59

Sherlock nie chciała otwierać oczu. Wiedziała, że jeżeli to zrobi, będzie jej się chciało wymiotować, albo znowu zemdleje od tego okropnego bólu, albo jedno i drugie.

Świetna robota, szkrabie, dałaś się wkręcić temu miłemu prawnikowi w ten blef z testamentem. A więc był to prawnik. Kto ją uderzył? Może Kostas, pomyślała – albo Quincy – ale w pamięci utkwiła jej twarz Stefanosa Kostasa. Jakimś cudem wiedziała, że to był on, jak przez mgłę słyszała jego głos. Kiedyś już dostała w głowę, dawno temu, ale ten ból był dziwnie znajomy, powrócił jak dawny wróg. Natychmiast go rozpoznała. Był potworny. Me otwieraj oczu, niech jeszcze przez chwilę będzie ciemno. Nie otwieraj oczu.

– Sherlock?

To był głos Rachael, dochodził z daleka, był niewyraźny i rozmyty. Żyła, dzięki Bogu. Sherlock chciała zapomnieć, że ją usłyszała, ale cichy głos znowu przemówił. Tym razem usłyszała w nim strach.

– Sherlock, proszę, obudź się. Powiedz coś. Sherlock z bólem otworzyła jedno oko.

– Wybacz, ale za długo byłaś nieprzytomna. Proszę cię, obudź się.

– No dobrze – szepnęła Sherlock i otworzyła też drugie oko. Okropny ból przeszył jej głowę, i podchodząca do gardła żółć zaczęła ją dusić. Przełknęła ślinę, nadal chciało jej się wymiotować, i jeszcze raz.

– Też mnie mdliło, ale teraz jest lepiej – rzekła Rachael. – Przynajmniej mogę nad nimi zapanować. Tobie też się uda.

– Rachael?

Czy to był jej głos? Ten cichy, cienki głos?

– Tak, jestem przy tobie. Ocknęłam się jakieś pięć minut temu. Wszystko w porządku? A to świetny żart.

– Tak, ale daj mi jeszcze chwilę.

– Jesteśmy związane.

– Tak.

Sherlock poczuła, jak gruba lina wbija się w jej nadgarstki, kostki też miała związane, ale nieco luźniej, więc była jakaś szansa.

– Brady Cullifer – powiedziała. – To on pociąga za sznurki – całe to zainteresowanie testamentem twojego ojca. Zorganizował to jak zawodowiec, a ja dałam się nabrać jak jakaś pierwsza lepsza amatorka. Przykro mi, Rachael, że nie udało mi się uchronić ani ciebie, ani nawet siebie.

– Stefanos Kostas cię uderzył.

– Wiem, nie byłam wystarczająco szybka.

– To ja byłam naiwna. Całkowicie zaufałam Brady'emu – powiedziała Rachael. – Wydawało mi się, że od początku mnie polubił, no i pracował dla Jimmy'ego przynajmniej przez dwadzieścia lat. Jimmy mu ufał, myślał, że jest wobec niego lojalny. – Westchnęła. – Ani przez chwilę nie pomyślałam, że mógłby mieć z tym coś wspólnego, ani w to, że zatrute wino to jego sprawka. Tak bardzo go lubiłam, on podnosił mnie na duchu, rozumiał mnie. Wygląda na to, że każda osoba, którą przedstawił mi Jimmy, jest w to zamieszana. W szczególności Brady Cullifer.

– Jacka też udało mu się nabrać.

– Nie tylko jego, ale nas wszystkich. Ciekawe, gdzie jesteśmy?

– Na chwilę się ocknęłam. Zanim znowu straciłam przytomność, uświadomiłam sobie, że jedziemy samochodem. Chyba jechałyśmy w bagażniku. W tym pomieszczeniu jest za ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć, więc nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy. Brady przywiózł nas do swojego biura? A może do domu?

