówka może go holować. Jedźmy. Porozmawiamy po drodze.
Savich skinął głową i podążył za nim na zewnątrz. Dzień był przyjemnie ciepły. Na porannym niebie świeciło słońce.
– Dziękuję, że pan przyjechał, szeryfie – powiedział Savich, wspinając się na miejsce pasażera wielkiego białego chevroleta Silverado.
Szeryf uniósł wysoko jasną brew.
– To ostatnie miejsce, w którym spodziewałbym się wizyty FBI. Słyszałem od Benny'ego, jednego z ratowników medycznych, że ten facet jest w kiepskim stanie. Co tam się stało, agencie Savich?
– Chętnie panu o tym opowiem, kiedy ocknie się mój agent, który wiózł samolotem tego człowieka do Waszyngtonu. Doznał wstrząsu mózgu i ma ranę szarpaną nogi.
– Co się stało?
– Agent Crowne rozbił się, lądując, ale dał radę przejść kawałek. Tyle w tej chwili wiem, szeryfie, przykro mi. Póki co, nie wiemy co z tym drugim.
– Ale nie będziecie trzymać tego w tajemnicy przed lokalnymi, prawda?
– Może, ale faktem jest, że nie wiem, kiedy i dlaczego ten samolot runął.
– Bardzo dobrze. Coś panu powiem, na ramieniu agenta Crowne'a musiał siedzieć anioł stróż, bo dolina Cudlow jest jedynym płaskim obszarem ziemi w promieniu wielu kilometrów. Nawet nasza dwupasmowa droga jest tak kręta, że nie można na niej wylądować. Gdyby rozbił się w górach, byłoby po nim i po jego przyjacielu.
Tak się składa, że jestem oficerem wydziału dochodzeniowo – śledczego bostońskiej policji, więc może pan przestać myśleć, że jestem wieśniakiem z dziury zabitej dechami, który nie odróżnia dupy od palca.
Savich planował grzecznie odsunąć na bok szeryfa o imieniu Dougie, który zajmował się szambami i nosił trzydziestkę ósemkę przypiętą do ogrodniczek. Czas zmienić strategię.
– Założę się, że zajmowanie się szambami nie było w zakresie pańskich obowiązków w pracy w policji. Od dawna jest pan tu, w Kentucky – zapytał.
– Jakieś dziesięć lat, szeryfem w Parlow jestem od dziewięciu. Moja żona urodziła się tutaj, tęskniła, więc się przenieśliśmy tutaj. Spryciarz z pana, agencie Savich. Nie chce pan zdradzić mi tajemnicy śledztwa, rozumiem. Pomyślał pan, że złoży mi miłą, kurtuazyjną wizytę, zdmuchnie mnie i zajmie się swoją federalną robotą. Ale jestem tu szeryfem i nie jestem głupi, chwała Bogu nie jestem stereotypowym tumanem plującym tytoniem, który rządzi się na swoim podwórku. – Po czym spojrzał po sobie i roześmiał się. – Niezależnie od widoku, który obecnie przedstawiam, odkryje pan, że mam niezły mózg, który jest do pana dyspozycji, gdy na moim terenie w podejrzanych okolicznościach spadł samolot. Nie chce pan być ze mną szczery, w takim razie może będę musiał sam to sprawdzić. Kim jest ten facet w szpitalu okręgowym Franklina?
Dla Savicha stało się jasne, że ten facet nie tylko miał łeb na karku, ale też nie da się spławić i zrobi dokładnie to, co powiedział, sprawdzi wszystko sam. Znał też teren, ludzi i topografię. Savich spojrzał przeciągle na Dougiego Hollyfielda i powiedział:
– Podobają mi się trzydziestki ósemki przypięte do ogrodniczek. To miły akcent.
Szeryf uśmiechnął się.
– Moja żona tak się ze mnie śmiała, że nie była mi w stanie powiedzieć, co o tym myśli. Zamierza pan traktować mnie jak równego sobie? Pozwoli mi pan zrobić, co w mojej żałosnej mocy, by panu pomóc?
– Tak – powiedział Savich. – Tak zrobię. Mężczyzna w szpitalu to doktor Timothy MacLean, pochodzący z Lexington w Kentucky. Jego rodzina jest właścicielem stajni wyścigowych, może pan o nich słyszał.
Szeryf Hollyfield pokiwał głową.
– Jego rodzina zna agenta Crowne'a i jego rodzinę, więc poprosili go o pomoc. Podobno doktor MacLean uważa, że ktoś w Waszyngtonie, gdzie jest psychiatrą pacjentów o wielkich nazwiskach, próbuje go zamordować. Zona MacLeana namówiła go, żeby wrócił do Lexington, do swojej rodziny. Był kolejny zamach na jego życie, wiec agent Crowne poleciał do Lexington, żeby dla jego bezpieczeństwa sprowadzić go z powrotem do Waszyngtonu i dotrzeć do korzeni sprawy.
