– Co było dalej, Timothy? – naciskała Sherlock.
– Powinienem teraz mówić o Jeanie Davidzie w czasie przeszłym. Tak bardzo tego nienawidzę. Wiecie już o jego śmierci, prawda?
– Tak. Powiedz nam, co się stało.
– Dobrze. Tydzień po tym, jak rozmawiałem z Pierre'em, Jean David utonął w wypadku na rzece Potomak. Zła pogoda wywołała szkwał, pewnie o tym słyszeliście. Zapowiadano złą pogodę, ale mimo to Jean David i jego ojciec wypłynęli na połów. Pierre zawsze uważał, że najlepiej łowi się w środku wielkiej burzy. Zamierzali wracać, bo mgła stawała się naprawdę gęsta, kiedy zaczęło nimi mocno kołysać. Zrobiło mu się niedobrze i zwymiotował za burtę. O dalszych szczegółach niewiele wiadomo. Nadpływająca szybka łódź motorowa najwyraźniej nie widziała ich w tej mgle i deszczu, i uderzyła prosto w nich. Pierre wypadł za burtę. Jean David wskoczył do wody, żeby ratować ojca. Podobnie jak jeden z mężczyzn z drugiej łodzi. Uratowali Pierre'a, ale Jean David utonął. Długo szukali, ale nie mogli znaleźć jego ciała.
Pierre był zrozpaczony, wciąż nurkował i szukał, ale bezskutecznie. Jean David został uznany za zmarłego, a dwa tygodnie temu jego śmierć została uznana za wypadek. Czy to rzeczywiście był wypadek? Wiem, co sobie myślicie, Pierre i Jean David ukartowali to, żeby umożliwić mu zniknięcie z Waszyngtonu. Ale przecież tam była ta motorówka, a ludzie na jej pokładzie wszystko widzieli. Zadzwoniłem do Pierre'a, ale nazwał mnie mordercą i rzucił słuchawkę. Był pogrążony w smutku. Jego syn nie żył, a on obwiniał o to mnie. Wątpię, żeby Pierre mógł udawać żal w ten sposób, a przynajmniej nie przede mną. Rozmawiałem z naszymi wspólnymi znajomymi i oni zgodzili się, że oboje, Pierre i Estelle, są w fatalnym stanie. Był ich jedynym dzieckiem, a umarł. Przeze mnie.
– Wie pan, że to niedorzeczne, doktorze MacLean – powiedziała ciepło Sherlock. – Jako psychiatra wie pan, że kiedy ludzie rozpaczają, szczególnie, kiedy stracili ukochaną osobę w wypadku, próbują obarczyć kogoś winą. To naturalne, z pewnością widział to pan niezliczoną ilość razy w swojej praktyce. Jeśli jeszcze raz powie pan coś podobnego, porozmawiam z Molly i już ona się panem zajmie.
Zmarszczył brwi, słysząc jej słowa, ale kiedy usłyszał o swojej żonie, na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– No dobrze, chyba zbytnio użalam się nad sobą. Cholera, wolałbym, żeby Pierre nigdy nie poprosił mnie o spotkanie. Już wcześniej wpadałem w bagno, ale nigdy w aż tak głębokie.
– A więc powiedział pan Pierre'owi Barbeau, że Jean David musi przyznać się do tego, co zrobił, albo będzie pan zmuszony do doniesienia na niego na policję? – zapytał Savich.
– Tak. To było jak z księdzem w konfesjonale. Jeśli osoba, która się spowiada, planuje zrobić komuś krzywdę, to czy ksiądz powinien zgłosić to władzom? Czy poszedłbym na policję? Tak naprawdę całkiem zapomniałem o tym, kiedy byłem w Lexington. Mam nadzieję, że teraz oni dokładnie wiedzą, co zrobił Jean David, ale jutro może sprawdzę w CIA, żeby mieć pewność, że nikt więcej nie jest zagrożony.
