9

– Abercrombie – powiedziała. Dlaczego właśnie to idiotyczne nazwisko przyszło jej do głowy? – Jak twoja noga?

– Do wesela się zagoi, dzięki za troskę. Przez tydzień nie będę mógł chodzić na siłownię, potem też będę musiał uważać. – Jack zapiął koszulę, potem zrzucił prześcieradło, którym był przykryty, i ze zdziwieniem odkrył, że ma na sobie tylko bokserki. Szybko naciągnął prześcieradło z powrotem. – Skoro moja głowa nie eksploduje, jestem gotowy, żeby wstać. Doktor Post powiedział, że o ile nie zamierzam startować w maratonie, mogę wstawać. – Uśmiechnął się do niej. – Podasz mi spodnie, Rachael? Są na wieszaku obok drzwi.

Podała mu brudne, podarte spodnie i wyszła z sali, mówiąc:

– Będziesz w nich wyglądał, jakbyś wrócił z wojny z gangiem narkotykowym.

– Przyjemny obrazek.

Opuścili klinikę Parlow, słuchając, jak pielęgniarka mamrocze pod nosem coś o twardzielu z muskularni zamiast mózgu, Jack trzymał w garści receptę na środki przeciwbólowe. Spojrzawszy na receptę, Rachael powiedziała:

– Chodźmy najpierw do apteki.

– Nie, teraz nie potrzebuję tabletek od bólu.

– Ale niedługo będziesz potrzebował.

– Myślę…

– Zamknij się, Jack.

Jack wziął ją pod ramię, jakby obawiał się, że mu ucieknie, u wiedział, że nie byłby w stanie jej złapać.

– Agent Savich zapewne zarezerwował ci pokój w tym samym hotelu, gdzie wszyscy się zatrzymaliśmy. Kiedy rozejrzysz się wokół, wszystko tutaj kojarzy się z kaczkami. Myślałam, że Old Squaw Lane to pospolita zniewaga, ale nie, to kaczka.

– Oczywiście, że tak. – Jack uśmiechnął się, zmierzając w kierunku apteki. Z całą fiolką środka przeciwbólowego w kieszeni podreptał z Rachael pod rękę do biura szeryfa znajdującego się na końcu First Street, obok budynku straży pożarnej. – Ciekawe, czy strażacy mają tutaj ręce pełne roboty, spójrz tylko na te wszystkie stare drewniane budynki.

– Hej, czy to ty jesteś pilotem tego, co zostało z tej ratunkowej cesny?

Jack uśmiechnął się na widok wysokiej, szczupłej, na oko pięćdziesięcioletniej kobiety o krótkich siwych włosach i wibrującym władczym głosie. Stała naprzeciw nich na chodniku, przed wielkim oknem biura szeryfa.

– Tak – odpowiedział Jack, unosząc brew.

– Jestem Dot – Doroty Malone – bardzo głupie imię, ale mój ojciec uwielbiał ją, tę aktorkę. Zdążyłam już trochę przyjrzeć się twojemu samolotowi. Myślę, że to była bomba, ale frajerowi nie udał się podstęp, dzięki Bogu.

– Właściwie – powiedziała Rachael – dzięki Bogu za dolinę Cudlow. Dot pokiwała głową.

– Na pewno, ale ty też wykonałeś kawał dobrego lądowania.

– Dziękuję.

– Szeryf Hollyfield przydzielił strażników do pilnowania szczątków samolotu.

– Bardzo słusznie – powiedział Jack, uścisnął jej rękę i otworzył drzwi do biura szeryfa.

Jack wiedział, że Dot Malone miała rację. Jeżeli bomba zadziałałaby, jak należy, po nim i Timothym pozostałyby tylko wspomnienia. Na szczęście miał czas, żeby wysłać sygnał SOS i dostrzec wąską dolinę Cudlow rozciągającą się pośród tej niewyobrażalnej masy gór.

Recepcja była pusta, więc Jack i Rachael weszli do dużego pomieszczenia podzielonego na około dziesięć boksów, z których trzy zajęte były przez umundurowanych policjantów, którzy obserwowali każdy ich krok. Jack skinął głową do każdego z mężczyzn i za głosem Savicha podążał do niewielkiego gabinetu szeryfa Hollyfielda. Przez otwarte drzwi widać było Savicha rozmawiającego przez telefon. Rachael popchnęła go na krzesło i przyjrzała mu się uważnie.

– Sądziłam, że czujesz się na tyle dobrze, żeby trochę się przejść, ale jednak nie. Znowu cię boli. Usiądź tu i nie ruszaj się. Tabletka zaraz zacznie działać.

– Nie, jestem…

– Cicho bądź. Teraz powinieneś leżeć i odpoczywać. Odchyl głowę do tyłu i zamknij oczy. Kiedy Savich odłożył słuchawkę, pojawił się Tommy Jerkins.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Savich, Sherlock i szeryf Hollyfield pojechali z Tommym na miejsce katastrofy. Dziesięć minut później, kiedy Jack w końcu poczuł zbawienną moc środka przeciwbólowego i był w stanie widzieć wszystko wyraźnie, razem z Rachael udali się do Greeb's Point, najlepszego hotelu w Parlow. Rachael podtrzymywała go, kiedy pani Flint meldowała go w ostatnim wolnym pokoju.

– To pan jest tym agentem federalnym, którego samolot został zestrzelony i wylądował na autostradzie, prawda? – zapytała pani Flint.

