45

Rachael i Jack stali w drzwiach, Jack pożądliwie spoglądał na porsche Savicha, którym właśnie wyjeżdżał na ulicę. Rozejrzał się po dobrze oświetlonej dzielnicy.

Było cicho i spokojnie. Jednak…

– Idę się rozejrzeć, dobrze? Rachael pokiwała głową.

– Idź. Ja tutaj posprzątam. Bądź ostrożny, Jack.

Skinął głową i podążył w stronę boku domu. Ona wróciła do salonu, podniosła dwie poduszki z angielskiego jedwabiu i ostrożnie odłożyła je na sofę. Rozejrzała się po tym wspaniałym pokoju. Ten dom jest teraz mój, pomyślała, nadal do końca w to nie wierząc. Ale nie mogła zapomnieć, ile ją to kosztowało. Miała tylko sześć tygodni z Jimmym. Ze swoim ojcem. Właśnie upychała pudełka po pizzy do kosza na kartony w spiżarni, kiedy usłyszała głos Jacka:

– Wygląda na to, że teren jest czysty.

– Tu jestem!

– Wiesz – powiedział, wchodząc do kuchni. Po chwili zatrzymał się, po raz kolejny urzeczony warkoczem Rachael, opadającym na policzek. – Było miło gościć tutaj Savicha i Sherlock. Widzę Seana, czepiającego się swojej matki, żeby powalić ją na ziemię…

– … i zapewniającego ją, że musiał to zrobić, bo nie pomyślał, że dotyk ją powstrzyma…

– … a Savich stoi nad nimi i zanosi się od śmiechu. Rachael zaparzyła herbatę, podczas gdy Jack włożył naczynia do zmywarki.

– Wiesz, co właśnie przyszło mi do głowy? Zastanawiałam się, jak wyglądałaby Laurel, gdyby zmieniła styl ubierania się, ufarbowała włosy i zaczęła się malować.

– To się raczej nie stanie, dopóki jest żoną Stefanosa – powiedział Jack. – Mnie się wydaje, że ten facet był dupkiem od samego początku.

– Zastanawiam się, dlaczego dotąd go nie wykopała? Nie rozwiodła się z nim i nie odesłała z powrotem do Grecji? Jack wzruszył ramionami.

– Może zrobi to teraz, kiedy jej ojciec zmarł. Może to on zmuszał ją do tego, żeby z nim była. Rachael podała Jackowi dwie czyste szklanki.

– Naprawdę myślisz, że to staruszek Abbott kazał jej trwać w małżeństwie z Kostasem?

– A z jakiego innego powodu miałaby go znosić? Poza groźbami ojca?

– Cóż – zastanowiła się Rachael. – Jej ojciec skutecznie odizolował mojego ojca od mojej matki i zastraszył ją, kiedy przysłał ten przeklęty czek. – Rachael zauważyła, że jej głos zaczął drżeć. Staruszek, wielkie nieba, przecież był jej dziadkiem, nie żył, jego najstarszy syn również. Nic nie mogło tego zmienić. A ona mieszkała w ich domu, sama, w domu, o którym do niedawna nawet nie wiedziała. – Pamiętam, że Jimmy powiedział mi, że kiedy Laurel poznała Stefanosa, naprawdę się w nim zakochała i nie dostrzegała, że jest zepsuty.

Jack odwrócił się od zmywarki.

– Jakoś nie chce mi się wierzyć, że staruszek dokładnie go nie sprawdził i nie zauważył, że coś z nim nie tak. Dlaczego pozwolił Stefanosowi poślubić swoją córkę?

– Dobre pytanie. Jimmy twierdził, że Stefanos był w tarapatach i potrzebował sporej ilości pieniędzy. Laurel była rozwiązaniem jego problemów. A ona najwyraźniej była na niego bardzo napalona. Miała już trzydzieści pięć lat, jej zegar biologiczny tykał.

Rachael podniosła dwie serwetki, które Jack wyrzucił do prania, i zaczęła je uparcie składać i rozkładać. Przyglądał się jej przez chwilę.

– One są brudne, Rachael – powiedział.

