5

Gdy Jack wyprostował się, uderzył głową o podniesioną maskę samochodu i pomyślał, że zemdleje. Oparł się o brudny błotnik, mocno zacisnął powieki i pozwolił, by świat wirował. Może nie byłoby tak źle znowu położyć się na ziemi, to mogłoby uratować jego głowę przed eksplozją. Poczuł jej ramiona oplatające jego tors.

– Nie ruszaj się przez chwilę – powiedziała. – Już cię trzymam. Gdy w końcu się pozbierał, zapytała:

– W porządku?

– Bywało lepiej. Choćby wczoraj. Dzięki. Uśmiechnęła się do niego i chciała powiedzieć: U mnie też.

– Powiesz mi, co się zepsuło w moim samochodzie? Potrafisz go naprawić?

– Może zabrakło ci paliwa?

– Nie. Zatankowałam w Hamilton.

– Dobrze, przewody nie są uszkodzone. Uruchom samochód.

Przekręciła kluczyk, ale nic się nie stało. Spróbowała jeszcze raz. Nadal nic.

– Nie ma paliwa w układzie zasilania. Popsuła się pompa paliwowa. Trzeba ją wymienić. Czy miasteczko Parlow jest wystarczająco duże, by mieć przyzwoitego mechanika?

Kiwnęła głową.

– Tak, ma około trzech tysięcy mieszkańców. To tylko dwa kilometry stąd. Czy pompa paliwa jest taka ważna?

– Tak, ale nie jest zbyt droga.

– Ruszyłam w stronę Parlow, kiedy usłyszałem twój samolot. Mówisz, że to była bomba? Nie rozumiem. Czy nie za dużo powiedział?

– Prawdopodobnie myliłem się. Już po wszystkim, nie martw się o to.

Jeszcze raz sprawdził swój telefon komórkowy, wiedząc, że w żaden magiczny sposób nie pojawił się sygnał, tak samo, jak nie było go, kiedy sprawdzał ostatnio.

– Masz rację, nie będę zaprzątać sobie tym mojej ślicznej, małej główki. Kretyn. Uśmiechnął się pomimo przejmującego bólu głowy.

– Nikt nie nazwał mnie kretynem, odkąd zapomniałem prezerwatyw i Luise Draper mnie rzuciła.

– No proszę – powiedziała. – Zapomnij o telefonie komórkowym. Jesteśmy w górach i, jak mówiłam, nie ma tutaj zasięgu.

A więc Parlow w stanie Kentucky, oto nadchodzimy! – Spojrzał raz jeszcze na wciąż nieprzytomnego Timothy'ego leżącego na tylnym siedzeniu, z upiornie bladą twarzą. Ale Timothy był żywy, dzięki Bogu, i Jack musiał zadbać, by tak pozostało. Brzmiało to jak dobry żart, kiedy prawie padał twarzą na asfalt.

Jeszcze tego brakowało, myślała Rachael, ale co jeszcze mogła zrobić? Nie mogła go tu zostawić, by sam sobie radził. No dobra, najwyżej przybędzie do Slipper Hollow trochę później, niż planowała. Wuj Gilette nie wie, że przyjeżdża, więc nie będzie się martwił.

– Myślę, że w tej sytuacji najrozsądniej będzie jak jedno z nas pójdzie do Parlow i sprowadzi pomoc – powiedziała.

– Byłaś tu wcześniej?

Na krótką chwilę jej twarz znieruchomiała, zanim odpowiedziała:

– Nie, nie byłam.

Przyglądał się jej przez mgłę bólu, patrzył na jej twarz osłoniętą przez włosy, gdy spuściła wzrok, na warkocz na policzku, po czym skinął głową.

– Ja też nie byłem. – Nie był głupi. W jej oczach dostrzegł panikę, usłyszał kłamstwo i nie był zdziwiony. Kogo obchodziło, czy była w małym miasteczku w Kentucky? Przeczesał palcami ciemne włosy, które umazane krwią stanęły na sztorc.

– W Parlow mają chyba jakiegoś lekarza albo karetkę.