Sherlock usłyszała głosy.

– Cicho. Udawaj nieprzytomną.

Drzwi otworzyły się i wpadło przez nie światło.

– Nadal wyglądają na nieprzytomne – odezwał się Stefanos i uklęknął. Sprawdził tętno im obu. – Żyją.

– No dobra – powiedziała Laurel. – Obie żyją, nie mają ran, ani innych obrażeń, możemy dalej realizować plan. To będzie wypadek samochodowy. Szkoda tylko, że teraz musimy też zrobić coś z tą cholerną agentką FBI.

– Nie miałem wyjścia – usprawiedliwiał się Stefanos. – Ale przecież jesteśmy w tym dobrzy. Postąpimy tak samo, jak ja i Greg z Jimmym.

– Ja nie jestem mordercą – powiedział poważnie Cullifer. – Stefanos uderzył je obie w głowę, ja tylko pomogłem je tutaj przywieźć, tak, jak prosiłaś. Zróbcie z nimi, co chcecie.

Laurel wybuchnęła śmiechem.

– Siedzisz w tym po uszy, odkąd dodałeś barbiturany do wina Rachael. Nie wiedziałeś, że powinna od tego umrzeć? Jesteś w to tak samo zamieszany, jak my wszyscy, Brady, i nie zapominaj o tym. Jesteś pewny, że testament senatora jest teraz w jego dokumentach?

– Tak, wszystko jest na swoim miejscu.

– Może nie wyszło idealnie. Ale przynajmniej nie będzie niezbitego dowodu, kiedy FBI odkryje, że Rachael i ta agentka zginęły w wypadku samochodowym.

– Nadal nie mogę uwierzyć, że w końcu znalazła wersję testamentu napisaną przez Jimmy'ego, a nie naszą – powiedział Quincy. – Po tym wszystkim, co się stało, nie musimy już niczego udawać, mamy przewagę. Uważam, że powinniśmy zostawić naszą wersję jego testamentu. Dlaczego nie? To znaczy, mogą powstać podejrzenia, dlaczego niczego nie zapisał swojej niedawno poznanej córce, ale cóż zrobić?

– Już to omówiliśmy – przypomniał Brady. – Na każdym kroku podkreślałem, że największym pragnieniem jego ojca było, żeby firma pozostała w rękach jego dzieci. Ale teraz…

– Ale teraz – powiedziała niecierpliwie Laurel. – Ujawnienie tego testamentu byłoby jak machanie do FBI czerwoną flagą i przyznanie się do winy. Posłuchaj, Quincy, wszystkie udziały trafią w ręce naszych dwóch bratanic i rodziny Rachael. Tak, to straszna tragedia musieć mieć do czynienia z takimi ludźmi, ale może uda nam się ich wykupić. Wprawdzie będzie nas to kosztowało, ale przynajmniej testament, który na pewno znajdzie FBI, to nie będzie nasz falsyfikat. Nie są w stanie udowodnić nam, że mamy coś wspólnego ze śmiercią senatora. Ani Grega Nicholsa. Jeżeli chodzi o Rachael, mieliśmy niebywałe szczęście. Będą nas dręczyć, ale nie wydaje mi się, żeby mogli postawić nas w stan oskarżenia.

Ogarniemy ten bajzel. Rachael nam to wspaniale umożliwiła, a my wykorzystamy okazję. A potem zostawimy za sobą ten koszmar i będziemy mogli wrócić do normalnego życia.

To nie miało nic wspólnego z przyznaniem się mojego ojca do winy. Sherlock miała rację, przez cały czas chodziło wyłącznie o pieniądze i kontrolę nad firmą. Na nieszczęście dla nich, ja ciągle żyję. Kiedy pokazałam się w towarzystwie FBI, wiedzieli, Że mają duże kłopoty.

Rachael nie poruszyła się, kiedy ktoś nogą trącił ją w żebra. Z góry dobiegł ją głos Quincy'ego.

