Budynek Hoovera
Savich zmarszczył brwi, delikatnie stukając palcami o telefon komórkowy.
– Coś nie tak? – zapytał szeptem Jack, pochylając się, przez chwilę zagłuszając melodyjny głos prokuratora federalnego Dickiego Franksa.
– Sherlock nie odbiera telefonu. Umówiliśmy się, że jeśli kiedykolwiek któreś z nas dzwoni do drugiego, zawsze odbieramy, nieważne, czy jesteśmy pod prysznicem albo w pracy. Ma włączony telefon, więc powinna odebrać. Dzwoniłem już dwa razy.
Już miał stracić cierpliwość, kiedy Faith Hill zaśpiewała The Way You Love Me.
– Sherlock? No, czas najwyższy, gdzie… doktor Bentley? Wszystkie oczy przy konferencyjnym stole zwróciły się w stronę Savicha.
Kiedy odłożył komórkę, powiedział:
– To był doktor Bentley. Greg Nicholas został otruty ogromną dawką trutki na szczury. Doktor Bentley powiedział, że wciąż ma jej dużo w jelitach, więc mógł ją przyjąć z niedawnym posiłkiem, może z tą rybą, o której mówili. Jack i ja musimy wyjść i dowiedzieć się, kto wczoraj podawał mu lunch.
Trzech prokuratorów federalnych ponownie rozpoczęło dyskusję o możliwych alternatywach.
– Myślę, że już czas, żebyśmy ściągnęli tu tyłki Abbottów – powiedział Dickie. – Poradzimy sobie z ich prawnikami. Janice Arden, najstarsza z ich trójki, powstrzymała ich.
– A może poczekamy, czy Savichowi uda się ustalić, kto otruł Nicholsa. Savich ich nie słuchał. Za bardzo się przejmował.
– Jack, spróbuj zadzwonić do Rachael.
– Już próbowałem. Nie odbiera.
– Spróbuj na stacjonarny.
Nikt nie odbierał. Savich bez słowa wybrał swój własny numer stacjonarny. I znów nikt nie odbierał.
– Sherlock powiedziała, że może pojedzie i zobaczy, co robi Rachael, kiedy jej powiedziałem, że ty i ja prawdopodobnie spóźnimy się. Nie chciałem, żeby Rachael była sama, nawet za dnia. Miałem nadzieję, że zabierze ją do naszego domu. – Bębnił palcami o stół konferencyjny. – Najwyraźniej tak się nie stało.