65

Jamajka

Cztery dni później

Savich i Jack przeszli wzdłuż wapiennych klifów do wąskiego cypla, gdzie mężczyzna ubrany w obszerne bermudy, tenisówki i koszulkę Redskins siedział pod drzewem mango i patrzył gdzieś w dal.

To nie było miejsce cywilizowane i oblegane przez turystów, jak Negril, najbliższe miasto. Powietrze pachniało dzikością, wiatr wiał gwałtownie, ziemia była gorąca i sucha, a klify wznosiły się jakieś dwadzieścia metrów nad lazurową wodą, która rozbryzgiwała się o czarne kamienie, tworząc spienione fale, których szum działał hipnotyzująco.

Mężczyzna nie ruszał się, nic nie mówił, nie zauważył ich, kiedy Savich usiadł po jego jednej stronie, a Jack po drugiej, chociaż obaj wiedzieli, że słyszał, jak nadchodzą.

– Zastanawiałem się, kiedy ktoś po mnie przyjedzie – powiedział. – Jesteście z CIA?

– Ja jestem agent Savich z FBI, a to jest agent Jack Crowne. Mężczyzna dalej się nie ruszał.

– Tutaj turyści nie skaczą do wody z klifów, tak jak w Negril. Te wszystkie skały wystają z wody jak czarne zęby, a jeszcze więcej jest ich pod powierzchnią wody. Mogą rozerwać ciało na strzępy.

Savich spojrzał na profil młodego mężczyzny, ciemną karnację, gęste, proste, czarne włosy. To był miły, zdrowo wyglądający mężczyzna, bardzo podobny do swojego ojca, ale nie mógł być tego zupełnie pewny, ponieważ dotąd nie widzieli go en face.

– Nie powiedzieliśmy jeszcze twoim rodzicom, że żyjesz, masz się dobrze i mieszkasz na Jamajce – powiedział Savich.

Jean David Barbeau w końcu odwrócił się do nich twarz. Rzeczywiście był bardzo podobny do ojca, ale w przeciwieństwie do niego, nie był potwornie blady z żalu i zgryzoty, a jego czarne oczy nie były smutne i puste. Wyglądał na spokojnego, prawie obojętnego, jakby nie obchodziło go, że oni tutaj byli i że dla niego wszystko było skończone.

– Jak mnie znaleźliście? – zapytał.

– Twojego ciała nigdy nie odnaleziono – odpowiedział Jack. – Więc zacząłem zastanawiać się, skąd wzięła się ta motorówka, która uderzyła w łódź, w której byłeś ze swoim ojcem, i dlaczego właściwie tam się znalazła? W raporcie było napisane, że łódź nazywała się Wodna Bestia. Sprawdziłem ją i odkryłem, że jej właściciel miał siostrzeńca, który studiował razem z tobą na Harwardzie. Nie myśl, że od razu cię wydał. Zabraliśmy młodego analityka finansowego Davida Caldicotta na czwarte piętro budynku FBI, napędziliśmy mu niezłego stracha i w końcu przyznał, że pomógł ci zainscenizować samobójstwo.

– David zadzwonił do mnie wczoraj w nocy – powiedział Jean David. – Opowiedział mi, że groziliście jemu i jego rodzicom i powiedział, że musiał, że nie miał wyboru. Przepraszał mnie.

– Wiem. Sami daliśmy mu telefon. Jean David ożywił się.

– Dlaczego?

– Żeby cię zlokalizować. Chcieliśmy sprawdzić, czy naprawdę jesteś tam, gdzie Caldicott twierdził, że byłeś.

– Dowiedzieliśmy się, że posługujesz się paszportem na panieńskie nazwisko swojej matki. Użyłeś go, kiedy przyjechałeś tutaj po tym, jak próbowałeś zabić doktora MacLeana w szpitalu w Waszyngtonie.

– Obawiałem się, że oskarżycie o to mojego ojca.

– Nie pasował – wyjaśnił Savich. – Twój ojciec jest starszy, a jego ruchy nie przypominają ruchów młodego mężczyzny, jakie obserwowaliśmy na nagraniach ze szpitalnych kamer, twoich ruchów. Przez chwilę udało ci się wodzić nas za nos i kręciliśmy się w kółko, ale w końcu jesteś studentem strategii, prawda Jean David? Roześmiał się ironicznie.

– Tak, jestem ekspertem do spraw strategicznych. Zawsze byłem bystry, słyszałem to od ludzi w szkole i w CIA. Moi szefowie podkreślali, jaki niesamowity jest mój mózg, ale powiem wam, że jeżeli chodzi o mnie, to mózg nie ma większego znaczenia.