– Ale nie wie pan na pewno, czy CIA wytropiła wyciek informacji od Jeana Davida? – zapytała Sherlock.
– Nie. Nie rozmawiałem też z Pierre'em ani z Estelle od tamtego popołudnia, kiedy zadzwoniłem do Pierre'a z kondolencjami.
– Ale cokolwiek dowie się CIA, nie pokażą tego w wieczornych wiadomościach. CIA utrzyma to w sekrecie, szczególnie teraz, kiedy Jean David nie żyje.
To oczywiste, że tak zrobią, Savich to wiedział, ale może powinien dowiedzieć się, co wiedzą, upewnić się dla własnego spokoju, że wszyscy inni tajni agenci byli bezpieczni.
– Taka tragedia zawsze załamuje, Timothy – powiedział Savich. – Może sprawiać, że ludzie postępują w nietypowy sposób. Nie wydaje mi się, żeby Lomas Clapman albo kongresmenka McManus mieli motyw, ale tutaj to jest jasne jak słońce.
Myślisz, że Pierre Barbeau mógł zemścić się na tobie, bo, jak sądzi, to twoja wina? MacLean zamknął oczy i wyszeptał: – To kompletne zagłuszenie swojego ja przez nieukojony żal, wcześniej widywałem takie przypadki. Ale Pierre? Wątpię.
Coś wam powiem, jeśli ktokolwiek z tej czwórki próbowałby morderstwa, byłaby to Estelle. Ona jedyna mogła chcieć mojej śmierci, nie Pierre. Estelle jest zdolna gołymi rękoma zmienić orzech kokosowy w kulę.
Bardzo dobrze znam się na ludziach i powiem wam, że co wie Pierre, wie także Estelle. Ona jest kierowcą w tym małżeńskim tandemie. Założę się, że Pierre nie powiedział jej o tym, że przyszedł prosić mnie o pomoc. Gdyby jednak jej o tym powiedział, Estelle odebrałaby mnie jako zagrożenie dla nich obojga. Nawet po śmierci Jeana Davida obawiała się, że mogę coś namieszać. I oczywiście jest jeszcze jej rodzina we Francji. Poznałem ich kilka lat temu. I powiem wam, że nie chciałbym mieć ich za wrogów.
Mam wielu innych pacjentów, którzy w przeszłości mieli żenujące incydenty, ale nikt z nich nie jest tak wpływowy, jak tych troje.
– Zablokowałeś nam dostęp do listy swoich pacjentów. Mam nadzieję, że zmieniłeś zdanie. Naprawdę nie chciałbym, żeby ktoś cię zabił, kiedy jesteś pod moją opieką – ostrzegł Savich.
MacLean kiwnął głową.
– Będziesz miał tę listę tak szybko, jak tylko zdołam posłać do biura moją recepcjonistkę, żeby zgrała ją na dysk. – Słuchali, jak rozmawiał przez telefon. Gdy odłożył słuchawkę, powiedział: – Za kilka godzin przyniesie ją tu. Dziś po południu jeszcze raz spotykam się ze specjalistą z Duke. Nie wiem, po co tutaj przyjeżdża, skoro i tak nie może nic zrobić. Będzie kiwał głową i usiłował wyglądać na mądrego i pełnego współczucia dla mojego stanu. Powie mi, czego spodziewać się w przyszłości. Czy to nie miłe z jego strony? Tak jakbym nie wiedział, że moje życie nigdy nie będzie takie jak wcześniej. Może potrwać już niedługo, jeśli osoba, która chce mnie zabić, osiągnie swój cel. Może to nie byłoby takie złe. Wtedy ten cały zamęt byłby już przeszłością. Patrząc mu prosto w oczy, Sherlock powiedziała:
– Oto, co myślę na ten temat: nikt z nas nie wie, jakie postępy poczyni medycyna. Jakimikolwiek dziwnymi chorobami się zarazimy, być może da się z nich wyleczyć w następnym tygodniu albo roku. Tego nie wiemy. Miałam przyjaciela, który bardzo potrzebował lepszych leków redukujących odrzuty, bo musiał mieć przeszczep trzustki. Wiem, że on chciał żyć. Miał nadzieję, bezgraniczną nadzieję. Jako lekarz również powinieneś mieć nadzieję.