– Raczej tak – powiedziała i w ten sposób kolejny raz skłamała.

W Parlow pewnie jest komisariat policji albo szeryf, pomyślał Jack. Nie chciał w to mieszać lokalnych służb, ale biorąc pod uwagę stan jego i Timothy'ego wątpił, że będzie miał wybór.

Wolno szli wzdłuż dwupasmowej drogi. Jack był dużym i ciężkim mężczyzną, a ona musiała przejąć sporą część jego ciężaru, żeby utrzymać go w pionie. Po dwudziestu krokach zdyszana Rachael powiedziała:

– Zatrzymajmy się na chwilę. – Pomogła mu się oprzeć o dąb obok drogi. – Nie mamy dużo do przejścia, damy radę.

– Przepraszam, zapomniałem, jak masz na imię?

– Rachael… a, nazwisko nie ma znaczenia, prawda?

Jego policyjny zmysł po raz kolejny go zaalarmował, chociaż diabeł wbijał mu gwoździe w głowę. Chciał ją zapytać, kim jest i czego się obawia, ale powiedział tylko:

– To zależy od tego, dlaczego nie chcesz mi powiedzieć. Myślisz, że będę cię podrywał i nie chcesz, bym jechał za tobą do domu?

Podrywać ją? Ją?

– Domyślam się, że uraz głowy pozbawił cię wzroku.

– O nie, mężczyzna nigdy nie jest ślepy, kiedy chodzi o kobietę. No chyba, że jest martwy.

Śmiała się, potrząsając nad nim głową, i założyła włosy za ucho. Warkocz znów znalazł się z przodu i zwisał obok policzka. Powiedziałby jej, że jest bardzo seksowny, gdyby miał dość siły.

– Dość tego, przypominam, że wyratowałam cię z opresji. Wychodzi na to, że jesteś mi coś winien – powiedziała.

– Tak jest, proszę pani. Zastanawiam się, czy w Parlow jest szpital.

– Nie – to znaczy, kto wie? Prawdopodobnie niedaleko stąd jest szpital publiczny. Zobaczymy. Przyłapałem cię, mała.

– Mam nadzieję, że nie jesteś niebezpieczny – rzekła, patrząc prosto przed siebie. Bolały ją ramiona i plecy. Spojrzała w górę i zobaczyła jego rozbawione spojrzenie. – Gdybyś nie uwieszał się na mnie jak pijany, mógłbyś wyglądać groźnie z czarną twarzą, niczym komandos podczas nocnej operacji.

– Tak, jasne – odparł z goryczą. Miał ochotę przewrócić się na te przyjaźnie i miękko wyglądające krzaki na poboczu drogi. Nie, musiał sprowadzić pomoc dla Timothy'ego, ale uporczywy ból ciągnął go w dół. Wstrząs mózgu, znał to, pamiętał aż za dobrze, jak na studiach dostał w głowę podczas gry w futbol. Nieprzyjemne, ale przeżył.

– Hej, widzę dom – powiedziała. – Już prawie jesteśmy, Jack. Trzymaj się. Raczej nie powiesz mi, jak masz na nazwisko?

– Nie. Pomożesz mi jeszcze przez pięćdziesiąt metrów?

– Jasne, w liceum byłam w drużynie zapaśniczej – dyszała ciężko.

Roześmiał się. Ból w jego głowie był tępy i dokuczliwy i wydawało mu się, że głowa zaraz mu eksploduje. W końcu dotarli do małego, białego domu, który bardzo dobrze pamiętała.

Dwie kozy przyglądały im się z niewielkim zainteresowaniem, gdy przechodzili przez zarośnięty chwastami podjazd. Zapamiętała psy, kilka wylegujących się na słońcu kundli.

– Dzięki ci, dobry Boże, widzę linię telefoniczną – powiedział Jack.

Rachael chciała mu powiedzieć, żeby nie spodziewał się zbyt wiele, że w czasach jej dzieciństwa pan Gurt był znany z niepłacenia rachunków, dopóki wierzyciele nie stanęli na jego progu.

