Piątek w nocy
Jezioro Black Rock Oranack,
Maryland
Gardło piekło ją dotkliwie. Jakby wypełnione żrącym kwasem. Nie była w stanie jasno myśleć, w głowie miała pustkę, gęstą i ciężką niczym łańcuch. Wiedziała, że ciemność, która ją otacza podszyta była przemocą. Nozdrza drażnił jej zapach czegoś zjełczałego, jakby starego oleju. Co to był za zapach? Co oznaczał? Jednak nie była w stanie go rozpoznać. Ale wiedziała, że musi to zrobić, albo – co się stanie? Umrę, to się stanie. Muszę wziąć się w garść, muszę się obudzić albo umrę.
Zapach był coraz silniejszy, zbierało jej się na wymioty. Wiedziała, że nie wolno jej zasnąć, w przeciwnym razie udusi się. Musi się ruszyć, obudzić się.
Przełknęła ślinę i nieomal zwymiotowała, kiedy kwas w jej gardle wymieszał się z tym zjełczałym zapachem.
Próbowała lekko oddychać, całą energię wkładając w otwarcie oczu, w poczucie własnego ciała, wyrwanie się z tej ciemnej matni, gdzie nie była w stanie poruszać się i mówić. Jej głowa była ciężka, gardło płonęło żywym ogniem, a umysł – gdzie był jej umysł? Doprowadzony do kresu wytrzymałości, szarpany przez ból i strach, porywany przez zamęt, unosił się coraz wyżej, zupełnie odrętwiały.
Usłyszała jakieś głosy. Głos pana Cullifera? Raczej nie. Jego głos był bardziej charakterystyczny, jak chrzęst mokrego żwiru pod stopami. Nie słyszała, kto i o czym rozmawiał, czy byli to mężczyźni, czy kobiety. Ale wiedziała, że to, co mówili, było złe. Złe dla niej.
Zapach stawał się tak silny, że palił ją w oczy i w nozdrza. Oddychaj, oddychaj, weź się w garść. Odetchnęła głęboko, ignorując mdłości i w końcu poczuła, jak wraca jej świadomość, przedzierając się przez ciemność.
W końcu rozpoznała ten zapach: to był zapach zdechłej ryby, który stawał się coraz trudniejszy do zniesienia.
Dobiegł ją zapach łodzi i mokrych oparów benzyny.
Dokądś ją zabierali. Kim byli? Nieśli ją, a ona wdychała ten cuchnący odór. Oddychaj, oddychaj. Słyszała skrzypienie desek i odgłosy nocy – świerszcze, pohukiwania sowy, plusk wody.
Powiew wiatru sprawił, że otworzyła oczy w chwili, kiedy plecami uderzyła o taflę wody. Nagły ból opanował jej ciało i umysł. Instynktownie wzięła głęboki oddech, przeczuwając, że za chwilę woda pokryje jej twarz i głowę, zanim powoli opadnie na dno. Ruszaj się, ruszaj. Ale nie mogła. Chociaż jej ręce nie były skrępowane, przywiązane były liną wzdłuż tułowia, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Stopy miała związane i przyczepione do czegoś ciężkiego. Naoglądała się za dużo filmów o mafii. Nie chcieli, żeby po prostu utonęła, ale żeby zniknęła na zawsze, jakby nigdy nie istniała, i nigdy nie wkroczyła w ich życie.
Nie chciała umrzeć. Nie umrę!
Da radę, na pewno jej się uda. Szybko przesunęła linę oplatającą jej pierś tak, że mogła poruszać palcami. Jej ruchy były niezdarne, ale to było bez znaczenia, nie chciała umrzeć i tylko to się w tej chwili liczyło. Ku swojemu zdziwieniu była w stanie przejrzeć wodę i wiedziała, że nie mogła być zbyt głęboka, bo nad sobą czuła blask księżyca i to jej wystarczyło. Rozpaczliwie i bardzo cierpliwie rozpracowywała węzeł, aż w końcu udało jej się go poluzować. Poczuła pieczenie w klatce piersiowej, ale skupiła się na rozplątywaniu węzłów.