Zamilkła na chwilę.
– Zrobimy, co w naszej mocy, żebyś był bezpieczny. Jeżeli ktoś zrobi ci krzywdę po tym, jak stanęliśmy na głowie, żeby utrzymać cię przy życiu, będę wyjątkowo wkurzona, Timothy.
Patrzył na nią przez chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko, ukazując srebrne plomby na swoich tylnych zębach. Kiedy wyszli, uśmiech agenta Tomlina nie został odwzajemniony. Mina zrzedła mu natychmiast, gdy zdał sobie sprawę, że agentka Sherlock była zdenerwowana. Sherlock patrzyła prosto przed siebie, gdy z Dillionem wchodzili do windy.
– Biorąc pod uwagę tę okropną chorobę, i to, że nie ma na nią lekarstwa, i że nie wiadomo, jak się dalej rozwinie, gdybym była nim, chyba bym się zabiła. Wszystko inne nie ma sensu.
– Nie, nie zrobiłabyś tego – powiedział Savich, naciskając przycisk w pustej kabinie. – Wierzysz dokładnie w to, co przed chwilą mu powiedziałaś. Życie czasami potrafi zaskoczyć. Nigdy nie wiesz, nie możesz przewidzieć postępu w nauce, bierzesz to, co ci dają, robisz, co tylko możesz, i masz nadzieję. Oparła się o niego i westchnęła.
– Niektóre rzeczy są takie smutne. Nienawidzę bezsilności.
– Ja też.
Kiedy drzwi do windy otworzyły się, Savich i Sherlock wyszli do holu i zobaczyli Jacka i Rachael zmierzających w ich kierunku.
– Przed chwilą, gdy tu do was szedłem, dzwonił do mnie Ollie – powiedział Jack. – Nie uwierzycie w to. Dziś rano biuro Timothy'ego zostało podpalone. Jego komputer spłonął, razem z twardym dyskiem, a wszystkie jego akta spaliły się na popiół.
Sherlock podniosła oczy ku niebu.
– Dlaczego życie nie może być prostsze? – zapytała, kopiąc dużą ceramiczną doniczkę ze sztucznym czerwonym geranium.
– Nie wydajesz się tym zaniepokojony, Jack – zauważył Savich. – Wiesz coś, czego my nie wiemy?
– Tak się składa, że Molly dała mi jego laptopa i w nim jest lista wszystkich pacjentów.
– Zanotuj to, Rachael. Jack jest królem – powiedział Savich.
– Nie mogłem się już doczekać wspaniałej kanapki z bakłażanem na lunch, a ty mi to umożliwiłeś.
– Bakłażan? – powtórzyła Rachael i spojrzała zdziwiona.
– Kanapka z bakłażanem?
– O tak – powiedziała Sherlock, uśmiechając się. – Grillowany, z odrobiną oliwy z oliwek, dostępny tylko w naszej stołówce na szóstym piętrze budynku Hoovera. Elaine Pomfrey przyrządza najlepsze wegetariańskie kanapki w Waszyngtonie, a tę przygotowuje specjalnie dla Dillona. Dzięki, Jack, że przynosisz takie dobre wieści.
Savich zwrócił się do Rachael.
– Ty i Jack musicie iść do domu senatora Abbota, do twojego domu, zabrać wszystkie twoje rzeczy. Potem umieścimy cię w bezpiecznym miejscu.
Dziewczyna uśmiechnęła się do nich.
