12

– Myślę, że ona chce uruchomić samochód bez kluczyka. Zagroziłem, że zamknę ją w celi, ale nie chciałbym tego robić, bo w końcu uratowała mi życie. Potrzebuję pomocy – powiedział Jack do Sherlock, kiedy wraz z Savichem i szeryfem weszli do biura szeryfa.

– Jeżeli spróbuje to zrobić, to dobrze, będziemy mogli ją aresztować – zdecydował Savich.

Szeryf Hollyfield zajął miejsce za biurkiem i gestem wskazał im miejsca na przeciw. Popatrzył na każdego po kolei, kręcąc głową.

– Nigdy nie przypuszczałam, że federalni mogą być tacy zabawni.

Rachael mimowolnie zaciskała ręce. Zauważyła to i była na siebie zła. Czy tak szybko się poddała? Ujrzała utkwione w niej wyczekujące spojrzenia.

– Nie mam pojęcia, jak uruchomić samochód na styk – powiedziała.

– Jestem szeryfem Parlow, panno Abercrombie – oznajmił szeryf Hollyfield. – Chciałbym, żeby pani powiedziała mi, dlaczego ten frajer, który aktualnie przebywa w szpitalu okręgowym Franklina, chciał panią zabić.

Rachael wiedziała, że każda z osób przebywających w tym biurze mogłaby błyskawicznie zidentyfikować ją po tablicach rejestracyjnych. Jeżeli chodziło o zabójcę, nie miała wątpliwości, że to była ich sprawka – najwyraźniej Quincy i Laurel wiedzieli już, że żyła.

Przypuszczała, że jeżeli już musiała komuś zaufać, to może to być trójka agentów FBI i szeryf. Powoli pokiwała głową, patrząc na każdego z nich.

– Nie ma powodu, żebym dalej milczała. Nie wiem, co możecie zrobić, ale być może jesteście w stanie mi pomóc. Jeśli w FBI będą przecieki… cóż, to nie ma teraz znaczenia, tak? Oni wiedzą już, że żyję. Pewnie powiedzielibyście, że jestem takim doktorem MacLeanem. Ludzie, którzy mnie ścigają, nie spoczną, dopóki żyję.

– A więc, Rachael, opowiedz nam wszystko – poprosił Jack.

– Kiedy wróciłam do domu w ostatni piątek, na progu znalazłam butelkę czerwonego wina razem z dokumentami, które zostawił dla mnie mój prawnik, Brady Cullifer. Szczerze mówiąc, byłam przygnębiona, zmęczona i opróżniłabym całą butelkę wina, gdyby nie to, że potwornie bolała mnie głowa. Na szczęście dla siebie wypiłam tylko jeden kieliszek, bo do wina dodano środki odurzające. Przestały działać, kiedy wynosili mnie na pomost. Było ich dwoje, jedno trzymało mnie pod ręce, drugie za nogi. Nie związali mi nadgarstków, tylko przywiązali mi ręce wzdłuż tułowia. Ale związali mi nogi w kostkach. Przypuszczam, że zanim wrzucili mnie do jeziora, musieli przywiązać do liny obciążnik, chociaż dokładnie tego nie pamiętam. Wrzucili mnie do wody, tak daleko, jak dali radę. Balast pociągnął mnie za sobą na dno. – Jej głos zaczął drżeć. – Przepraszam.

Sherlock wcisnęła jej w dłonie kubek wody.

– Wypij to i oddychaj głęboko. Rachael wypiła.

– Już mi lepiej, przepraszam. Na szczęście miałam na tyle rozsądku, że zachowywałam się cicho, więc nie zauważyli, że się ocknęłam. Przed zanurzeniem instynktownie wciągnęłam haust powietrza. Nie chciałam umierać. Nie wiedzieli, że na studiach osiągałam świetne wyniki w pływaniu na długie dystanse i dobrze panowałam nad oddechem. Uwolniłam ręce, potem nogi i wypłynęłam na powierzchnię.

Usłyszała, jak Jack przeklął pod nosem, i spojrzała na niego. Chyba wcześniej nie wiedziała nikogo tak wściekłego. To dodało jej otuchy i przywróciło równowagę.

– Jesteś zupełnie wyjątkowa, Rachael – powiedział rzeczowo Savich. – Mam nadzieję, że o tym wiesz. Nie spanikowałaś i nie utonęłaś i uwolniłaś się sama.