– Co takiego? Aha, serwetki. Są takie piękne, tak misternie wykonane i… Zagapiłam się. Jutro je upiorę. Ręcznie. – Ułożyła je delikatnie na kuchennym blacie. – Jimmy pokazywał mi zdjęcie Laurel, kiedy była młoda. Nie była zbyt ładna, ale była taka uśmiechnięta, pełna nadziei. Powiedział mi, że małżeństwo ze Stefanosem sprawiło, że jest taka, jak teraz. To smutne.

– Smutne? – Jack uniósł ciemną brew. – Daj jej jakiś ostry przedmiot, a bez skrupułów poderżnie ci nim gardło, Rachael.

– Tak, wiem. Wiem też, że jest zdolna do zabójstwa w afekcie, bo raz już zdążyłam odczuć jej wściekłość na własnej skórze. Nic przyjemnego. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wpada we wściekłość, kiedy Jimmy oznajmia jej, że ma zamiar publicznie opowiedzieć o tym, co zrobił.

– Mogła go zabić – dla siebie, dla swojej rodziny, dla dobra firmy albo z tych wszystkich powodów. Ale jej mąż? Pewnie nawet się tym nie przejął. Czy go to w ogóle obchodzi? A Quincy? Wydaje mi się, że w jego głowie roi się od dziwnych rzeczy, ale żeby był zdolny zabić własnego brata? Nie sądzę.

– Gdyby to Laurel była prowodyrem, to na pewno chciałaby pozbyć się też mnie. Mogłabym powiedzieć jej i Quincy'emu, że nie mam zamiaru ujawnić tego, co zrobił Jimmy, ale… – Rachael wzruszyła ramionami. – Na razie sama nie wiem, co zrobię. Pewnie mogłabym ich okłamać, że się rozmyśliłam. Nie jestem w tym zbyt dobra, ale mogłabym ćwiczyć dotąd, aż uda mi się przekonać siebie. Za to wuj Gillette jest w tym mistrzem. Mógłby wyłgać się nawet, że nie jadł mięsa, podczas gdy tłuszcz z bekonu ściekałby mu po brodzie.

Jack uśmiechnął się.

– Przez tyle lat pracy w FBI nauczyłem się, że często ludzie nie są tym, kim się wydają. Zobaczymy. Nie zapominaj, że dwoje ludzi cię niosło i wrzuciło do jeziora. Wiemy na pewno, że jedną z nich była Perky. A kim była druga? – zastanawiał się, otwierając lodówkę i wyjmując z niej parmezan.

– Na środkowej półce są krakersy – Rachael wskazała jedną z kuchennych szafek.

Położywszy na krakersie plaster sera, wręczył go jej, potem zrobił sobie taki sam. Oparł się o kuchenny blat.

– Savich powiedział, że nawet MAX nie jest w stanie odszyfrować tych inicjałów i numerów z notesu Perky. Kto wie, co to wszystko znaczy? Rachael ugryzła krakersa.

– Tak się zastanawiałem, Rachael – zaczął Jack.

– Nad czym?

Otworzył usta, jakby miał coś powiedzieć, ale zrezygnował, po czym zrobił sobie kolejnego krakersa z serem.

– Nad czym, Jack?

– Nad niczym. Jestem zmęczony. Wydaje mi się, że dziś w nocy oboje będziemy dobrze spać.

– A co będziemy robić jutro?

– Ja wrócę do nudnej, rutynowej pracy śledczego, czyli szczegółowo prześwietlę wszystkich związanych ze sprawą i znowu przyjrzę się Perky i całej jej wesołej drużynie.

Rachael umyła ręce i wytarła je ręcznikiem. Odwróciła się twarzą do kuchennego okna i spuściła głowę.

– Przykro mi.

Przyciągnął ją do siebie, ciągle odwróconą do niego plecami.

– Nie bądź głuptasem. Masz prawo być wkurzona. Wiedział, że to był błąd, jednak to zrobił – powoli odwrócił ją twarzą do siebie i potrząsnął lekko. Był zaskoczony tym, jak bardzo do niego pasowała, jakby została dla niego stworzona. Ale to było głupie. Nie powinien był tego robić. Nie myślał racjonalnie. Po prostu chciał ją pocie – szyć, i nie było w tym nic złego. Być może on też go potrzebowała.