– Mówisz o Annie Radcliff – zauważył Savich.

– Tak, o Annie.

– Naprawdę nazywa się Halimah Rahman, a nie Anna – powiedział Savich.

– Nieprawda, ma na imię Anna. Ten sukinsyn MacLean powiedział wam, jak się nazywa, tak? I tak do niej dotarliście.

– Doktor MacLean powiedział, że twój ojciec wspominał coś o Annie – rzekł Savich. – Nie było trudno znaleźć ją i kilku jej przyjaciół terrorystów.

– Gdyby tylko mnie posłuchała – głos Jeana Davida zadrżał lekko. – Mówiłem jej, że doktor MacLean wszystko o nas wygadał, i że powinna wyjechać z kraju. Przysiągłem, że do niej dołączę, ale ona nie wyjechała.

Spojrzał w dal przed siebie, ale na pewno nie podziwiał karaibskich widoków.

– Wiecie, że nadal myślę o niej jako o Annie – powiedział Jean Dawid. – Tak mi się przedstawiła w tej kawiarni w Cambridge. – Roześmiał się, wskazując na fulmara, ptaka nurkującego do wody. – Wiem, że naprawdę ma na imię Halimah. Ale dla mnie zawsze będzie Anną.

Ufała mi, chwaliła mnie, była mnie ciekawa, ciekawa tego, co myślałem i miałem do powiedzenia. I była tak nieziemsko piękna. Zakochałem się w niej, po prostu przepadłem z kretesem. Było nam świetnie w łóżku, ale ważniejszy był sposób, w jaki do mnie mówiła, jak mnie słuchała, śmiała się ze mną, podziwiała wszystko, co mówiłem. Zupełnie oszalałem z miłości do niej.

Patrzył, jak ogromny kormoran szybował nad powierzchnią wody niedaleko fulmara, leniwie poszukując czegoś do jedzenia. Bacznie obserwował rybę, pływającą tuż pod powierzchnią wody oraz gołębia.

– Już wcześniej go obserwowałem – powiedział Jean Dawid. – Jest naprawdę szybki i sprytny. Patrzcie, jaką rybę złowił. On nigdy nie chybia.

– Twoi rodzice są zrozpaczeni – rzekł Savich. – Jak mówił agent Crowne, nie powiedzieliśmy im, że żyjesz.

– Tak, zrobiłem, co mogłem, prawda? Ojciec zamierzał mnie gdzieś ukryć, Bóg jeden wie gdzie. Cały czas mnie usprawiedliwiał, mówił, że to nie była moja wina, tylko tej złej kobiety. I jakie to miało znaczenie, skoro ucierpiała tylko odrobina amerykańskiej inteligencji. Ja jestem Francuzem, kogo to obchodzi?

Ale znam moich rodziców, zwłaszcza matkę. Wiem, że ten wstyd byłby dla niej nie do zniesienia. Do diabła, ja też nie mógłbym z tym żyć – wzruszył ramionami.

– Twierdzisz, że próbowałeś zabić doktora MacLeana, żeby nie powiedział prawdy o Annie? – zapytał Jack. Jean David roześmiał się.

– Niczego nie rozumiecie. Te dwa tajemnicze zamachy na jego życie i bomba w samolocie – ja tego nie zrobiłem. Nie znam się na tym. To robota współpracowników Anny. Tak, jak powiedziałem, Anna nie wyjechała z kraju. Ona i jej przyjaciele dobrze sobie tutaj radzili. Sądzili, że mogą zapobiec wyciekowi informacji, więc zaczęli od zabicia tego przyjaciela doktora MacLeana. Dowiedzieli się o nim, ponieważ śledzili doktora MacLeana.

– Anna ci to powiedziała? – zapytał Savich.

– Wszystko mi powiedziała. Potem ją aresztowaliście, i więcej jej nie widziałem. Myślałem, że oszaleję. Oni mieli trzy szanse, żeby zlikwidować MacLeana, i nawalili. Ja nie zamierzałem nawalić. Ale mnie też się nie udało. Nie mogłem uwierzyć, że ta pielęgniarka mnie postrzeliła.

Ale do tego czasu zdążyłem zorganizować swoje samobójstwo, które oczywiście uprościło życie CIA, moim rodzicom i mnie. Wszyscy byli zadowoleni. Jedynym słabym punktem planu było użycie motorówki Caldicotta, ale nie miałem wyjścia. Musiałem mieć nadzieję, że władze uwierzą w samobójstwo i nie będą niczego podejrzewać. I nie podejrzewali. Ale wy tak.