– Mniej więcej – odpowiedział Jack. Rachael pomogła mu wejść po schodach. Pokój był uroczy, z wysokim sufitem i oknami wychodzącymi na Canvasback Lane. Było tutaj wszystko, czego potrzebował.

– Jeszcze więcej kaczek – powiedział Jack i patrząc na tapetę z kaczym motywem, opadł na łóżko. – Już mi lepiej, Rachael. Możemy pojechać i zobaczyć, co z samolotem. Rany, to łóżko jest wspaniałe i…

Rachael popchnęła go na łóżko. Po kilku sekundach zasnął.

Napełniła szklankę wodą i razem z fiolką z lekarstwem przeciwbólowym postawiła na nocnej szafce obok łóżka.

Przykryła go kocem w kaczki i wróciła do swojego pokoju.

Kiedy dziesięć minut później wychodziła, wyglądała najlepiej jak mogła, ubrana w ciuchy, które miała w torbie.

Kiedy już miała wyjść przez frontowe drzwi, pani Flint zawołała za nią:

– Proszę pani, czy pani też jest agentką FBI? Nie zapisałam pani nazwiska.

– Abercrombie, pani Flint. Nie jestem agentką. Z przyjemnością zawiadamiam, że agent Crowne zasnął. Wie pani może, gdzie mogę znaleźć warsztat Tip Top?

Udała się prosto do warsztatu znajdującego się nieopodal. Była tam tylko jedna osoba, młody chłopak ubrany w zniszczony podkoszulek, dżinsy i czarne trampki siedział na składanym krześle w garażu, żuł gumę i z nogami opartymi o ścianę garażu przeglądał egzemplarz zniszczonego Playboya.

Playboy. Nieźle, to było bardzo obiecujące, pomyślała Rachael, kiedy potykając się o starą chłodnicę weszła do ciemnego pomieszczenia. Kiedy podniosła wzrok, prawie uciekła. Rozpoznała go od razu – to był Roy Bob Lancer. Kiedy ona miała dwanaście lat, on chodził do ostatniej klasy liceum, był kapitanem drużyny futbolowej. Spojrzał na nią i niech go Bóg błogosławi, najwyraźniej jej nie rozpoznał. To było oczywiste, że raczej nie pamiętał chudej dwunastolatki z aparatem na zębach.

Rachael posłała mu zniewalający uśmiech, który miał zawrócić mu w głowie, wzbudzić jego pożądanie i sprawić, że będzie jadł jej z ręki.

– Zastanawiam się, czy to pan odholował pan mój samochód, panie… Zerwał się na równe nogi.

– Lancer, proszę pani, nazywam się Roy Bob Lancer. Ach, to do pani należy ten charger?

– Tak, ale nigdzie go tu nie widzę – posłała mu kolejny oszałamiający uśmiech.

– Jest na zewnątrz, cały i zdrowy.

– Proszę mówić mi Rachael. A ja będę zwracać się do ciebie Roy Bob – powiedziała, znowu szczerząc zęby w uśmiechu. – Jako że nie wiem nic o pompach paliwowych, chcę, żebyś ją dla mnie naprawił lub wymienił. – Patrzyła na niego przeciągle, wypinając pierś. – Jesteś ekspertem, wszyscy tak mówią. Jesteś też uczciwy, tak twierdzi szeryf i jego dyspozytor. To jak będzie?

– Cóż, proszę pani, nie zdążyłem jeszcze go obejrzeć. Jestem zawalony robotą. – Roy Bob pospiesznie upuścił Playboya i wepchnął go pod otwartą skrzynkę z narzędziami. Spojrzał na najpiękniejszą dziewczynę, jaką widział z tak bliska, odkąd Ellie porzuciła go bez żalu prawie cztery miesiące temu i wyjechała do wielkiego miasta, Waynesboro, gdzie jak twierdziła, mieszkali jej kuzyni. Rachael patrzyła na niego bezradnie, sprawiając, że chciał rzucić świat do jej stóp, ale cóż mógł zrobić? Agent Savich był agentem FBI, a obowiązkiem Roya Boba było nie…

– Wiesz co, Roy Bob? Oprócz tego, że zapłacę za twoje usługi, chciałabym podziękować ci osobiście i zaprosić na kawę do Monk's, a może nawet na drinka w jakieś miłe przytulne miejsce?

Rozpromienił się, ale po chwili potrząsnął głową.

– O, tak, cóż… nie, cholera – przepraszam, że się wyrażam, bardzo bym chciał, no, wie pani, wybrać się z panią na piwo, ale jestem teraz strasznie zajęty… – Wskazał ręką wokół.

Tak, jasne. To z pewnością była sprawka Savicha. Czas poszukać nowego mechanika. Nie, może da mu jeszcze jedną szansę.

– Posłuchaj, Roy Bob, mam do załatwienia bardzo ważną sprawę w Cleveland. Muszę natychmiast tam pojechać. Może razem jakoś byśmy temu zaradzili, może…

Wtedy powietrze przeciął głośny strzał, kula ze świstem przeleciała tuż nad jej ramieniem, odbiła się rykoszetem od krawędzi opony i utkwiła w puszce z olejem, który wytrysnął na podłogę. Kolejny strzał, tym razem ostry i głośny, kula wbiła się w ścianę jakieś trzydzieści centymetrów nad ich głowami.

Загрузка...