Jasna brew szeryfa uniosła się w górę, a jego palce zacisnęły się na szerokim pasie oplecionym wokół ogrodniczek.
– Powiedział mi pan znacznie więcej, niż się spodziewałem. Pozwoli pan, że zauważę, iż FBI nie zajmuje się takimi rzeczami jak transportowanie samolotami zwykłych obywateli do Waszyngtonu, agencie Savich.
– Ze względu na znajomość z rodziną agenta Crowne'a, to była sprawa osobista – powiedział Savich.
– Dlaczego nie doda pan, że głównym powodem zainteresowanie federalnych jest to, że zamieszane są w to jakieś grube ryby? Czym doktor MacLean tak wkurzył swoich pacjentów – hazardzistów? – zapytał szeryf Hollyfield.
– Nie mogę panu powiedzieć.
– No dobrze. Na razie to kupuję. Skupmy się na tym, co dzieje się tutaj. Coś panu powiem, agencie Savich. Dot, sanitariuszka w Parlow, powiedziała mi o poszukiwaniach i samolocie ratowniczym. Pomyślała, że pilot jest z resortu spraw wewnętrznych, bo oni zazwyczaj latają takimi samolotami. Mówiła, że to był dobry pilot, bo udało mu się wylądować w dolinie. Dot zna się na tym, bo też jest pilotem, równie dobrym, jak ratownikiem. Zastanawiała się, dlaczego agent Crowne nim leciał, skoro nie słyszała o żadnych wypadkach.
– Sądzę, że to był jedyny dostępny samolot.
– Po tym, jak grupa ratunkowa zabrała doktora MacLeana, Dot obejrzała samolot.
Savich czekał. Wiedział, że zbyt wiele nie zostało po tym, jak eksplodował na ziemi. Wiedział też, że nie spodoba mu się to, co zaraz powie szeryf.
– Dot nie miała czasu ani dostatecznej wiedzy, żeby gruntownie obejrzeć samolot, ale patrząc na to, co zostało z kadłuba, jej zdaniem wyglądało to, jakby przedział bagażowy został wypchnięty na zewnątrz przez eksplozję, może bomby. Cokolwiek to było, wygląda na to, że nie zadziałało, skoro samolot nie eksplodował w powietrzu. Więc lepiej będzie, agencie Savich, jeśli nie będzie pan próbował szukać przyczyn katastrofy w awarii maszyny. – Szeryf Hollyfield kołysał się na nogach.
– Tak – przyznał Savich. – Tak też uważa agent Crowne. Wezwaliśmy specjalistę, żeby to zweryfikował. Czy pana zastępca mógłby ochraniać miejsce katastrofy, zanim przybędą tu nasi ludzie?
Szeryf Hollyfield skinął głową.
– No dobrze. Będzie mnie pan informował, agencie Savich? Savich pokiwał głową. Nigdy nie wiesz, kiedy spotkasz dobrego stróża prawa, pomyślał, ściskając dłoń szeryfa z wdzięcznością tak czystą, jak jego kalosze.
Savich oglądał rozrzucone szczątki, podczas gdy szeryf Hollyfield podczepiał hol do samochodu Rachael.
– Trudno wyobrazić sobie, że przeżyli – mruknął szeryf prostując się, żeby rozejrzeć się po dolinie Cudlow. Dłonią przesłonił oczy przed silnym porannym słońcem.
Kiedy szeryf podrzucił go do kawiarni Monk's, Savich powiedział:
– Czy mogę później przyjść do pana biura, szeryfie, i skorzystać z pana telefonu? Chciałbym dowiedzieć się, co z doktorem MacLeanem.
Szeryf Hollyfield pokiwał głową.
Savich najpierw chciał porozmawiać z Sherlock i sprawdzić, czy dowiedziała się czegoś o Rachael Abercrombie. Po raz kolejny sprawdził swój telefon komórkowy, ale nie było zasięgu. Góry plus odludzie i technologia staje się tutaj zupełnie bezużyteczna.
Kawiarnia Monk's był to niewielki, biały budynek z pokojami do wynajęcia na piętrze.
Savich położył kurtkę Rachael na krześle obok niej.
– Dziękuję, agencie Savich. Dokąd odholował pan mój samochód?
– Za chwilę o tym porozmawiamy. – Savich podniósł menu. – Co polecacie?
Kelnerka z nieprawdopodobnie kruczoczarnymi włosami utrwalonymi lakierem w stożek dziarsko podeszła do ich stołu, jej jaskrawożółte tenisówki stukały o przetarte linoleum. Ubrana była w wielki fartuch nałożony na dżinsy i białą, męską koszulę.
Zatrzymała się, spojrzała na Savicha, posłała mu szeroki uśmiech, pokazując zęby równie białe jak koszula, którą miała na sobie.