Nie ma mowy, żeby pan Gurt mnie rozpoznał i nazwał mnie po imieniu, nic z tych rzeczy. Problem w tym, że nigdy nie byłam dobrym kłamcą, a sądząc po reakcji Jacka, muszę być w tym fatalna. No i wracam do punktu wyjścia. Muszę spróbować mówić jasno i szczerze i pomyśleć, zanim zwyczajnie wszystko wygadam. Zrobię to, nie mam wyboru.

Jeśli dowiedzą się, że żyję, przyjdą po mnie.

Rachael pomyślała, że jest niewielkie prawdopodobieństwo, że tak się stanie, ale oni mieli władzę i środki, obawiała się kusić los. Nie, pozostanie martwa do czasu, gdy będzie gotowa stawić im czoło. Najpierw musiała upewnić się, że to byli Quincy i Laurel, jeśli tak, to ich dostanie. Jak na razie była bezpieczna. Najbezpieczniej jest być martwym.

Przedstawienie czas zacząć.

Na jej pukanie drzwi otworzył pan Gurt, obecnie bardzo stary człowiek. Wciąż nosił wytarte niebieskie dżinsy, włożone w zniszczone wojskowe buty. Te same? Stał w otwartych drzwiach i zerkał na nich podejrzliwym wzrokiem. Nie rozpoznał jej.

Dzięki ci, Boże, dzięki.

Ale jak mógł jej nie rozpoznać, kiedy patrzył na nią dokładnie w ten sam sposób, z tą samą kwaśną miną na pomarszczonej twarzy? Spojrzała w te kaprawe oczy i zdała sobie sprawę, że on nie ma pojęcia, kim była.

– Słucham? Czego chcecie?

Dla mnie to całkiem oczywiste, ty stary dziadu, pomyślała, ale Jack był ledwie żywy, więc odgarnęła włosy z twarzy i powiedziała:

– Mieliśmy wypadek. Czy możemy skorzystać z pana telefonu? Zostawiliśmy nieprzytomnego przyjaciela w samochodzie. Źle z nim.

– Co jest z pani mężem, wypił za dużo i wsiadł za kierownicę?

– Właściwie spadł z nieba prosto do moich stóp. Proszę nam pomóc.

Pan Gurt westchnął i machnął ręką, zapraszając ich do środka. To już było coś. Jako dziecko była w jego domu tylko raz, z matką, kiedy przyniosły panu Gurtowi bożonarodzeniowe ciasteczka.

Weszli w głęboki mrok i poczuli zapach mąki owsianej i wanilii. Usłyszała przeciągły dźwięk, który doprowadził jej serce do szaleństwa, dopóki nie zobaczyła bardzo grubego mopsa truchtającego w ich kierunku. W pysku miał smycz, a skórzany rzemień ciągnął się po podłodze.

– Nagietek, nie trzęś się i nie sikaj na podłogę. Pozwólmy tym ludziom zatelefonować, później z tobą wyjdę. – Zaprowadził ich do salonu, gdzie unosił się zapach świeżej cytryny. Wszystkie sprzęty były przykryte staromodnymi koronkowymi serwetkami i pokrowcami, pożółkłymi ze starości. – Nagietek nie cierpi być na dworze, najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Wszystko ją stresuje, więc muszę być z nią. Boi się nawet Oswalda i Ruby.

– Oswalda i Ruby? – zapytała Rachael.

– To dwie kozy żujące Bóg wie co w ogródku przed domem. Tu jest telefon. Zapłaciłem rachunek nie dalej jak sześć tygodni temu, więc gnojki nie mogli go jeszcze wyłączyć. Zagroziłem, że wezmę sobie jeden z tych nowomodnych telefonów komórkowych, ale babka z firmy telefonicznej roześmiała się. Powiedziała, że tu może nie być sygnału do połowy przyszłego stulecia, wieki po tym, jak wykituję. Tylko nie zamawiajcie międzymiastowej, dobrze? Nagietku, trzymaj mocz, już idę. Jack wyjął telefon z jej ręki.

– Przepraszam, ale to nie może czekać – wybrał numer komórki Savicha.

– Tu Savich.