– Nie wierzę, że ta przeklęta dziewczyna przeżyła. Powiem wam, że kiedy przyszła w towarzystwie FBI, myślałem, że już po wszystkim.

Nie ruszaj się, do cholery, nie ruszaj się. Ale to się nie uda, nie uda… Rachael kichnęła.

– No, proszę, ktoś tutaj udaje nieprzytomnego – powiedział Quincy. – Z ciebie też taka cwaniara? – Mocno kopnął Sherlock w bok. Gwałtownie wciągnęła powietrze. – No dalej, agentko Sherlock, pobudka, jak mawiała moja niania. Jeszcze raz potrącił ją stopą.

– Zostaw ją – krzyknęła Rachael, usiłując usiąść. – Przestań, Quincy. Laurel spojrzała na nią z góry.

– Nie utonęłaś. Widziałam te porządne liny, betonowy blok, a jednak zdołałaś się uwolnić, nawet odurzona barbituranami. Wyobraź sobie zaskoczenie Quincy'ego, kiedy poszedł do domu senatora, żeby upewnić się, że wszystko jest jak należy. Szkoda, że nie zdążył tam dotrzeć, zanim odjechałaś.

– Ty i Perky schrzaniłyście robotę, czy ktokolwiek z was był tam z nią. Ale to nie ma większego znaczenia, prawda?

– zapytała Rachael. – Szybko mnie znaleźliście.

– To wymagało trochę zachodu, żeby dotrzeć do tego zapadłego miasteczka Parlow, ale tam też ci się udało – powiedziała Laurel.

– Greg Nichols nie przeżył. Ty chyba lepiej radzisz sobie z zatruciami. – Quincy kopnął ją w żebra. Rachael zauważyła, że Cullifer cofnął się i stanął przy drzwiach. Czyżby przestraszył się tego, co zrobił? Laurel pochyliła się nad Rachael, złapała ją za długie włosy, owinęła je wokół nadgarstka i pociągnęła w górę.

– Jak wydostałaś się z jeziora Black Rock? Dlaczego by jej nie powiedzieć? To i tak bez znaczenia.

– Stefanos i Perky nie związali mi rąk, tylko obwiązali liną tułów. I nie zadali sobie tyle trudu, żeby sprawdzić, Laurel. Byłam przytomna, a potrafię bardzo długo wstrzymywać oddech.

Laurel odchyliła się do tyłu, i kosmyk włosów opadł jej na policzek. Odgarnęła go, potrząsając głową.

– Pech, po prostu pech.

– I pech, że dwóch z zabójców, których za mną wysłaliście, nie żyje, a dwóch innych, kiedy tylko wyjdą ze szpitala, trafi prosto do więzienia. Chyba nie chciałabym dla ciebie pracować, Laurel, nawet z dobrą polisą na życie. Laurel uderzyła Rachael w twarz. Poczuła, że ma rozcięte usta i krew spłynęła jej po brodzie.

– Zamknij się! – wrzasnęła Laurel. – Popatrz na mnie, ty żałosny bachorze! Niech cię szlag, patrzysz dokładnie tak, jak mój brat. Jak mu się podobał ten kretyński warkocz, który nosisz. Wyglądasz z nim jak nastoletnia dziwka. – Popchnęła Rachael na plecy i wstała.

Stafanos wziął ją za ramię.

– Nie pozwól jej się sprowokować, Laurel – powiedział ściszonym głosem. – Nie musimy się nią już przejmować. Jej szczęście w końcu się wyczerpało.

Komórka Sherlock zaczęła wibrować w kieszeni jej kurtki. Zesztywniała, ale nie poruszyła się. Gdyby mogła jakoś otworzyć komórkę, ale nie mogła. Jeszcze nie. Czy to był Dillon? Czy dzwonił wcześniej, kiedy była nieprzytomna? Jeżeli tak, musiał się martwić.