– Nie wzbraniaj się, Rachael. Jestem twoim przyjacielem, a przyjaciele sobie pomagają. Pamiętasz, jak pomogłaś mi i Timothy'emu, kiedy rozbił się nasz samolot? Wtedy nawet nie wiedziałaś, jaki świetny facet ze mnie; uratowałaś nas, dzięki tobie nie spłonęliśmy żywcem.

Roześmiała się i pocałowała go w szyję, po czym potem zamarła.

– O rany, Jack, przepraszam. Nie chciałam tego zrobić. To się po prostu stało. To znaczy, jesteś tutaj, żeby mnie chronić, a nie się angażować… – wyszeptała słabym głosem.

– Raczej nie – odparł Jack.

Wiedział, że wyczuwała, jak bardzo chciał być zaangażowany, właściwie to miał ochotę zupełnie się z nią zapomnieć, może nawet na tym pięknym dębowym kuchennym stole.

Pocałował ją, a ona – a niech ją! – odwzajemniła pocałunek. Smakowała krakersami i parmezanem i jeszcze czymś, słodkim i trudnym do określenia. Potem nagle odepchnęła go, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej.

– Nie mogę tego zrobić. Nie mogę ot tak narażać cię. Jesteś agentem FBI. Na pewno w stosunku do ludzi, których ochraniasz, obowiązują jakieś zasady, prawda?

– Nie.

Znowu przyciągnął ją do siebie i oparł czoło o jej czoło.

– Nie ma żadnych szczególnych zasad poza zdrowym rozsądkiem, co w każdej sytuacji może oznaczać coś innego, prawda? Hej, jesteś całkiem wysoka. To dobrze.

– Jestem całkiem wysoka. A jak włożę buty na wysokich obcasach, będę mogła całować twoje brwi. Zaraz, czy ja powiedziałam to na głos?

Zaśmiał się głęboko.

– Owszem, powiedziałaś. Możesz to robić, kiedy tylko zechcesz.

Pogładziła go po policzku, a on poczuł jej dotyk w głębi ciała. Wiedział, że powinien w tej chwili ją puścić, jednak nie zamierzał tego zrobić. Znowu dotknął czołem jej czoła.

– Nie jestem nastolatkiem, któremu buzują hormony. Masz rację, to nie jest najrozsądniejsza rzecz, jaką możemy w tej chwili zrobić.

Zaklął siarczyście pod nosem. Imponujące, pomyślała, i uśmiechnęła się. To było w stylu wujka Gillette. Przypomniała sobie, jak przeklinał zające, które dostały się do jego skrzynek z pomidorami i dokopały się aż do dna, i jak jej mama krzyczała na niego, że niektóre małe dziewczynki mają bardzo dobrą pamięć. Rachael cofnęła się powoli.

– Cieszę się, że nie jesteś hazardzistą – szepnęła. Roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu. Odprowadził ją do sypialni, potem przez chwilę przyglądał się jej ustom.

– Cieszę się, że zauważyłaś, że w niczym nie przypominam tego kretyna, twojego byłego narzeczonego. Dobranoc, Rachael, padam z nóg.

– Jesteś zupełnie inny niż on. Ja też jestem zmęczona. Wyciągnął rękę, opuścił ją i cofnął się.

– Do zobaczenia rano, Rachael. Spij dobrze.

Ku jej zaskoczeniu i rozczarowaniu, wyszedł i zamknął drzwi. Była tak podekscytowana, gotowa zapomnieć się z nim – że wątpiła, czy uda jej się zasnąć. Jednak w przeciągu dziesięciu minut zapadła w sen.

Ciemna woda zamknęła się ponad jej głową, coś ciągnęło ją w dół, nie mogła się zatrzymać, aż uderzyła o dno, mącąc szłam, który oślepił ją, aż powoli opadł z powrotem na dno. Wiedziała, że umrze, nieistotne, czy uda jej się wstrzymać oddech na dziesięć minut czy dłużej, i tak umrze. Nie, nie chciała umierać, nie chciała…

Zerwała się i usiadła na łóżku, oddychając ciężko i głośno. Ale nie była na dnie jeziora Black Rock. Nie tonęła. Była tutaj, w domu Jimmy'ego, w swoim łóżku, ale… Co ją zbudziło? Cokolwiek to było, była za to wdzięczna. Ale co to było? Musiała usłyszeć coś, czego nie powinno tutaj być, coś, co nie było częścią konstrukcji domu. Zamarła, nasłuchując.