– Savich, mówi Jack. Na chwilę zapadła cisza.

– Jack, cieszę się, że cię słyszę. Wszystko w porządku?

– Jestem trochę obity, ale przeżyję.

– A doktor MacLean?

– Jest nieprzytomny, dostał w głowę, gdy upadł. Ma ranę ciętą na klatce piersiowej i chyba kilka złamanych żeber. Musieliśmy go zostawić na tylnym siedzeniu samochodu Rachael. Jesteśmy w Parlow w Kentucky, niedaleko granicy z Wirginią.

– Kto to jest Rachael?

– Widziała, jak sprowadziłem samolot na ziemię, i pomogła mi się pozbierać – mówiąc to, spojrzał na nią. Bawiła się swoim cienkim warkoczem.

– Dobrze. Wygląda na to, że właśnie podążamy w kierunku Parlow, to tam odebrali twój sygnał SOS.

– Słyszę śmigła helikoptera. Gdzie jesteś?

– Piętnaście minut temu odlecieliśmy z Quantico. Dotarcie do ciebie zajmie nam kilka godzin. Bobby zmierza do prywatnego lotniska sędziego Hardesty tuż przy drodze 72, niedaleko Parlow. Tam będzie czekał na nas samochód, więc będziemy mogli do ciebie dotrzeć. Teraz pozwól, że przekażę słuchawkę Sherlock, zanim wyrwie mi ją z ręki.

– Jack? Tu Sherlock. Pan Maitland zadzwonił do nas około siódmej trzydzieści rano, powiedział, że się rozbiłeś, ty pajacu. Dajesz słowo, że nic ci nie jest?

Jack uśmiechnął się.

– O tak, anioł mnie uratował, ale…

– Ale co?

– Gorzej z Timothym. On może być poważnie ranny. Tak jak powiedziałem Savichowi, leży nieprzytomny w samochodzie Rachael, który stoi zepsuty na poboczu drogi. Zostawiliśmy go tam by wezwać pomoc.

– Dobrze. Zadzwonię gdzie trzeba i zorganizuję ewakuację rannego do najbliższego oddziału ratunkowego. A wracając do ciebie, Jack, powiedz mi, czy nastąpiła jakaś awaria?

Zdawał sobie sprawę, że Rachael przygląda się jego twarzy, przysłuchując się każdemu słowu, które wypowiadał.

– Najprawdopodobniej nie – powiedział tylko.

– OK, tym zajmiemy się później – powiedział Savich. – Zadzwonię do pana Maitlanda. On wyśle specjalistę, żeby obejrzał samolot. Potrzebujesz lekarza? Zaczekaj, Sherlock ma na linii ludzi od ewakuacji rannych, a oni muszą wiedzieć, gdzie dokładnie jest doktor MacLean. Jack, jesteś tam?

Jack poczuł, jak jego mózg odpływa daleko i co gorsza pozwolił na to.

– Sherlock? Myślę, że będzie lepiej, jak Rachael ci powie. Rachael wzięła od Jacka słuchawkę i patrzyła, jak on opada na jeden ze starych głębokich foteli obitych szarą tkaniną. Słuchała, po czym podała kobiecie położenie swojego samochodu, dodając:

– Bardzo się cieszę, że przyjedziecie, bo Jack potrzebuje pomocy. Tak jak powiedział, mój samochód zepsuł się, więc do miasta szliśmy pieszo. Spotkamy się pewnie w jakiejś medycznej placówce, którą mają w Parlow. Jack ma nogę skaleczoną odłamkiem samolotu i prawdopodobnie wstrząs mózgu. Zostanę z nim, zanim tu przyjedziecie.

– Dziękuję bardzo za to, że mu pomagasz. Wciąż jesteśmy kilka godzin drogi od was. Jak się nazywasz? Ale Rachael odłożyła słuchawkę. Jack był ledwie przytomny.