– Możesz zabrać je do salonu, Stef. Przygotuj się. Quincy, upewnij się, że okna są zamknięte, a zasłony zasłonięte.

– Powiedz mi, Stefanos, kiedy ostatnio korzystałeś ze swojego tajnego burdelu? – zapytał Quincy.

– Jakiś tydzień temu, Quincy – odparł Stefanos, wyraźnie rozbawiony. – Podobał ci się wystrój, nie wstydź się tego. Wleczenie przez jakieś dziesięć metrów po podłodze do salonu bolało, ale nie to było najgorsze. Rachael bolał brzuch od kopnięcia Quincy'ego.

Spojrzała na Sherlock, która leżała na plecach, miała zamknięte oczy i Rachael miała wrażenie, że ledwie oddychała.

Potem Sherlock otworzyła oczy i zaczęła mrugać od jasnego światła. Nie były ani w biurze Cullifera, ani w jego domu. Były w bungalowie, który przypominał burdel, zupełnie, jak powiedział Quincy – czy to była kryjówka Stefanosa Kostasa i jego licznych kochanek?

Ściany w salonie były pokryte grubą aksamitną czerwoną tapetą, nad oknami udekorowaną złotymi draperiami.

Leżały na perskim dywanie obok czterech szezlongów i wielkich głębokich krzeseł.

Rachael pomyślała, że wystrój jest tandetny.

– Chce mi się pić. Mogę dostać szklankę wody? – zawołała. Nikt nie zareagował.

– To wy otruliście Grega Nicholsa? Przestaliście mu ufać? – zapytała Sherlock. Stefanos odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

– Przez cały czas byłaś przytomna, prawda? Nichols zaplanował, jak zabić swojego szefa. To on zagadnął nas o senatorze. Bardzo chciał się wkupić, bo nie chciał iść do więzienia razem z senatorem i zrujnować sobie życia. Nichols już wiedział, co musiał zrobić, żeby to wyglądało na wypadek. Potem ten głupiec przestraszył się, kiedy agent Crowne i ty, Rachael, pojawiliście się u niego. Musieliście napędzić mu niezłego stracha. Biadolił, jak wszystko się wali i że jest przekonany, że wszyscy wylądujemy w więzieniu. Chciał wyjechać z miasta. Chciał od nas pieniędzy, uwierzysz? No cóż, w końcu można powiedzieć, że opuścił miasto, prawda? Laurel podeszła do swojego męża, objęła go ramionami i pocałowała w policzek.

– Świetna robota, Stef.

Stef? Laurel zwracała się do swojego uganiającego się za spódniczkami męża Stef? On też ją objął.

– Wszystko będzie dobrze, matia mou - powiedział Stefanos, całując jej włosy. – Zawsze wyrywam chwasty.

– Dlaczego nie? – zapytała Laurel, patrząc na nich niecierpliwie. – Czy wszyscy się zgadzają? Nie możemy dopuścić do zniknięcia agentki FBI. Savich nigdy by nam tego nie darował, nigdy. Zniknięcie Rachael też może być kłopotliwe. Jedyne rozwiązanie to wypadek samochodowy, pasuje idealnie, zwłaszcza do Rachael.

Quincy pokiwał głową.

Stafanos wypuścił z objęć żonę i z kieszeni kurtki wyciągnął małą trzydziestkę ósemkę o opływowych kształtach.

– Szanowne panie, a teraz rozwiążemy wam nogi, a wy wstaniecie i grzecznie przejdziecie do samochodu agentki Sherlock. Nie musicie martwić się o nic więcej. – Zwrócił się do żony: – Myślę, że pojedziemy do tych klifów, gdzie zginął ojciec Rachael. Nie ma tam wielkiego ruchu, nawet o tej porze dnia.

– Tak zrobimy. Pozwólmy działać Brady'emu – powiedziała Laurel.

Загрузка...