– Powiedzenie twojemu ojcu, że zamierzasz popełnić samobójstwo, to był doskonały ruch. Ty zniknąłeś, twoi rodzice byli bezpieczni.

Na twarzy Jeana Davida pojawiło się zdziwienie.

– Skłonił pan mojego ojca do wyznania, że popełniłem samobójstwo? Myślałem, że zabierze tę tajemnicę do grobu. Savich pokiwał głową.

– Był załamany, nic go już nie obchodziło, bo jego jedyny syn nie żył. Nie widział powodu, żeby mi o tym nie powiedzieć. Twoja matka nie chciała, żeby to robił.

Jean David wzruszył ramionami.

– Łatwiej im było znieść moją śmierć niż występowanie w procesie jako zdrajca. Naprawdę. A dla mnie życie skończyło się, odkąd schwytaliście Annę. To jedyna kobieta, jaką w życiu kochałem. Na pewno zamknęliście ją w więzieniu i przesłuchujecie, traktując jak jakąś terrorystkę.

– Ona jest terrorystką – zaakcentował Jack. – Tym lepiej, bo wraz z nią złapaliśmy całą grupę.

– Tak, kochałem ją. Chciałem tylko zabić faceta, który za to odpowiadał, ale nawet to mi się nie udało. Uratowałem siebie, ale nie zdołałem uratować jej. – Jean Dawid zamilkł i patrzył, jak za kormoranem przyleciały dwa pelikany. W końcu powiedział: – Rozumiem, że gdyby nie pan, agencie Crowne, MacLean już by nie żył, roztrzaskałby się na tysiąc kawałków gdzieś w Appalachach.

– Obaj byśmy nie żyli – przypomniał mu Jack. Jean Dawid odwrócił głowę, by na nich spojrzeć.

– Do cholery, przecież moi rodzice byli jego przyjaciółmi. Zdradził nas wszystkich. – Zaśmiał się gorzko i rzucił kamieniem w stronę klifu. – To ja powinienem był go wyeliminować, ale tego nie zrobiłem, powiedziałem nawet Annie, że chciałem go zabić, ale uznała, że nie jestem przeszkolony i nie dam rady. Jakby szkolenie robiło jakąś różnicę, kiedy jej przyjaciele próbowali go zabić.

Ale miała rację. I popatrzcie tylko, co się stało – ten zdemoralizowany sukinsyn sam się zabił. Zastanawiam się, czy dostrzegł w tym jakąś ironię. W końcu był przekonany, że ja popełniłem samobójstwo. Jean David splunął na kamień tuż obok swojej stopy.

– Znał mnie prawie przez całe moje życie. Niech go szlag, a ja tak go lubiłem. Wiecie, że nawet odwiedził mnie, kiedy byłem na pierwszym roku studiów? Tylko po to, żeby zobaczyć, jak sobie radzę. – Zacisnął dłoń w pięść. – On zasłużył na śmierć, zasłużył na nią. Ta moja wyprawa do szpitala, żeby go zabić – wiedziałem, że to było szaleństwo. Wiedziałem to nawet, kiedy to robiłem, chciałem zawrócić, kiedy wchodziłem po schodach na jego piętro. Ale w pamięci miałem twarz Anny i wiedziałem, że i tak to zrobię. – Kopnął kamień. – Okazało się, że zemsta nie wyglądała tak, jak się zapowiadała.

– Wiesz, dlaczego doktor MacLean się zabił? – zapytał Savich.

Jean David podniósł z ziemi kamień i przerzucał go z ręki do ręki. Zleciało się więcej kormoranów w poszukiwaniu ryb.

– One lubią większe ryby, ale wargaczami też nie pogardzą. Podejrzewam, że doktor MacLean zabił się dlatego, że w końcu zrozumiał, że to on był winny całemu temu nieszczęściu i zrozumiał, że nie zasługuje na to, by dalej żyć. Był całkiem blisko prawdy, pomyślał Jack. Po co marnować czas na opowiadanie mu o chorobie, która tak odmieniła i zniszczyła doktora MacLeana? Jean David niewątpliwie już o tym wiedział i albo w to nie wierzył, albo go to nie obchodziło.

Savich wyciągnął rękę i złapał go za ramię. Gdy ten się skrzywił, Savich cofnął rękę.

– Wdała się infekcja, ale teraz jest już lepiej. Byłeś u doktora Rodrigo w Montego Bay. Powiedział, że przyszedłeś do niego w ostatniej chwili.

– Tak, teraz jest już lepiej, ale kogo to obchodzi?

