39

Godzinę później stali razem na końcu drewnianego pomostu i patrzyli w dół na błękitną wodę pluskającą łagodnie o pale i mieniącą się słonecznym blaskiem. To był piękny widok i Rachael pomyślała, że mogła być tam na dole przywiązana do tego bloku, jej włosy falowałyby na wodzie, na zawsze martwa.

– Jak widzisz, nie jest tutaj zbyt głęboko – powiedziała. – Jakieś trzy, góra cztery metry. Patrzył w dół i czuł taki przypływ wściekłości, że niemal tracił oddech.

Chociaż widział i słyszał chyba o wszystkich rzeczach, które jeden człowiek może zrobić drugiemu, tym razem było inaczej. Tu chodziło o Rachael.

– Dwoje ludzi niosło cię po tym pomoście – rzekł głosem pozbawionym emocji. – Jeden trzymał cię za ręce, drugi za nogi. Mówiłaś, że nie potrafisz powiedzieć, jakiej byli płci. Zastanów się nad tym przez chwilę.

Rachael zamknęła oczy. Zapamiętała ruch, zapamiętała, jak walczyła, żeby wrócić, żeby jej mózg znów zaczął pracować, przypomniała sobie, jak mówili, ale co? Kto?

Potrząsnęła głową.

– Nie wiem.

– W porządku, chcę, żebyś pomyślała o rozmieszczeniu ciężaru. Możesz sobie wyobrazić, jak cię niosą? Czy jedno z nich trzymało więcej twojego ciężaru niż drugie?

Zastanowiła się nad tym.

– Może – odpowiedziała. – Może ta osoba, która trzymała mnie za ręce, była kobietą, pamiętam, że czułam jakiś zapach, blisko mnie, nie był słodki, ale niewystarczająco ostry jak dla mężczyzny. Ale głowy za to nie dam.

– W porządku. Przynajmniej byłaś wystarczająco świadoma, by udać, że wciąż jesteś nieprzytomna. Dzięki temu miałaś szansę. – Zamilkł, po czym lekko dotknął ręką jej przedramienia. – To, co zrobiłaś, Rachael, to było zdumiewające. Nie straciłaś głowy, opanowałaś przerażenie i użyłaś mózgu. Jestem z ciebie bardzo dumny.

– Nie myślałam, że dam radę. Ból w klatce piersiowej był niewyobrażalny. Tak bardzo chcesz otworzyć usta, ale wiesz, że kiedy to zrobisz, będzie po tobie. Gdy wystawiłam głowę na powierzchnię… – Zamilkła i przełknęła ślinę. – Wiedziałam, że wciąż tu byli, słyszałam, jak rozmawiali, stali na pomoście, zaledwie kilka metrów ode mnie. Kiedy złapałam dostatecznie dużo powierza, żeby przekonać samą siebie, że będę żyć, z powrotem zanurkowałam pod wodę, popłynęłam pod pomost i czekałam. Słyszałam, jak się oddalali, słyszałam silnik samochodu. Wynurzyłam się i zobaczyłam tylne światła samochodu.

– Nic sobie nie przypominasz? Wróć myślami do tej chwili – widziałaś sylwetki? Wyglądali na mężczyzn czy kobiety? Możesz opisać kształt samochodu?

– Nie, kiedy wychodziłam z wody, już odjechali.

– Dobrze. Wróćmy do tej restauracji.

Restauracja Mel's była urocza, wyglądała jak z lat pięćdziesiątych, z przodu była cała przeszklona, plastikowe stoliki przykryte były obrusami w biało – czerwoną kratę, na każdym leżało plastikowe menu. Pod oknami były boksy, obite ciemnobrązowym, popękanym winylem.

– To nie do wiary – powiedziała Rachael, kiedy weszli do środka. – W ubiegły piątek w nocy była tutaj ta sama kelnerka. Nie ma tu wielkiego ruchu, ludzie tylko przy kilku stolikach, tak jak w piątkową noc. Za ladą w kuchni pogwizduje kucharz.

– Dzień dobry – powiedziała kobieta, ponownie przyglądając się Rachael. – Pamiętam cię. Kiedy widziałam cię ostatnio, wyglądałaś jak zmokła kura. Teraz prezentujesz się znakomicie, jesteś sucha. Wszystko w porządku? To twój mąż?

– On jest moim ochroniarzem – powiedziała Rachael, odczytała jej imię na plakietce i dodała: – Millie. Millie zaczęła gwizdać.

– Znasz kung – fu, jujitsu albo inną zagraniczną sztukę walki?

– Znam wszystkie – pochwalił się Jack. – Masz do czynienia z zawodowcem.

– Tak sobie myślę, że chętnie wynajęłabym postawnego ochroniarza, jak ty, żeby trzymać tego szczura, mojego byłego męża, z dala ode mnie. Mógłbyś dać mu kopa w szyję ode mnie? Umiesz kopać tak wysoko?

– A może zamiast tego przywalić mu w nerę? – zaproponował Jack. – To bardziej w moim zakresie.

– Złociutki, możesz kopać, gdzie tylko chcesz.

Zamówili kawę i Rachael zagadnęła Millie o klientów, których miała w ostatni piątek w nocy, a których nie znała. Zatrzymało się tutaj kilkunastu turystów, którzy byli tu przejazdem, ale żaden z nich nie utkwił jej w pamięci jako dziwny lub okropny. Odeszła na chwilę, alby dolać kawy do filiżanki klientowi. Kiedy wróciła, miała zamyślony wyraz twarzy.