– Moja siostra, Daliah, jest pielęgniarką w klinice i powiedziała mi, że są tu jacyś agenci federalni, a jednego z nich zakrwawionego i prawie martwego przywieźli do izby przyjęć. Ale to nie pan, dzięki Bogu – przerwała na chwilę i przyjrzała się mu. – Jest pan nawet przystojniejszy, niż opowiadała Deliah. Nie wiedziała o tym drugim, bo był w takim złym stanie. Wszyscy wyglądacie groźnie, macie takie ostre rysy. Założę się, że niegrzeczni z was chłopcy. Oczywiście to sprawia, że kiedy jesteście obok, kobiety odzyskują animusz – nawet moja siostra, która nawet nie zauważyła, kiedy odszedł od niej mąż. A tutaj – proszę, proszę, dwie ładne dziewczyny, zwarte i gotowe. Sherlock prychnęła. Suzette, kelnerka, nie zwróciła na nią uwagi. Suzette mogła być jego matką, pomyślał Savich i uśmiechnął się do niej.
– Nie, bywam niebezpieczny tylko wtedy, kiedy nie dostanę nu śniadanie moich płatków kukurydzianych. Czy mogę prosić o bardzo gorącą herbatę… Suzette?
– Możesz mówić do mnie Suz – powiedziała. – Mamy tylko herbatę ekspresową, może być? Savich skinął głową. I natychmiast wyobraził sobie torebkę herbaty zamoczoną w letniej wodzie.
– Wiem, że jest jeszcze wcześnie, ale Tony właśnie wyjął z piekarnika pieczeń. Albo, jeśli interesuje cię zdrowe jedzenie, mamy paluszki rybne, smażone w głębokim tłuszczu, bardzo smaczne.
Savich poprzestał na jajecznicy i toście pszennym z dżemem, który zachwalała Suz. Wskazała na Sherlock i Rachael.
– Twoje dwie piękne panie na pewno się ze mną zgodzą. Podniósł głowę i zobaczył Rachael uśmiechającą się do niego.
– Coś mi mówi, że nie je pan zbyt często smażonych paluszków rybnych, agencie Savich.
– Nie, ale nasz syn mógłby jeść je przez cały dzień, gdybyśmy mu pozwolili, na zmianę z tacos i hot dogami. Rachael obrzuciła ich uważnym spojrzeniem.
– Proszę mi przypomnieć, jak ma na imię wasz syn?
– Sean, miłośnik gier komputerowych i futbolu, chce pomóc czerwonoskórym budować dynastię, choć naprawdę nie wie, co to znaczy.
– Małżeństwo agentów FBI. Niewiarygodne. Savich skinął głową.
Sherlock odwróciła się do niego.
– Kiedy wszedłeś, Dillon, Rachael nie chciała opowiedzieć mi o sobie. Pomyślałam, że po tym jak zjemy razem wspaniały lunch, za który zaproponowałam zapłacić, będzie miała do mnie więcej zaufania.
– Trudno jest komuś zaufać, Sherlock – powiedział powoli – kiedy trzęsiesz się ze strachu. Powiem ci coś, nie możemy pozwolić jej odejść, bo jest naocznym świadkiem.
Sherlock popatrzyła wprost na Rachael.
– A kto powiedział, że nie była bezpośrednio zamieszana w doprowadzenie do katastrofy samolotu Jacka? Może nadzorowała wszystkim z ziemi?
Rachael uderzyła pięścią w stół, aż jej łyżka podskoczyła w górę. Jak mogli tak szybko domyślić się, że ma kłopoty? To nie w porządku. Była idiotką, martwą zaledwie od dwóch i pół dnia. Jeśli nie będzie ostrożniej sza, nie pozostanie martwa do końca tygodnia.
– Co takiego? Posłuchajcie, nie możecie mnie zatrzymać, byłam tylko przypadkowym świadkiem, nie możecie…
– Może uciekasz przed mężem? – spytała Sherlock ze współczuciem.
Mężem? Rachael stłumiła histeryczny śmiech i poczuła, jak ogarniają panika. Złapała swój portfel, wyślizgnęła się z kabiny i wyszła z kawiarni w ciągu mniej niż pięciu sekund.
Suz, niosąca Savichowi talerz z parująca jajecznicą, zatrzymała się i spojrzała za nią.
– Czy to nie było do przewidzenia – seksowny facet z dwiema dziewczynami? Założę się, że ta mała ruda zagroziła, że przywali tej blond z uroczym warkoczem, prawda?
– Jesteś doskonałą obserwatorką, Suz – powiedział Savich. Sherlock przewróciła oczami, rzuciła serwetkę na talerz z kawałkiem zimnego bekonu i podążyła za Rachael.
– Jeśli ma dojść do pyskówki, to na ulicy, nie tutaj. Tony tego nie cierpi, za bardzo przypomina mu to teściową.