Poniedziałek rano
Georgetown, Waszyngton
Sherlock odebrała telefon od Jimmy'ego Maitlanda o godzinie 7:32 rano. Właśnie wsypywała płatki śniadaniowe do miseczki Seana, a pies Astro siedział obok jego krzesła z wywieszonym językiem i merdając ogonem, oczekiwał na swoją porcję. Uwielbiał płatki śniadaniowe.
– Chodzi o Jacksona Crowne'a – powiedział Maitland. – I nie mam dobrych wieści, Sherlock.
– Co się stało?
Twarz Sherlock pobladła. Savich polał mlekiem płatki i zaczął mówić do Seana, żeby odwrócić jego uwagę, jednocześnie uważnie obserwując twarz żony. Nasypał psu garść płatków do jego miski.
– Ale nie wie pan na pewno? – zapytała słabym głosem.
– Nie, nie wiem na pewno – odpowiedział Maitland. – Ale to nie wygląda dobrze, Sherlock. Jest z nim doktor MacLean, więc możesz sobie wyobrazić, jak wszyscy się martwią. W Quantico czeka na ciebie i Savicha helikopter. Jedźcie tam jak najszybciej. Na razie nie wysyłamy brygady poszukiwawczo – ratunkowej, zaraz dowiedziałyby się o tym media, a to oznaczałoby, że za dużo informacji o doktorze MacLeanie trafiłoby do niewłaściwych ludzi. Jeżeli go nie znajdziecie, nie będę miał innego wyboru i wezwę ludzi. Zabawne, że Jack pilotuje cesnę brygady poszukiwawczo – ratunkowej. Wiem, że rozumiesz. Liczę na was.
Sherlock rozumiała aż za dobrze, ale wcale jej się to nie podobało. Gwizdałaby na media i na obawy o bezpieczeństwo doktora MacLeana, wysłałaby tam brygadę w ciągu dziesięciu minut. Ale pan Maitland mógł mieć rację – jeżeli to nie była awaria, bądź wypadek – to oznaczało sabotaż. Kiedy odłożyła słuchawkę telefonu, patrząc, jak Sean powoli męczy swoje płatki, wzięła się w garść i spokojnie powiedziała:
– Chodzi o Jacka. Jego samolot rozbił się w południowo – wschodnim Kentucky, a sygnał SOS dotarł z małego miasteczka Parlow w Appalachach, godzinę drogi od granicy stanu Wirginia. Jak pewnie wiesz, z Jackiem jest doktor MacLean. Pan Maitland chce, żebyśmy udali się tam jak najszybciej i dowiedzieli, co się dzieje. Nie wezwał jeszcze brygady poszukiwawczo – ratunkowej. To nie wygląda… – przerwała i spojrzała na Seana.
Łyżka, którą Sean trzymał w dłoni, zatrzymała się w połowie drogi do ust.
– Mamo, co się stało?
– Jeden z naszych agentów może być niebezpieczeństwie, Sean. Tata i ja jedziemy tam, żeby go znaleźć i sprowadzić do domu.
Sean pokiwał głową.
– No dobrze. Znajdź go, mamo, i przywieź tutaj, może pogra ze mną w Pajama Sam.
– Tak zrobię, kochanie – powiedziała Sherlock i pocałowała go, po czym zmierzwiła jego czarne włosy, takie same, jak włosy jego ojca. Nie mogła się powstrzymać i znowu go pocałowała.
Astro zaczął ujadać.
– Astro też chce, mamo – krzyknął Sean.
Sherlock pozwoliła psu zlizać puder ze swojego policzka.
– Może twoja mama pozwoli mi sobie towarzyszyć – powiedział Savich, po czym przytulił i ucałował syna. Odwrócił się do Gabrieli, niani Seana. – Będziemy w kontakcie, Gabby. Damy znać, kiedy dowiemy się, co się dzieje. Dziesięć minut później Gabriela odprowadziła ich do drzwi. Delikatnie położyła dłoń na ramieniu Sherlock.
– Spotkałam raz Jacka Crowna – powiedziała. – Kiedy przyniosłam jakieś dokumenty do twojego biura. Zapytał, czy lubię grać w piłkę tak samo jak Sean, a ja powiedziałam mu, że moim idolem jest Tom Brady. Roześmiał się. Mam nadzieję, że go znajdziecie. A ten drugi, doktor MacLean, jest taki ważny?
– Nazwałabym go raczej piorunochronem – powiedziała Sherlock. – Obiecuję, że znajdziemy Jacka. Jednak wiedziała, że rokowania nie były zbyt dobre, zarówno dla Jacka, jak i dla jego pasażera.