– Myślę, myślę. Ostatni piątek – powiedziała. – Hm… Podała Rachael śmietankę, o którą ta nie prosiła.

– Pamiętam jednego dżentelmena, przyszedł i zamówił dwie kawy na wynos, jedną czarną i jedną z mlekiem i trzema kostkami cukru. Kiedy teraz o tym myślę, wyglądał na zdenerwowanego. Żadnych nerwowych ruchów, nic takiego, ale był niecierpliwy, stukał palcami o ladę, kiedy nalewałam kawę.

To było może trzydzieści, czterdzieści pięć minut przed tym, jak ty tutaj dotarłaś.

– A jak wyglądał ten człowiek? – zapytał Jack. Millie zacisnęła usta.

– Miał około czterdziestu lat, półdługie czarne włosy, na nosie okulary przeciwsłoneczne, jakby był jakąś gwiazdą albo dupkiem, który chciał wyglądać jak gwiazda. Był niewysoki, raczej szczupły, tak myślę, a ubranie nie najlepiej na nim leżało. – Skrzywiła się na myśl o tym. – To chyba wszystko. Nie przypominam sobie niczego więcej. Ale pamiętam, jak myślałam, że nie było mi żal, kiedy wychodził.

Nalewałam kawę facetowi przy oknie i wyjrzałam na zewnątrz. Widziałam, jak wsiadał na siedzenie pasażera dużego samochodu w ciemnym kolorze, może lincolna, ale nie jestem pewna. Rozmawiał z drugim facetem, pili kawę. Wtedy zawołał mnie mój szef i nic więcej nie widziałam.

– Wyglądali na rozzłoszczonych? – zapytała Rachael. – Albo zadowolonych, gratulowali sobie?

– Moja droga, byłam za daleko i było zbyt ciemno, przykro mi.

Jack zadał Millie jeszcze więcej pytań, potem zapytał o to samo raz jeszcze, używając innych zwrotów, aż wiedział, że wyczerpał temat.

Zanim wyszli, Rachael uściskała ją.

– Dziękuję, Millie, dziękuję ci bardzo.

Millie poklepała ją po plecach. Jeszcze raz zmierzyła Jacka wzrokiem.

– Miej na nią oko i się nią opiekuj, dobrze?

– Tak jest, proszę pani – powiedział Jack i uśmiechnął się do niej. – Millie, myślisz, że rozpoznałabyś tego mężczyznę, który był tu w piątek?

– Zapamiętałam jego twarz. To taki typ, którego nie chcielibyście zobaczyć w koszmarnym śnie.

– Dobrze. Przyniosę ci parę zdjęć. Jakiś facet krzyczał z kuchni.

– Millie! Podaj placki i prosię na trójkę!

– To naleśniki i bekon – powiedziała. – Już idę, Moe! – I puściła oko do Jacka.

Kiedy wyszli na zewnątrz, Rachael zarzuciła ręce na szyję Jacka i przytuliła go mocno.

– Jesteś genialny. Nic nie mówiłam, ale nigdy nie pomyślałabym, że będzie jakiś sens, żeby tu wracać. Ale Millie tu była i pamiętała mnie. I tego faceta. Jesteś taki mądry, Jack. – Stanęła na czubkach palców i pocałowała go. – Cieszę się, że wyłożyłam niezłą kasę i zatrudniłam sobie prawdziwego zawodowca.

Śmiał się obejmując ją. Gdzieś tam z tyłu w jego głowie, agent FBI krzyczał, każąc mu się odsunąć.

Agent FBI był głośny i uparty, ale nie udało mu się niczego osiągnąć. Jack nie puścił Rachael.

Odwzajemnił jej pocałunek i poczuł się tak cudownie, że bez chwili wahania oddałby za to nawet bilety na mecz drużyny Redskins, żeby tylko móc trwać w tym pocałunku, a jego dłonie… ale niechciany agent w końcu kopnął go w tyłek. Jack odsunął ją od siebie, bo wiedział, że zaraz wylądują na tylnym siedzeniu samochodu.

Popatrzyła na niego z otwartymi ustami i niedowierzaniem w oczach. Jej oddech był przyspieszony, co agent w nim wymagał, żeby zignorował. Zakryła usta dłonią.

– O mój Boże, Jack, przepraszam, nie chciałam tego zrobić. Ja po prostu… zapomniałam się. Naprawdę jesteś genialny, Jack. Cholera.

– To standardowa procedura, Rachael – powiedział i była to prawda, ale czy nie była to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedział.

Cofnął się o krok, musiał to zrobić. Wtedy oświetliły ją promienie słońca i zobaczył coś dziwnego. Zobaczył, jak wymachuje kijem bejsbolowym. Odbiła piłkę, a ona leciała i leciała, a on zrozumiał, że to nie była Rachael, ale mała dziewczynka o uśmiechu Rachael i z warkoczykiem…

– Przestań być taki skromny. Powiem Dillonowi, jaki z ciebie bystrzak.

Wtedy z telefonu Jacka rozległy się dźwięki Great Balls of Fire. Jack błyskawicznie odebrał.

– Jack Crowne, słucham?

Загрузка...