Klinika w Parlow Rosy Bill Avenue Poniedziałek rano Doktor Post wyprostował się, gdy siostra Harmon wprowadziła mężczyznę i kobietę do małego gabinetu. Sherlock stała w drzwiach, patrząc na Jacka, który leżał na plecach przykryty prześcieradłem od pasa w dół i z rozpiętą koszulą. Pochylała się nad nim młoda kobieta, której długie włosy zasłaniały twarz, ostrożnie zmywała mu z twarzy sadzę. Z boku zwisał jej warkocz.

– Jack? – Sherlock podeszła do nich.

– Czy to ty, Sherlock? Wyglądasz pociągająco w tej czarnej skórzanej kurtce. Przepraszam, ale niespecjalnie się czuję. I zamknął oczy.

– Proszę się nie martwić, znowu zasnął. To od leków. Pozwólmy mu odpocząć, dobrze? – odezwał się doktor Post. Sherlock wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się do lekarza.

– Jestem agentka Sherlock, a to jest agent Savich, z FBI. A ten tu to agent Jackson Crowne.

– Wiem. Był wystarczająco przytomny, aby powiedzieć mi to, kiedy się tutaj zgłosili. Kobieta stojąca nad Jackiem wyprostowała się.

– Na imię mam Rachael – powiedziała. – Pomagałam Jackowi. Nie powiedziała nic więcej.

Już kiedy Jack przedstawił się doktorowi Postowi, wiedziała, że już po niej. Tylko tego jej trzeba było. A teraz była w jednym pomieszczeniu razem z trójką federalnych.

– Proszę nam powiedzieć, co dokładnie mu dolega – zapytała Sherlock lekarza.

– Ma wstrząs mózgu i nie był zbyt szczęśliwy z tego powodu. Nie mamy w miasteczku rezonansu magnetycznego, ale tomografia komputerowa nie wykazała żadnych anomalii – powiedział doktor Post. – Miał ranę ciętą nogi, ale szczęśliwie nie uszkodził niczego ważnego, musiałem mu tylko założyć jeden z moich gustownych szwów. Podałem mu antybiotyki i leki przeciwbólowe. Teraz powinien odpoczywać, ale powinno być z nim wszystko dobrze. Chciałbym zatrzymać go na noc i upewnić się, że nic złego się nie dzieje. Zainwestowałem w niego mnóstwo czasu i nie chciałbym, żeby wyszedł z kliniki i przewrócił się na twarz, niwecząc moją doskonałą pracę. Doktor Post spojrzał z ciekawością na dwoje agentów FBI, którzy patrzyli z taką ulgą, jakby chcieli go uściskać.

– Zdaje się, że pracujecie razem. A może jesteście tu przypadkiem?

– Tak – powiedział Savich.

– Powiedziała mi, że nie jest jego żoną – rzekł doktor Post, wskazując na Rachael.

– Nie, nie jest, ale kiedy się obudzi, pomyśli, że ja jestem jego matką, tak mu złoję skórę za to, że nas tak wystraszył. Doktor Post zaśmiał się.

– Powiecie mi, co tu się dzieje? Pytam, bo zaraz po tym jak tych dwoje dotarło do mojej kliniki, usłyszałem ambulans na sygnale jadący przez miasto. Czy ktoś jeszcze ucierpiał?

– Obawiam się, że tak. Dziękuję, że pan się nim zajął.

– Nie ma za co – odparł doktor Post. Savich przyglądał się uważnie Rachael.

– Więc to ty jesteś wybawicielką Jacka.

Rachael wciąż nie mogła w to uwierzyć. Są agentami FBI, wszyscy troje. Kiedy ona i Jack, potykając się, weszli do kliniki, doktor Post otworzył im drzwi frontowe, trzymając w dłoni filiżankę kawy. Jack wyciągnął swoją odznakę i pokazał ją osłupiałemu lekarzowi.

Dlaczego Jack nie mógł być zwykłym pilotem samolotu? Nie, on był agentem FBI, którego szefowie mogli być zaprzyjaźnieni z Quincym i Laurel, mogli być przez nich przekupieni lub być pod ich wpływem, zdać się na nich z powodu ich pozycji – nie, nie wchodzi w to.

Oni są przekonani, że nie żyję. I niech tak pozostanie.