To był Jack, pomyślała, próbował zachowywać się cicho, żeby jej nie obudzić. Pewnie sprawdzał alarm, zamki w drzwiach, albo może lepiej mu się myślało, kiedy chodził.

Rozluźniła mięśnie, ale nadal nasłuchiwała. Zrozumiała, że od czasu jej na szczęście krótkiej podróży na dno Black Rock, nie mogła poczuć się zupełnie bezpieczna, nawet z Jackiem w pobliżu. Jej mózg nieustannie pracował, analizował, oceniał, chcąc wiedzieć, czy ktoś nie próbuje jej zabić.

Nagle złapała się na tym, że wstrzymywała oddech, zupełnie tak, jak wtedy, gdy leżała na dnie jeziora. Wstała z łóżka i postanowiła iść do Jacka, żeby… co? Żeby ochronił ją przed jej własnymi lękami, czy kochał się z nią i żeby nie była w stanie myśleć? Zamarła nagle i znowu zaczęła nasłuchiwać.

Na korytarzu było cicho. Nocne letnie powietrze było słodkie i nieruchome. Jej koszmarny sen wywołał złe duchy, były tak blisko, że ją obudziły. Wyjrzała przez okno. Księżyc rozświetlał niebo. Patrzyła na ten księżyc i nasłuchiwała. Przez minutę, potem kolejną.

Nic. Położyła się z powrotem do łóżka i próbowała się odprężyć. Czekała. Oddychała głęboko, ale ciągle dręczyło ją pytanie – Kto próbował mnie zabić? Jej myśli krążyły wokół tego, aż w końcu jej oddech uspokoił się, a głowa opadła na bok.

Usłyszała jakiś hałas, słaby odgłos kroków. Czy Jack stał przed jej drzwiami z dłonią na klamce, chciał tu wejść i kochać się z nią? Cóż, to była całkiem przyjemna myśl.

To nie był Jack. Wiedziała, że to nie był Jack. Pochyliła się i powoli odsunęła szufladę w nocnej szafce. Narobiła tyle hałasu, że obudziłaby zmarłego. Spokojnie, tylko spokojnie. Sięgnęła do szuflady i wymacała tam chłodną broń Jimmy'ego i podniosła ją.

Czy znowu słyszała kroki, tym razem oddalające się? Nie, niczego nie słyszała. Wydawało jej się. Musiała wziąć się w garść, uspokoić się, pomyśleć, nie pozwolić się zastraszyć. Znowu coś usłyszała. Przełknęła ślinę i powstrzymała krzyk. Jeżeli teraz zaczęłaby krzyczeć, wiedziała, że Jack natychmiast przybiegłby do niej. Czy zdążyłby zabrać ze sobą broń? A co z tą osobą, która teraz prawdopodobnie stoi pod jej drzwiami i nasłuchuje? A może odwróci się i strzeli do Jacka? Nie, nie będzie go w ten sposób narażała.

Leżała i czekała. Rozluźniła uścisk na pistolecie. Zamarła. Gdzie jesteś, sukinsynu? Zaraz, może on wcale nie był pod jej drzwiami, może… Odwróciła głowę i znowu spojrzała w stronę okna, na jasny księżyc i przesłaniające go ciemne chmury. Coś się poruszyło, coś za oknem, obok wielkiego dębu, może ktoś siedział na tym drzewie, zbliżał się do niej, chciał ją zabić. Nie miała swojego pistoletu. Gdzie go zostawiła? Jak miała się obronić bez pistoletu? Wyjęła go z szuflady w nocnej szafce i trzymała w dłoni, ale w tej chwili go nie miała.

Nie mogła znaleźć swojego pistoletu. Może odłożyła go z powrotem do szuflady? Gwałtownie sięgnęła do szuflady, ale nie mogła jej znaleźć, nie było tam nic oprócz ciemności, która ogarniała ją, przenikając przez zamknięte okno. Krzyknęła.

Загрузка...