Na studiach była kapitanem drużyny pływackiej i wiedziała, jak kontrolować oddech i wykorzystać go do maksimum. Wiedziała też, że czas szybko ucieka. Środek, który zażyła, nie pomógł. Wiedziała, że długo już nie wytrzyma. Zbyt wiele wysiłku kosztowało ją zaciskanie ust i wstrzymywanie oddechu. Widziała niewyraźnie, ciśnienie w klatce piersiowej ciągle narastało, niemal ją rozsadzając. Zaraz utonę. Udało jej się poluzować węzeł. Kopnięciem zrzuciła balast i wypłynęła na powierzchnię wody. Pierwszą jej myślą było głęboko odetchnąć, ale zmusiła się do krótkich wdechów nosem. Musiała zachowywać się cicho i pozostać w bezruchu, nie mącąc wody z obawy, że oni mogli nadal tam być i wpatrywać się w miejsce, gdzie ją wrzucili, patrzeć, jak spod wody wydobywają się pęcherzyki powietrza i czekać, aż upewnią się, że ona już na pewno nie żyje. Będą czekać, o tak, z rozkoszą zaczekają, aż zyskają pewność, że pozbyli się jej na zawsze.
Jej mózg znowu pracował na pełnych obrotach. Słyszała, jak woda delikatne pluska o deski drewnianego pomostu.
Wyszli na pomost i wrzucili ją do wody, myśląc, że jest dostatecznie głęboka. Zanurzyła się z powrotem i podpłynęła pod pomost, aby się pod nim ukryć.
Bardzo powoli i cicho wynurzyła głowę, starając się nabrać tyle powietrza, ile tylko mogła. Starała się oddychać lekko i spokojnie. Żyła. Stopniowo oddychała coraz głębiej. Jej płuca wypełniły się powietrzem. Cóż za wspaniałe uczucie.
Znowu usłyszała głosy, ale nie była w stanie zrozumieć nic z tego, co mówią, bo oddalały się. To byli mężczyźni czy kobiety? Nie mogła ich odróżnić, ale wiedziała, że były to dwie osoby. Słyszała oddalający się stukot stóp na drewnianym pomoście, odgłos silnika i odjeżdżającego samochodu. Wypłynęła spod pomostu i w oddali zobaczyła tylne światła samochodu.
Dobrze. Są przekonani, że ją zabili.
Jak udało im się nafaszerować ją jakimiś prochami? Kolację jadła sama, w swojej kuchni. To wino, pomyślała, butelka czerwonego wina, którą znalazła przed drzwiami i którą ona otworzyła. Skąd się wzięła? Nie wiedziała, nie zwróciła na to uwagi.
Uśmiechnęła się. Nikt z nich nie wiedział o tym, że wypiła tylko odrobinę wina. Parę łyków więcej i teraz leżałaby martwa na dnie jeziora. Nikt nie wiedziałby, gdzie jej szukać. Po prostu by zniknęła. Na zawsze.
Wyszła z wody i zaczęła drżeć, więc objęła dłońmi ramiona i rozejrzała się. Nie było tutaj żadnych zabudowań, domków letniskowych ani zacumowanych łodzi, tylko wąska, dwupasmowa droga prowadząca w ciemną nicość.
Zadrżała z zimna i strachu, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że żyła.
Dostrzegła tablicę Jezioro Black Rock. Gdzie było Jezioro Black Rock?
To nie miało znaczenia. Ruszyła w kierunku, w którym odjechał samochód.
Zdawało jej się, że minęła cała wieczność, ale w rzeczywistości po jakichś piętnastu minutach zobaczyła światła małego miasteczka. Było to Oranack w stanie Maryland, jak głosiła niewielka czarno – biała tablica.
Było późno. Nie wiedziała, która dokładnie była godzina, bo jej zegarek pod wpływem wody przestał działać. Szła przez opustoszałe miasteczko, kierując się w stronę świecącego na pomarańczowo neonu Restauracja u Mel. Lokal był cały oszklony, więc widać było, co dzieje się w środku. Przy stoliku naprzeciw okna siedziało dwoje ludzi, a obok nich stała zmęczona kelnerka, gotowa przyjąć zamówienie. Na zewnątrz dostrzegła zaparkowaną taksówkę, a przy barze siedział taksówkarz, pijąc kawę. Uśmiechnęła się.
Kiedy taksówka wjechała na podjazd Jimmy'ego, poprosiła taksówkarza, żeby zaczekał, a w duchu modliła się, żeby nie zabrali jej portfela. Dzięki Bogu alarm nie był uzbrojony, a okno w jej sypialni nadal było otwarte na oścież. Jej portfel leżał na kuchennym blacie, tam, gdzie zostawiła go wcześniej tego wieczora. Czy to naprawdę było zaledwie trzy, cztery godziny temu? Wydawało się, że minęły wieki.
