Epilog

W Slipper Hollow był piękny dzień. Mniej więcej połowa mieszkańców miasteczka Parlow w stanie Kentucky przybyła już do oddalonego o osiem kilometrów miejsca, które większość z nich znało tylko z nazwy. W tej chwili nie było to już wcale zapomniane przez Boga miejsce na końcu świata. Samochody z przyczepami kempingowymi kursowały po dwupasmowej, asfaltowej, krętej drodze, wijącej się pośród gęstego lasu otoczonego górami. Potem nagle skręcało się w prawo na inną, węższą drogę, pięknie wybrukowaną i po obu stronach otoczoną kwiatami i krzewami. Ten bardzo szeroki dojazd prowadził do pięknej doliny, pośrodku której stał piękny dom, zbudowany prawie w całości przez Gillette Janesa.

Jednak to nie ceremonia ślubna ściągnęła tutaj połowę mieszkańców miasteczka w ten ciepły jesienny dzień, ale instalacja na dachu domu nowego masztu telefonii komórkowej. Teraz wszyscy tutaj mieli telefony komórkowe, które, chwała Bogu, działały. Przez cały czas. Dougie Hollyfield wiedział, że to był skutek porozumienia między nowo założoną Fundacją im. Johna Jamesa Abbotta i operatorem telefonii komórkowej.

Była połowa września, jasny dzień, błękitne niebo, liście właśnie zmieniały kolor, złote i pomarańczowe mieszały się z tymi jeszcze zielonymi i przyprawiały o zachwyt.

Rachael i Jack Crowne byli zaręczeni, szeryf Hollyfield o tym wiedział, zresztą to było widać. Przez cały czas byli blisko siebie, dotykali się, nawet, kiedy witali gości i kierowali ich do dwóch namiotów, pod którymi stały stoły uginające się pod ciężarem jedzenia, okrągłe stoliki z krzesłami i kelnerzy serwujący szampana i piwo. Był tam nawet zespół muzyczny i drewniany parkiet do tańca.

Dillon Savich stał obok swojej żony, Sherlock, która niedawno została postrzelona i straciła śledzionę, ale wyglądała dobrze. Ich syn, Sean, grał w piłkę z kilkoma innymi chłopcami na łące nieopodal namiotu.

Jeżeli chodzi o zaręczoną parę, ogłosili, że ślub odbędzie się podczas świąt Bożego Narodzenia tutaj, w Slipper Hollow, i zaprosili wszystkich obecnych. Szeryf Hollyfield oczami wyobraźni zobaczył już wielką choinkę stojącą pośrodku doliny udekorowaną światełkami. Przydałoby się też trochę śniegu.

Dougie Hollyfield jak zwykle miał oko na wszystko i kiedy pewna mała dziewczynka pobiegła za frisbee i potknęła się, natychmiast pobiegł za nią. Był szybszy nawet od jej matki.

Patrzył, jak Gillette Janes rozmawia ze starszą siostrą Jacka Crowne'a, wysoką, ciemnowłosą i długonogą prawniczką, bardzo podobną do swojego brata. Wyglądali na bardzo sobą zainteresowanych.

Pamiętał, jak bardzo ucierpiał ten dom podczas strzelaniny, kiedy to próbowano zabić nie tylko Rachael, ale też Jacka i samego Gillette. Ale wygląda na to, że ostatnio sporo się tutaj zmieniło, począwszy od projektu, który Gilette rozpoczął dwa tygodnie po całym zajściu, kiedy o Slipper Hollow zrobiło się głośno.

Komórka Dougiego Hollyfielda zaczęła grać melodię Born Free specjalnie dla niego zaprogramowana przez Savicha. Odebrał i uśmiechnął się szeroko, słysząc rześki głos jednego ze swoich zastępców.

– Co takiego? Samochód pani Mick zepsuł się, a ona jest sama i właśnie zaczęła rodzić? Dlaczego nie zadzwoniłeś do doktora Posta? Nie masz numeru jego komórki? – Dougie podyktował mu go. – Właściwie, to on jest tutaj, więc powiem mu, że dla niego zabawa na dziś się skończyła i że spotka się z tobą i panią Mick w szpitalu.

Schował komórkę do kieszeni, wziął lampkę szampana od przechodzącego kelnera i podszedł do doktora Posta, który śmiał się z czegoś, co usłyszał od Suzette z kawiarni Monk's.

Zabawne, jak urządzone jest życie, pomyślał i pomachał do doktora Posta, który odwrócił się i uśmiech zniknął z jego twarzy.

Przyjęcie trwało do północy. Każdy dzwonił do każdego, nawet jeżeli stali w odległości kliku metrów od siebie i wszyscy wymieniali się numerami telefonów.

To była cudowna noc, na niebie świecił półksiężyc, pary tańczyły, kołysząc się w rytm powolnej, kojącej muzyki.

Dougie Hollyfield był przekonany, że w Slipper Hollow nie została już ani kropla szampana.

Загрузка...