Była bezpieczna, dopóki tych troje federalnych nie pozna jej nazwiska. Wciąż będzie martwa.

Wiedziała, że każda biurokracja jest dziurawa jak sito, włączając w to FBI. Nie, będzie bardzo ostrożna, będzie dobrze kłamać. To dla niej nowe doświadczenie. Uśmiechnęła się.

– Na imię mam Rachael. Uścisnęli sobie dłonie.

– Rozumiem, że widziała pani, jak samolot agenta Crowne'a spada i pomogła pani Jackowi i doktorowi MacLean – powiedział Savich. – Chcielibyśmy podziękować, że miała pani na nich oko, panno…

Jestem najlepszym kłamcą na świecie, najbardziej opanowanym i przychodzi mi to z łatwością.

– Rachael Abercrombie.

Kłamie, pomyślał Savich, ale co w tym dziwnego? Uśmiechając się do niej, powiedział:

– Tak, dziękuję, panno Abercrombie. Oddział do ewakuacji rannych zabrał doktora MacLeana do szpitala jakieś dwadzieścia minut temu. Nie wiemy, w jakim jest stanie. Zawiadomiłem waszego szeryfa.

– O nie, to nie jest mój szeryf, agencie Savich. Nigdy wcześniej nie byłam w Parlow. Tylko tędy przejeżdżam. Savich przyjrzał się jej twarzy. Patrząc na ten mały pomysłowy warkocz, przyszło mu do głowy, że Sherlock wyglądałaby bardzo seksownie z czymś takim.

– A więc wszyscy jesteśmy tu obcy. Na szczęście wkrótce przyjedzie szeryf.

Doktor Post widząc, jak wielki twardziel spogląda na zegarek z wizerunkiem – nie do wiary – Myszki Miki, zmarszczył brwi.

– Wiele pani zawdzięczamy, panno Abercrombie – powiedziała Sherlock.

– Och, nie przesadzajcie – burknęła Rachael. – To Jack ocalił ich obu. Wyciągnął doktora MacLeana z samolotu, zanim ten eksplodował. Upieram się, że niewielka w tym moja zasługa.

Doktor Post powiedział.

– Siostra Harmon, powiedziała mi że szeryf Hollyfield miał problem z szambem tego ranka i dlatego przyjedzie trochę później. Ale będzie tu, zawsze się zjawia. – Post przyglądał im się uważnie. – Nigdy wcześniej nie spotkałem żadnych agentów FBI.

– On je na śniadanie płatki kukurydziane, razem z naszym synem Seanem – odezwała się Sherlock i uśmiechnęła się.

– Ja jem pszenne tosty z masłem orzechowym. Doktor Post roześmiał się.

– Czyli jesteście zwykłymi ludźmi? Być może, ale nie dla mnie. Jesteście małżeństwem i razem pracujecie?

– Zgadza się – przytaknął Savich.

Doktor Post podniósł broń Jacka, która leżała na ladzie, obok jego brudnych, porwanych spodni.

– Mój ojciec miał kimber gold match II. To świetna broń.

– Agent Crowne uważa, że jest skuteczna – oświadczył spokojnie Savich i wyciągnął dłoń. Doktor Post podał mu pistolet, rękojeścią do przodu.

– Dziesięciostrzałowy magazynek?

– Tak – powiedziała Sherlock. – I jeden nabój w komorze, co daje razem jedenaście pociągnięć za spust. Rachael wyłączyła się. Chciwie parzyła na broń, którą trzymał teraz agent Savich. Chciała ją ukraść, kiedy zobaczyła, jak doktor Post wyjmuje ją zza pasa Jacka. Teraz było już za późno. Nie mogła pojąć, dlaczego nie zauważyła jej wcześniej, nie wyczuła jej, kiedy szła obok, wspierając go.

To był bardzo nerwowy poranek. Nie potrzebowała broni. Wszystko, co musiała zrobić, to nie stracić głowy. Ci agenci nie mają pojęcia, kim ona jest, gdzie mieszka, co robiła, kiedy trafiła na Jacka, a ona nie miała zamiaru im tego mówić.