Pół godziny później po raz ostatni spojrzała na wielki dom Jimmy'ego w stylu georgiańskim z czerwonej cegły, zbudowany w latach trzydziestych ubiegłego wieku, usytuowany pośród zadbanego sąsiedztwa pomiędzy ogromnymi dębami na Pinchon Lane. Nawet nie zdążyła pomyśleć o nim jak o ojcu, zacząć nazywać go ojcem, i zastanawiała się, czy na zawsze pozostanie dla niej Jimmym. Spędziła z nim zaledwie sześć tygodni.
Jechała swoim białym chargerem poprzez ciche ulice, aż dojechała do obwodnicy. Doskonale wiedziała, dokąd zmierzała, i wiedziała, że to czyste szaleństwo ruszać w podróż nocą, bo była skrajnie wyczerpana. Zjadłszy dwa batoniki, poczuła nagły przypływ energii. Musiała coś wymyślić, zaplanować. Musiała się ukryć. Wzmocniwszy się kawą oraz jeszcze kilkoma batonikami, przejechała całą noc i o ósmej rano zatrzymała się w motelu Cozy Boy przy zjeździe z autostrady w Richmond.
Obudziła się czternaście godzin później. Każdy mięsień jej ciała protestował przeciwko wstaniu z łóżka, ale nagle wróciły jej siły. Strach, pomyślała, doskonały napój energetyczny.
Nie zamierzała jechać do domu matki ani nawet do niej zadzwonić. Nie chciała narażać ich na niebezpieczeństwo. Ze smutkiem zdała sobie sprawę, że nie miała przyjaciół bliskich na tyle, żeby do nich zadzwonić, by się o nią nie martwili. Nie utrzymywała kontaktu z dawnymi przyjaciółmi z Richmond. Pewnie nikt nawet nie zastanawiał się, gdzie ona jest. Nawet pani Riffin, długoletnia gosposia Jimmy'ego, odeszła tydzień po jego śmierci. Nikt, pomyślała, nikt się nie martwił. Może tylko prawnik Jimmy'ego zastanawiał się, gdzie ona jest, ale raczej nic w tym kierunku nie zrobi. Jeżeli chodzi o rodzeństwo Jimmy'ego, gdyby wiedzieli, że leży na dnie jeziora, nie mieliby nic przeciwko temu.
Czy Quincy i Laurel mieli z tym coś wspólnego? Brat i siostra Jimmy'ego – niewiarygodne, ale jej wujek i ciotka – nienawidzili jej, chcieli, żeby zniknęła. Ale morderstwo? Tak, pomyślała, byli zdolni do wszystkiego. Może byli inni, którzy za nią nie przepadali, ale żeby zaraz chcieć ją zamordować?
Wszystko wskazywało na Quincy'ego i Laurel.
Błądziła po krętych drogach Wirginii, aż następnego ranka trafiła do tego małego motelu w Waynesboro. Wiedziała, dokąd zmierza, ale co potem? Na kanale PBS usłyszała wspomnienia kariery politycznej Jimmy'ego. Chociaż nie był liberałem, oceniano go pozytywnie – jako osobę charyzmatyczną, oddaną służbie publicznej. Gdyby tylko wiedzieli, pomyślała, że Jimmy był kimś więcej. Było coś jeszcze. Nie, nie będzie teraz o tym myśleć. Nie mogła. To może zaczekać.
Słuchała, jak wiceprezydent mówił o byłej żonie Jimmy'ego, jego dwóch córkach, ale nie padło ani słowo o niej, o jeszcze jednej jego córce, tej, o której istnieniu dowiedział się na sześć tygodni przed śmiercią.
Schyliła się, aby podrapać kostkę, w miejscu, gdzie była mocno skrępowana liną i przez chwilę nie mogła oddychać.
Uderzyła dłonią w kierownicę i wzięła się w garść. Wyjrzała za okno i popatrzyła na ciemne pola Wirginii, na linię drzew, nieruchome ciemne znaki drogowe i pomyślała: Jeżeli wy, szaleńcy, próbowaliście mnie zabić, mam nadzieję, że jesteście szczęśliwi, że wznosicie toasty, bo udało wam się pozbyć mnie, jedynej osoby, która może bardzo uprzykrzyć wam życie. Świętujcie.
Postanowiła, że im nie daruje. Ale komu?