– Nie, dla mnie nie ma bezpiecznego miejsca. Powiem wam, co zrobię. Kiedy już skosztuję chrupiącego pieczonego kurczaka w waszej słynnej stołówce, zamierzam dzisiaj popołudniu uciąć sobie miłą pogawędkę z ciotką Laurel i wujkiem Quincy. I nie chcę więcej słyszeć o ukrywaniu się.
– Najwyraźniej muszę być bardziej przekonujący – powiedział Jack do Savicha.
– A tak przy okazji, próbki krwi dwóch snajperów ze Slipper Hollow są w laboratorium. Wkrótce dowiemy się, czy figurują w bazie. Nadal nie mamy informacji od żadnych służb medycznych o mężczyźnie, którego postrzeliłeś w kuchni Gillette, Jack – powiedziała Sherlock.
– Może obaj nie żyją – stwierdziła Rachael, odgarniając włosy za uszy. – Czy nie byłoby miło? Savich spojrzał na zegarek.
– Jest pierwsza. Umieram z głodu. Porozmawiajmy o tym przy mojej kanapce z bakłażanem. – Zerknął na Rachael. – I twoim pieczonym kurczaku.
– Wiadomo coś o tym facecie, który strzelał do Rachael w warsztacie Roya Boba? O Rodericku Lloydzie? – zapytał Jack.
– Wynajął prawnika i wciąż nie chce powiedzieć nawet słowa – odparła Sherlock. – Nasi agenci przeszukali jego mieszkanie, znaleźli kwity potwierdzające operacje na kartach kredytowych, które mogą być dla nas cenne. W ciągu ostatnich dwóch tygodni Lloyd cztery lub pięć razy był w restauracji Blue Fox przy Maynard.
– Ostatnie trzy razy Lloyd przychodził z lolitką. Nasz agent dowiedział się tego od jednego z kelnerów, któremu podobno dała numer swojej komórki. Powinniśmy już wiedzieć, kim ona jest. Co do Lloyda, przynajmniej już nikomu nie zagraża.
Kiedy szli na szpitalny parking, Rachael zwróciła się do Sherlock.
– Potrzebuję broni. Możesz mi pożyczyć?
– Posłuchaj, Rachael, wiem, że doskonale strzelasz, że twoje życie jest zagrożone, ale jeśli dam ci broń, złamię prawo.
To nie była dobra wiadomość.
– Dobrze, rozumiem. Założę się, że Jimmy trzymał jakąś w domu.
Savich i Jack już otworzyli usta, żeby coś powiedzieć, ale Sherlock podniosła rękę.
– Nie, panowie, jeśli w domu jest broń, można jej użyć w obronie własnej. Przecież nie jest amatorką i nie postrzeli kogoś, kto na to nie zasługuje.
– Dziękuję, Sherlock.
– Nie podoba mi się to – powiedział Jack. – Naprawdę mi się nie podoba.
– Daj spokój – zganiła go Sherlock i spojrzała na męża. – Ty też bądź cicho.
Zatrzymali się przed Jednostką Dochodzeniowo – Śledczą na czwartym piętrze. Przedstawili Rachael wszystkim obecnym agentom. Ollie pokazał jej zdjęcie swojej żony i małego syna. W stołówce, kiedy Savich jadł swoją kanapkę z bakłażanem, a Rachael żuła udo pieczonego kurczaka, zadzwonił telefon Sherlock. Przełknąwszy, odebrała.
Minutę później odłożyła słuchawkę.
– Znamy nazwisko młodej dziewczyny, która była z Lloydem. Numer telefonu komórkowego, który dała kelnerowi, należy do żonatego studenta – doktoranta, który zgodził się oddać telefon prostytutce w zamian za jej usługi. Podał nam jej nazwisko.
Sherlock uśmiechnęła się promiennie.
– Angel Snodgrass jest w poprawczaku w Fairfax. Dwadzieścia minut później, ona i Savich siedzieli w jego nowym porsche, z piskiem opon wyjeżdżając z garażu budynku Hoovera.