Musiała zachować anonimowość, musiała pozostać martwa. Przynajmniej agenci byli skupieni na Jacku.

Ale nie podobał jej się sposób, w jaki Savich patrzył na nią, jakby wiedział, że kłamie, ale nie zamierzał jej tego mówić. To nie był jego kłopot. Gdy tylko wymieni pompę paliwa, wyjedzie z Parlow i ukryje się w Slipper Hollow, głęboko w lasach porastających wzgórza Kentucky, wzgórza, które rozciągają się jak akordeon.

Czas wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyć stąd. Uśmiechnęła się do agentów i powiedziała radośnie:

– Teraz, kiedy tu jesteście, nie jestem już potrzebna. Muszę naprawić samochód. Chcę odwiedzić parę miejsc, a czas mnie goni. Tak jak mówiłam, nie jestem stąd. Mój samochód właśnie się zepsuł, kiedy zobaczyłam, jak Jack lądował samolotem w dolinie Cudlow. To nie było zbyt zabawne, ale przynajmniej wszystko dobrze się skończyło. Nadmiar ostrożności nigdy nie zawadzi – na wszelki wypadek trzymaj buzię na kłódkę.

Sherlock przekrzywiła głowę, ale nie powiedziała nic. Siostra Harmon wyjrzała zza drzwi.

– Doktorze Post, mamy mnóstwo nowych pacjentów i dzwoniła doktor Reimer. Jej mały synek wymiotuje i nie wie, czy przyjdzie dziś do pracy. Jimmy Bunt skaleczył nogę, spadając z traktora, wygląda na złamaną. On awanturuje się, denerwując panią Mason, która wszystkim mówi, że właśnie wychodzi do pracy, mimo że nie powinna, przynajmniej przez kolejne trzy tygodnie.

– Za dwadzieścia lat przechodzę na emeryturę – powiedział doktor Post, wychodząc z sali.

Sherlock dostrzegła, jak Rachael przygląda się Jackowi i marszczy brwi na widok jego zakrwawionych włosów. Złapała myjkę i ostrożnie zaczęła wycierać krew.

No tak, ona go uratowała, to ma sens, troszczy się o niego na tyle, żeby go umyć.

Rachael, to imię zawsze podobało się Sherlock, ale Abercrombie? Jak Abercrombie i Fitch *?

Hmm. Zobaczyła krąg delikatnych piegów na nosie Rachael. Miała piękne włosy, długie, gładkie i lśniące z jaśniejszymi pasemkami, bardzo ładnie zrobionymi i ten pomysłowy warkocz z boku. Musiała zapytać Dillona, co myśli o takim warkoczu. Co do oczu Rachel, były ciemnoniebieskie i… pełne obawy. Tak, ona bała się, a jej obgryzione paznokcie nie pozostawiały co do tego wątpliwości. Ale czego się bała? Ich? Uciekała od agresywnego męża? Sherlock wiedziała, że takich spraw są tysiące, ale bądź co bądź ta kobieta uratowała Jacka. Cokolwiek było nie tak, była skłonna i gotowa jej pomóc.

Powiedziała więc do Rachael:

– Wiesz, że Jack był wcześniej ranny tylko raz? Został pchnięty nożem przez oszalałego narkomana. To naprawdę niesamowite, bo spędził cztery lata w elitarnej jednostce kryminalnej FBI. Stawił czoło bardziej przerażającym sytuacjom niż większość agentów przez całe życie. Wypalił się, bez wątpienia, ale zamiast opuścić FBI i pracować w zawodzie prawnika, Dillon namówił go, żeby dołączył do jego jednostki, do Kryminalnej Grupy Pościgowej.

– O, to bardzo interesujące – mruknęła Rachael i rzuciła myjkę do zlewu. Uśmiechnęła się do nich szeroko. – Było mi miło was poznać. Pójdę już, do widzenia. – Ruszyła w stronę drzwi.

Sherlock położyła dłoń na ramieniu Rachael.

– Jack jest bardzo dobrym agentem i bardzo dobrym człowiekiem.