– A wiesz, że doktor MacLean był też wieloletnim przyjacielem mojej rodziny? – spytał Jack.

– Ale nie przypuszczam, że chciał zniszczyć również pana i pańską rodzinę?

– Cóż, ja nie zdradziłem swojego kraju i nie odmawiałem wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny. Jean David odwrócił się gwałtownie i spojrzał na niego.

– Proszę posłuchać, wiem, że myślicie, że jestem samolubnym dupkiem. Nie jest mi przykro z powodu doktora MacLeana, ale uwierzcie mi, żałuję, że wyjawiłem Annie poufne informacje i tego, jak je wykorzystała, żałuję tego. Ale to się już stało, więc cokolwiek powiem, zabrzmi jak żałosna wymówka, wyrachowana, i bezsensowna.

– Wygląda na to, że byłeś gotowy ryzykować życie dużej ilości ludzi – powiedział beznamiętnie Jack. – Zastanawiam się, ilu pracowników CIA zginęło, i ilu jeszcze zginie z powodu informacji, jakie przekazałeś swojej dziewczynie. Ta kobieta, którą twierdzisz, że kochasz, jest terrorystką. Zabija ludzi. Nie ma na imię Anna, lecz Halimah. Jest syryjską fundamentalistką Została przeszkolona do uwodzenia młodych mężczyzn i wykorzystywania ich. Wykorzystała cię, doskonale się przy tym bawiąc. To, co ci dała, to urojenie, a ty w to uwierzyłeś. Miłość? Nigdy nie chodziło o miłość i teraz już powinieneś o tym wiedzieć.

– Jesteś nie tylko dupkiem, Jean David, ale też głupcem. Opowiadać o tym, jak dałeś się kobiecie wodzić za nos? Nie wstyd ci?

Po chwili głuchej ciszy Savich dodał:

– Jednak twoi rodzice nadal uważają cię za sprytnego i rozsądnego, Jean David – ich ukochany synek, który został podstępnie uwiedziony, bo dokonał kilku złych wyborów. Wydaje mi się, że nigdy nie dopuszczą do siebie myśli, że ich syn jest odpowiedzialny za śmierć niezliczonej liczby niewinnych ludzi.

– Jednym z argumentów, jakimi usprawiedliwiał mnie mój ojciec, było to, że nie mogłem zdradzić tego kraju, bo w końcu urodziłem się tutaj tylko przez przypadek. Moją ojczyzną jest Francja, i to tylko Francji jestem winien lojalność. Niestety, mylił się. Jestem fanem Redskins. Moją ojczyzną jest Ameryka. Nigdy nie zrobiłbym celowo tego, co zrobiłem – westchnął. – To chyba i tak nie ma już znaczenia. Chcecie mnie zabrać, tak?

– Tak, chcemy – powiedział Jack.

Był szybki. Savich złapał go za koszulkę z Redskins, ale była tak stara, że się podarła. Na jego ramieniu dostrzegli biały bandaż, kiedy Jean David Barbeau zeskoczył z wysokiego wapiennego klifu na zachodnim wybrzeżu Jamajki. Zrobił to bezszelestnie.

Savich oddychał ciężko, wstrząśnięty i wściekły, że pozwolił mu uciec. On i Jack stali na skraju klifu. Zobaczyli, jak twarzą w dół pływał dwadzieścia metrów niżej.

– Myślisz, że uderzył w te ukryte skały?

– To raczej nie ma znaczenia.

– Jego rodzice – powiedział Jack. – Znów będą załamani.

– Tylko jeżeli dowiedzą się o tym. Spróbujmy odzyskać jego ciało, zobaczmy, jak możemy go pochować na Jamajce, i spróbujmy utrzymać w tajemnicy przed nimi to, co się stało tutaj.

Usłyszeli głośny skrzek. Savich spojrzał na stado kormoranów, krążących nad ciałem Jeana Davida. Przez chwilę krążyły, po czym odleciały gdzieś w dal nad Morzem Karaibskim.

– Dziwne, prawda? – zamyślił się Savich. – Że w obu tych sprawach chodzi o obsesję na punkcie honoru rodziny. Tyle niepotrzebnych tragedii.

– Nie, nie w tej sprawie – powiedział powoli Jack, patrząc w dół na ciało Jeana Davida, które uderzało o czarne skały kołysane przez morskie fale. – Myślę, że tutaj chodziło o rozpieszczonego młodego człowieka, który odkrył, że nie jest tak sprytny, jak myślał.

– No dobrze, miejmy to za sobą – Savich wyjął swój telefon i zadzwonił do lokalnej jednostki policji.

Загрузка...