O godzinie dziesiątej w niedzielny poranek, zespół FBI do zabezpieczania dowodów spotkał się w domu Rachael i rozłożył swój kram wokół wielkiego dębu, na który wychodzi okno z gościnnej sypialni. Grupą kierował agent Clive Howard.
Savich, Sherlock i Sean siedzieli przy kuchennym stole, Sean obok swojej matki, pił kakao i jadł babeczkę waniliową.
– On jest zupełnie jak ty, Dillon, łakomy na babeczki – powiedziała Sherlock. Duża porcja dżemu spadła na stół, Sherlock zebrała ją szybko. Zwróciła się Rachael i Jacka: – Kiedy przyjechaliśmy do szpitala, właśnie wypuszczali Tomlina. Powiedzieli, że ma się dobrze, on też tak twierdził. Twardziel z tego Tommy'ego, powinien odpocząć parę dni, ale bardzo chciał wrócić i pilnować doktora MacLeana.
– Biedna Sherlock – westchnął Savich. – Tomlin już nie patrzy na nią z taką czułością. Teraz to siostra Louise przyciąga jego spojrzenie. Ciągle mówi o tym, jaka była szybka.
Wysłałem go, by zmienił agenta pilnującego Timothy'ego. Mogę się założyć, że Tomlin nie pozwoli personelowi szpitala, którego nie zna, choćby zbliżyć się do sali MacLeana.
– Niestety nie przyjrzał się facetowi, który wbił mu igłę w kark i nie mógł zidentyfikować zdjęć, które mu pokazaliśmy – dodała Sherlock.
– Tomlin to twardziel, nie mogę sobie wybaczyć, że coś takiego się stało – powiedział Jack. – Niewiele brakowało. Obu niewiele brakowało. Szkoda, że do mnie nie zadzwoniłeś, Savich.
– Myślałem o tym, ale nie mogłeś nic zrobić, Jack, więc zapomnij o tym.
– Nie mogę uwierzyć – wtrąciła się Rachael. – Że ktoś napada na doktora MacLeana w szpitalu. To szaleństwo. – Zamarła, uśmiechając się sztucznie. – Chyba ostatnio wokół jest mnóstwo szaleństwa.
Sherlock pokiwała głową.
– Po godzinach przesłuchań w szpitalu nadal nie mamy wiarygodnego świadka. – Wzięła babeczkę i ugryzła kawałek. Przewróciła oczami. – Hm, to jest przepyszne. Hej Sean, możesz podać mi dżem?
– Z piekarni GoodLight na Elm Street – poinformowała ją Rachael. – Jack je odkrył i przyciągnął do domu jakieś pięćdziesiąt tysięcy kalorii.
Savich kątem oka spojrzał na Seana i zobaczył, że jest skupiony na próbie złapania w pułapkę złego króla Zhor w „Lesie, z którego nie ma ucieczki”.
– Facet, który włamał się do twojego domu ostatniej nocy, dużo ryzykował, to było dla niego niebezpieczne, i to naprawdę mnie martwi – powiedział po chwili.
– Dillon ma rację – przytaknęła Sherlock. – Jeśli nie będziemy w stanie przewidzieć, co zrobi, nie będziemy mogli skutecznie cię chronić, a to oznacza, że potrzebujemy nowego planu.
– Twój krzyk, Rachael – powiedział Jack. – Z oczywistych względów musiał napędzić mu stracha. To doskonała pora na koszmary senne. Mnie też napędził stracha.
Rachael usiadła prosto, dłonie miała zaciśnięte tak mocno, że zbielały jej kostki.
– Może postaramy się o nakaz rewizji w zapisach księgowych Abbottów? Może natrafimy na dowód zapłaty Perky i jej zbirom. To pewnie były duże wypłaty gotówki, może i daty by pasowały.
– Przykro mi, Rachael, ale nie mamy wystarczających dowodów, żeby przeszukać choćby basen Abbottów – stwierdził Savich. – Kiedy wkraczasz na ścieżkę wojenną z ludźmi o ich pozycji, musisz być przygotowana na wszystko.
To oznacza, że musimy zmienić strategię, znaleźć inną drogę rozwiązania problemu. Oto, co proponuję. Zanim przyszliśmy tutaj dziś rano, dostałem pozwolenie na rozmowę z wiceprezydentem. Powiedziałem mu, że wiemy o tym, że wszyscy członkowie Kongresu i prezydent są zaniepokojeni niedawnym stwierdzeniem, że senator został zamordowany. Roześmiał się i powiedział, że mam rację. Zapewniłem go, jak chcę to rozwiązać. Zdecydował się nam pomóc.
Wiceprezydent zgodził się zmienić jutrzejszy program wieczornego spotkania Jefferson Club i zmienić temat spotkania.
To będzie wyraz pamięci i uznania dla twojego ojca, Rachael. Niektórzy senatorowie będą zabierać głos. Jeśli chcesz, też możesz wystąpić. Kiedy mu powiedziałem, że nalegam, by Abbottowie byli obecni, nie rzekł nawet słowa. Wiceprezydent zgodził się wysłać im zaproszenia. To jest to, o co nam chodziło.