Rachael była ubrana w miękki beżowy, kaszmirowy sweter, pod spodem miała białą markową bluzkę, bardzo drogą, pomyślała Sherlock. Buty, które nosiła, wyglądały na miękkie i wygodne. Ale sprawiała wrażenie roztrzęsionej. Sherlock uśmiechnęła się.

Rachel spojrzała na spoczywającą na swoim ramieniu dłoń Sherlock, jej długie palce, wypielęgnowane paznokcie i obrączkę.

– Tak, mogę sobie wyobrazić, że Jack jest bardzo dobry w tym, co robi.

– Zanim załatwisz naprawę samochodu, będziemy naprawdę wdzięczni, jeśli nam powiesz, co dokładnie działo się w chwili, kiedy zobaczyłaś samolot, dobrze?

Rachael była tak blisko drzwi, że mogła dotknąć klamki. Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się chłodno i zastanawiała się, czy kiedykolwiek znowu zobaczy swoją skórzaną kurtkę, którą przykryła doktora MacLeana.

– Naprawdę docenilibyśmy to, Rachael – powiedział uprzejmie Savich. – Dopóki Jack będzie spać, pokręcę się tutaj i porozmawiam z szeryfem, kiedy tu przyjedzie. Potem zorganizuję holowanie twojego samochodu do mechanika, podczas kiedy ty i Sherlock napijecie się kawy i coś zjecie. Muszę też sprawdzić, czy z doktorem MacLeanem wszystko w porządku. Pewnie jesteś głodna.

– Posłuchaj – powiedziała Sherlock, patrząc na zegarek.

– Zrobiło się późno. Nie wiem jak ty, Rachael, ale ja umieram z głodu. Dillon, spotkamy się w tej kawiarni po drugiej stronie ulicy, kiedy wszystko załatwisz. – Sherlock odwróciła się w stronę Rachael, uśmiechając się przez cały czas.

– Przepraszam, zapomniałam jak masz na nazwisko.

– Abercrombie – odpowiedziała Rachael kamiennym głosem.

– Ładne nazwisko, takie angielskie, bardzo znane – powiedziała Sherlock, myśląc: Jesteś naprawdę kiepskim kłamcą.

– Chodźmy zjeść jajecznicę.

Świetnie, znalazła się w potrzasku. Spojrzała na nieruchomą twarz Crowne'a. Kiedy zmyła z niej sadzę i krew, zobaczyła przystojną twarz z oliwkową cerą, wyrazistą i mocno zarysowaną szczęką, o mocnych kościach i dołkiem w brodzie. On był w specjalnej grupie kryminalnej FBI? Nie wiedziała dokładnie, czym się zajmowali, ale brzmiało to przerażająco. Niemal został zabity przez narkomana? A ten doktor MacLean był przestępcą, którego transportował do Waszyngtonu? Czy przyjacielem, który miał kłopoty? Nie chciała tego wiedzieć, nie chciała się w to angażować. Potrzebowała czasu i samotności by cieszyć się tym, że nie żyje. Ostatnie, czego potrzebowała, to więcej kłopotów. Sherlock wciąż się do niej uśmiechała. No cóż, nie miała wyboru.

– Czy mógłby pan przynieść ze sobą do kawiarni moją kurtkę? – zapytała Savicha.

– Z przyjemnością – odpowiedział.

– Dziękuję, agencie Savich – powiedziała Rachael i wraz z Sherlock opuściła klinikę. Kilka osób w poczekalni przyglądało się im, jedni z zaciekawieniem, inni z niechęcią, że tak długo musieli czekać.

Savich został jeszcze chwilę z Jackiem, patrząc, jak oddycha, sprawdzając jego tętno, by dodać sobie otuchy. Po chwili do poczekalni wszedł szczupły mężczyzna po czterdziestce, ubrany w spodnie ogrodniczki i jasnoczerwoną, flanelową koszulę z długim rękawem, z trzydziestką ósemką w kaburze przypiętej do szerokiego paska wokół talii. Savich mógł tylko westchnąć na widok tego osobliwego przedstawiciela lokalnych władz. Wiedział, że raczej łatwo nie będzie.

Загрузка...