– Rachael! Obudź się! Do cholery, obudź się!
Straciła panowanie nad sobą, krzyknęła jeszcze raz. Jack poklepał ją po policzku i potrząsnął nią.
– Obudź się, Rachael! No dalej. – Dławiła się, patrzyła na niego spanikowanymi oczami. – Oddychaj, do cholery, oddychaj!
Gwałtownie zaczerpnęła powietrze. Oparła się o niego.
– Już dobrze kochana, już dobrze.
Wtuliła się w niego zaciskając ręce na jego plecach. Nie było mowy, żeby go puściła, nawet jeśli nazwał ją kochana.
– Kochana? – wyszeptała w jego ramię. Jego nagie ramię. Rękami obejmowała jego nagie plecy. Nagle „pstryk” i włączyła się rzeczywistość.
– Tak, kochana brzmi dobrze, prawda?
– Nie masz na sobie koszuli, Jack.
– Nie, tylko bokserki. A i one są dość kuse. Pocałował jej skroń.
– Rachael, miałaś koszmarny sen. Możesz mi o nim opowiedzieć?
– Daj mi chwilę, jeszcze chwilę – powiedziała i odetchnęła głęboko.
Cały czas trzymał ją w ramionach, gładząc plecy. Po chwili odezwała się ciągle wtulona w jego ramię:
– Usłyszałam go po drugiej stronie okna. Wiedziałam, że tu przyjdzie, a ja nie mogłam znaleźć pistoletu, nocna szafka nie stała na swoim miejscu, nie było tutaj nic, tylko ciemność i ja zostałam w nią wciągnięta, nic nie widziałam, ale wiedziałam, że on przyszedł żeby mnie zabić, cholera, wpadłam w histerię i sen się urwał. Nigdy wcześniej nie histeryzowałam. Zawsze kpiłam z ludzi, którzy wpadają w histerię.
– Histeria nie zawsze jest zła. Miałaś sen. Oddychaj spokojnie, nic nie mów. Oddychaj powoli, wdech i wydech. Dobra dziewczynka.
Skupiła się na oddychaniu, nie myśląc o tym, co zdarzyło się w koszmarze, ale było tak realny, że nadal go czuła.
– O właśnie – powiedział jej do ucha. – Skup się na sobie, wiesz, jak to zrobić. Ja naprawdę jestem tutaj z tobą, to już nie jest ten cholerny sen.
– Tak. Jesteś prawdziwy.
Uśmiechnął się, kołysząc ją lekko i wyjrzał przez okno. Noc była cicha, wiał jedynie lekki wiatr, nic poza tym. Ale nagle wiatr wzmógł się, pochylając gałęzie drzew w stronę domu. Może to liście uderzyły o szybę. Włączył się alarm, wyjąc długo i przeciągle. Rachael odwróciła się gwałtownie, a jej warkocz uderzył go w policzek.
– Ktoś jest w domu. Jack, musimy się pospieszyć, ktoś jest w domu.
– Uspokój się, Rachael. Po prostu wyłącz alarm.
Jack wyszedł z sypialni, zanim ona wyskoczyła z łóżka i podbiegła do panelu znajdującego się na ścianie sypialni.
– Nie ruszaj się! – usłyszała jego krzyk.
Nie mogła zmusić palców do pracy. Spróbowała raz jeszcze, wystukując pięć cyfr. Alarm natychmiast ucichł. Słyszała, jak biegnie. Potem cisza. Stała w sypialni, w dłoni trzymając pistolet Jimmy'ego, aż nie mogła dłużej tego wytrzymać. Wciągnęła dżinsy pod koszulę nocną i zbiegła na pierwsze piętro, pochylona, z bronią gotową do wystrzału. Światła przy wejściu na korytarz były zapalone. Drzwi wejściowe otwarte. Zbiegając po schodach zapalała wszystkie światła, mierząc pistoletem wokół siebie, tak jak to widziała w telewizji. Poczuła krople potu na czole. Bała się tak bardzo, że nieomal się dusiła. Uspokój się. Podbiegła do drzwi wejściowych i wyjrzała na zewnątrz. Nad jej głową świecił księżyc, wiatr nasilił się, wirując pośród liści i mierzwiąc jej włosy. Zobaczyła światło w domu państwa Danver po drugiej stronie ulicy. Światło zgasło. Pewnie obudził ich alarm, ale domyślili się, że nic się nie stało, i wrócili do łóżek. Stała na stopniach domu, pod stopami czuła chłód kamiennych płyt, nie ruszała się.
– Jack? Gdzie jesteś?
– Tutaj – powiedział, stając obok niej, aż się przestraszyła. Rozejrzała się wokół i miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi.
– Jak to zrobiłeś? Nie słyszałam cię. Nic ci nie jest? Widziałeś kogoś?
– Uciekł, zanim wybiegłem na zewnątrz. Zastałem otwarte okno w gościnnej sypialni na końcu korytarza. Domyślam się, że tam nie ma alarmu, bo to nie jest wejście. Obok okna jest wielki dąb, po którym mógł się wspiąć. Kiedy krzyczałaś, on był już w domu. Zbiegł głównymi schodami i wybiegł przez drzwi wejściowe i to uruchomiło alarm. Rano poszukam śladów, zwłaszcza w pobliżu dębu. Mógł rozerwać sobie ubranie, może zostawił jakieś nici albo materiał na gałęzi. Może coś znajdziemy. Rachael?
Cała drżała.
– Co?
– Wejdź do środka. Zmarzłaś.
– Nie zmarzłam. Noc jest ciepła. Nawet się spociłam. Zaczęła dygotać. Jack wziął ją pod ramię i poprowadził z powrotem do domu.
– Podaj mi kod do alarmu.
Zamknął drzwi wejściowe i wstukał kod, reaktywując alarm. Potem zwrócił się do niej:
– Cieszę się, że wpadłaś w histerię, i że krzyczałaś. Usłyszałaś go. Podeszła do kredensu i nalała im obojgu brandy.
– Proszę. Oboje wypili.
Chwilę później w salonie zadzwonił telefon.
– Słucham. Mówi Rachael Abbott.
– Rachael? Tu Dillon Savich. Nic wam nie jest?
– Skąd wiesz, że coś się stało? – Spojrzała na telefon.
Na moment zapadła cisza, po czym Savich powiedział spokojnie:
– Przeczucie, po prostu czułem coś w kościach. Opowiadaj. Opowiedziała mu, co się wydarzyło, a później oddała telefon Jackowi.
– Co ci powiedziało twoje przeczucie, Savich? – zapytał Jack na wstępie.
– Powiedziało mi, że biegasz w samych gaciach wokół domu Rachael.