To wczorajsze włamanie, mimo twojej ochrony, pokazuje, że zabójca wydaje się zapominać o rozsądku. Nie wydawał się przejmować wysokim ryzykiem, które podjął. Tak, jak powiedziałem, on działa pochopnie i przez to jest jeszcze bardziej niebezpieczny. Albo sobie z tym poradzimy, albo ukryjemy cię, obejmując programem ochrony świadków, Rachael. Stworzymy zabójcy kolejną okazję, ale w kontrolowanych przez nas okolicznościach. Może podejrzewać, że to pułapka, ale równie dobrze może dać się na to złapać. To, co wydarzyło się tutaj, skłania mnie do myślenia, iż pomimo że nasz zabójca idzie na całość, kieruje nim coś nieopanowanego.
Jeśli zgadzasz się jutro wieczorem zabrać głos w Jefferson Club, zawiadomimy media o kolacji poświęconej pamięci twojego ojca i o tym, że tam będziesz i przemówisz.
Media już się tobą interesują i ostrzą sobie zęby z każdym dniem, bo jak dotąd Jackowi udało się trzymać cię od nich z daleka.
A więc, Rachael, pytanie jest takie, czy jesteś skłonna podjąć ten, miejmy nadzieję, ostateczny krok? Jesteś skłonna zostać przynętą?
– Kiedy oznajmisz, że będę przemawiać, Abbottowie pomyślą, że zamierzam opowiedzieć o tym, co on zrobił – odparła Rachael. – Wtedy na pewno spróbują jeszcze raz, prawda? Czy to nie za mało czasu, nawet jak dla nich?
– Nie – odparł Jack. – Jeśli mają kontakty. Choć Perky i jej drużyna nie wchodzą w grę. Czy wymyślą coś do jutra wieczór? Wkrótce się przekonamy.
– Nie wierzycie, że nadal próbują mnie uciszyć, prawda? – zapytała Rachael. – To już nie ma znaczenia.
– Jesteśmy zgodni co do tego, że możliwość twojego „wyznania” nie stanowi już większego zagrożenia – stwierdził Savich. – Teraz, kiedy wiemy już wszystko, co ty wiesz, zabicie ciebie sprawiłoby, że twoja wersja wydarzeń stanie się bardzo prawdopodobna. Jeżeli utrzymanie tej historii w tajemnicy jest motywem zabójcy, jego ostatnią deską ratunku jest to, że nie wyjawisz tajemnicy swojego ojca, a FBI nigdy nie zdobędzie wystarczających dowodów, żeby kogokolwiek oskarżyć. I mogą mieć rację.
– Więc dlaczego ktoś nadal próbuje mnie zabić? – zapytała Rachael z rozpaczą.
– Biorąc pod uwagę jego wczorajsze zachowanie, uważam, że jeszcze nie jest pewny swojego prawdziwego motywu – powiedział Savich.
– Może i to ma sens, rozsądek mi to podpowiada, ale powiem wam, że cała ta sytuacja mnie przeraża. Jasne, że lepiej zająć pozycję obronną. Przynajmniej człowiek coś robi. Ale, Rachael, nadal jesteś w niebezpieczeństwie.
– Po tym, co się stało w nocy – wyznała Rachael – jestem gotowa na wszystko. Rano znalazłam siwy włos w moim warkoczu. Powiedzcie tylko, co mam robić.
Jack uśmiechnął się do niej i pociągnął za warkocz. Savich miał coś powiedzieć, ale zobaczył, że Sean dochodzi do końca swojej gry komputerowej, podnosi do góry ręce i naciska dwa guziki. Potem rozległy się trzy gwizdy, coś dwa razy zatrąbiło i przeciągle zadzwoniło. Sean podskoczył na krześle.
– Zobacz, tato! Zhor wbiegł prosto do magicznego więzienia w „Lesie, z którego nie ma ucieczki”. Jest załatwiony.
– Ale może stamtąd uciec, jest sprytny i przebiegły, więc uważaj – ostrzegł Savich i szeptem zwrócił się do Rachael:
– Jeżeli Laurel czy ktokolwiek inny nie znajdzie cię jutro w ciągu dnia, a na pewno spróbuje, będzie musiała zaatakować jutro w nocy. Może przed twoim wystąpieniem? Nie wiem.
– Mogę mieć w torebce pistolet Jimmy'ego?
– Jeżeli o mnie chodzi, to możesz mieć nawet maczetę – odparł Jack. – Jeżeli pistolet sprawi, że poczujesz się bezpieczniej, ja go wezmę, bo przy wejściu na pewno będą robić rewizję.
– No, to wszystko ustalone – powiedział Savich. – Mam przeczucie, że Abbottowie będą działać, Rachael. Rachael ugryzła kolejną babeczkę, i słysząc triumfalny krzyk Seana, któremu udało się wrzucić Zhora do bagna, miała nadzieję, że uda jej się doczekać wtorku rano.
Wstała i oparła dłonie na blacie kuchennego stołu.
– Późno się zrobiło, a ja mam przemówienie do napisania. Muszę wykombinować, jak tu nie spanikować przed tymi wszystkimi grubymi rybami.
Wtedy ktoś zapukał do tylnych drzwi.