57

Wtorek po południu

Rachael weszła do gabinetu Jimmy'ego i stanęła pośrodku pokoju. Ciemnobrązowe zasłony były częściowo zasłonięte, wpuszczając tylko odrobinę popołudniowego słońca. Ciągle pachniało tu Jimmym – aromat tureckich cygaretek i silny zapach jego brandy. Opadła na bordową, skórzaną sofę, oparła głowę i patrzyła na półkę z książkami za jego biurkiem. Zauważyła, że zaczyna zbierać się na nich kurz. Książki mogą być zakurzone, pomyślała, ale mieszkasz z nimi po to, żeby utrzymać je w czystości i należytej formie.

Spojrzała na zegarek. Dochodziła czwarta. Jack powinien wrócić przed szóstą, tak powiedział, a ona wiedziała, że nie znosił zostawiać jej samej, nawet w gorące, słoneczne popołudnie.

Jeszcze raz spojrzała na biurko Jimmy'ego, nieliczne kartki papieru były starannie ułożone w stosy, ekran komputera ciemny i cichy. Wzięła głęboki oddech i zmusiła się do zajęcia miejsca w cudownie wygodnym fotelu z bordowej skóry z wysokim oparciem. Wyprostowała się przy biurku.

Miała czas. To było coś, co musiało zostać zrobione. Otworzyła górną szufladę i zaczęła sortować papiery.

Podzieliła je na sterty: te, które musiały być zrobione, kiedy jego testament zostanie zatwierdzony, faktury do zapłaty, kilka katalogów.

Posortowała już prawie wszystkie papiery w biurku, kiedy otworzyła dolną szufladę i znalazła pięknie rzeźbiony piórnik z drzewa bubinga. Otworzyła go ostrożnie. W środku było kilkanaście piór, niektóre z nich pochodziły z obcych krajów, były podarunkami od ambasadorów, których odwiedził podczas swoich podróży. Na dnie pudełka był zwitek papieru z zapisanymi trzema parami cyfr. Kombinacja cyfr do sejfu.

Rachael nawet nie pomyślała o sejfie. Rozejrzała się wokół, ale nie zauważyła go. Gdyby miała sejf, umieściłaby go w pokoju, w którym spędza większość czasu. Przeszukała półki z książkami, zajrzała pod dywan, i kiedy uniosła obraz, pejzaż namalowany przez irlandzkiego malarza, znalazła sejf wbudowany w ścianę. Wystukała cyfry, sejf otworzył się z łatwością.

W środku znalazła kartonową aktówkę wypełnioną dokumentami ubezpieczeniowymi i zeszłoroczny notatnik, w którym były zapisane jego wszystkie spotkania z ostatnich dwunastu miesięcy. Za okładką znalazła kopertę podpisaną „Wola i testament Johna Jamesa Abbotta”.

Jego testament. Nie pomyślała o tym, że gdzieś ma kopię. Jimmy powiedział jej, że odziedziczy jedną trzecią jego majątku. Teraz przypomniała sobie, że kiedyś powiedział jej, że po jego zaprzysiężeniu w senacie oddał Laurel swoje prawo głosu w zarządzie firmy, żeby podczas pełnienia urzędu odsunąć się od spraw finansowych.

Zaczęła czytać.

To nie mogła być prawda.

Przeczytała to ponownie. I jeszcze raz.

W wizytowniku Jimmy'ego znalazła numer Brady'ego Cullifiera i wybrała numer. Właśnie wrócił z sądu.

– Brady, właśnie przeczytałam testament Jimmy'ego. Coś tu jest nie tak.

Godzinę później usłyszała, jak na podjazd wjeżdża samochód. To nie był samochód Jacka, za wcześnie na niego. To był Brady, po kamiennej ścieżce szybko szedł do drzwi wejściowych. Wyszła mu na spotkanie.

– Rachael, nie mogłem w to uwierzyć, kiedy do mnie zadzwoniłaś. To musi być jakaś pomyłka, na pewno. Przyniosłem oryginał testamentu. Porównamy je, dobrze? Jacka nie ma?

– Wkrótce wróci. Jest na spotkaniu w FBI.

Rachael rozłożyła testament, który znalazła w biurku Jimmy'ego. Brady położył obok drugi.

– Zobaczmy, co tu mamy – powiedział i oboje pochylili się nad kartkami papieru.

– Rachael? Gdzie jesteś?

Rachael wyprostowała się i uśmiechnęła.

– Tu jestem, Sherlock. Wejdź – krzyknęła. Sherlock weszła do gabinetu. – Co cię sprowadza?

– Jack prosił mnie, żebym przyjechała. O, dzień dobry, panie Cullifer.

– Agentka Sherlock, tak?

Sherlock uśmiechnęła się do niego i skinęła głową. Rachael złapała Sherlock za ramię.

– Znalazłam testament Jimmy'ego, ale nie jest w nim napisane to, czego się spodziewałam. Zadzwoniłam do Brady'ego, a on przywiózł oryginał, więc możemy je porównać.

– Fałszerstwo, panie Cullifer?

– Nie wiem, agentko Sherlock. Dopiero zaczęliśmy je analizować.

Cała trójka pochyliła się nad biurkiem, porównując testamenty. Sherlock przeczytała pierwszą stronę i spojrzała na nich.

– Są różne, panie Cullifer. Jeden z nich jest fałszywy. – Potrząsnęła głową – Nie wiedział pan? Przecież tu chodzi o pieniądze. Dlaczego zawsze chodzi o pieniądze?

Powinna była wyczuć coś w opanowanym, jednostajnym głosie Cullifiera, ale nie wyczuła, dopóki nie powiedział gniewnym głosem:

– Czasami myślę, że aniołowie nie są po naszej stronie. Nie spodziewałem się pani tutaj, agentko. – I w chwili, gdy w jej głowie wybrzmiewało ostatnie słowo, uderzył ją rękojeścią swojego pistoletu.

Padając na podłogę, słyszała krzyk Rachael.

– Stefanos! Co…

Uderzył Rachael i beznamiętnie patrzył, jak ze zdziwienia wytrzeszczyła oczy, jak zachodzą mgłą od bólu, zamykają się i jak pada na podłogę obok Sherlock. Stróżka krwi spływała z jej policzka.

Загрузка...