– Prawdę mówiąc, byłam przerażona, ale nie chciałam umierać. Cofnęłam się, żeby nie mącić wody, bo wiedziałam, że będą stać na pomoście i patrzeć, czy spod wody nie wydobywają się pęcherzyki powietrza. Pod wodą podpłynęłam pod pomost i tam nie ukryłam. Słyszałam, jak się oddalają, rozmawiając, ale nie Jestem w stanie powiedzieć, czy to byli mężczyźni, czy kobiety. Widziałam tylne światła odjeżdżającego samochodu. Doszłam do małej knajpki w Oranack, w stanie Maryland i stamtąd wzięłam taksówkę do domu.

Przerwała na chwilę i odetchnęła głęboko.

– Z domu wyszłam najszybciej, jak się dało. Jechałam tylko nocą, dotarcie tutaj zajęło mi dwa i pół dnia, bo… prawdę mówiąc, bałam się. Miałam nadzieję, że zgubię się gdzieś na bocznych drogach. Chciałam być pewna, że już po wszystkim, ze oni wierzą, że nie żyję i nie będą jak złe duchy, które czyhają na moje życie. Ale myliłam się. Dowiedzieli się – nie mam pojęcia jak?

– Ktoś musiał cię widzieć – powiedziała rzeczowo Sherlock. – Widziałaś kogoś, kiedy wróciłaś do domu albo kiedy wyjeżdżałaś?

Rachael pokręciła głową.

– Nie, ale skupiłam się na pakowaniu rzeczy i wydostaniu się stamtąd. Ma pani rację, Sherlock, to brzmi sensowniej niż nurkowanie w jeziorze i sprawdzanie, czy moje ciało tam leży. lak czy inaczej, jakoś dowiedzieli się, że żyję i dokąd jadę. Działali bardzo szybko.

Przerwała na chwilę, spojrzała na przysłuchujących się jej.

– Wierzycie mi?

– Tak – odparła Sherlock. – O, tak.

– Czy jest ktoś, kto mógłby zgłosić pani zaginięcie? – zapylał Savich. Rachael pokręciła głową.

– Ten człowiek, który próbował zabić mnie w warsztacie Roya Boba, wiecie, kim on jest?

Sherlock wyjęła z kieszeni kurtki niewielki notatnik, otworzyła go i powiedziała:

– Nasz snajper nazywa się Roderick Lloyd, ma trzydzieści dziewięć lat, prawdopodobnie jest dziennikarzem i pracuje jako wolny strzelec. Nie ma żony, mieszka w Falls Church. Wcześnie zszedł na złą drogę – jako nieletni był notowany za rozboje i wielokrotne kradzieże samochodów, napady na osiedlowe sklepy. Kiedy miał szesnaście lat, jego matka porzuciła go, wyszła ponownie za mąż i przeniosła się do Oregonu. Mądra kobieta. Potem było usiłowanie zabójstwa funkcjonariusza Rządowej Agencji do Walki z Narkotykami podczas policyjnej obławy, wtedy wpadł. Spędził marne osiem lat w zakładzie karnym na przedmieściach Detroit. Nie odsiedział całego wyroku, prokurator skrócił mu wyrok w zamian za wydanie dwóch większych dilerów narkotykowych.

– Pan Maitland właśnie załatwia nakaz i nasi ludzie pójdą dokładnie przeszukać jego mieszkanie. Dillon może sprawdzić potencjalnych pracodawców, zagraniczne konta bankowe – powiedział szeryf. – Personel szpitala Franklina twierdzi, że kiedy się ocknął, zażądał adwokata. Więc to na pewno on.

– W ciągu dwóch lub trzech dni wyjdzie ze szpitala i nasi ludzie odwiozą go do Waszyngtonu. Jego zdjęcie powinno za chwilę przyjść faksem, szeryfie – oznajmił Savich.

Szeryf Hollyfield pokiwał głową.

– Dobra robota. Cokolwiek to znaczy, sprawdziłem skłonności hazardowe Roya Boba. Nic. Doktor Post zszył jego ramię. Nic mu nie będzie.

– Ten człowiek – powiedziała Rachael – Roderick Lloyd, nie mam pojęcia, kto to jest. Nic mi nie mówi jego nazwisko, nigdy wcześniej go nie widziałam. Na litość boską, Jack, usiądź, zanim upadniesz. Powinieneś był zostać w łóżku, idioto.

– Ja? Idiota?

– Tak, ty. Znowu będzie cię bolała głowa. Mogę się założyć. Musisz wziąć kolejną tabletkę przeciwbólową.

Jack nie był zbyt zaskoczony, kiedy Sherlock poklepała go po ramieniu i podała mu kubek wody. Ale on nie chciał brać więcej tabletek. Mieszały mu w głowie.

– Posłuchaj mnie, Jack – powiedziała Rachael. – Ból ma zły wpływ na proces zdrowienia, więc nie udawaj twardziela.

– To prawda, Jack – zgodziła się z nią Sherlock. – Do dna. Połykając tabletkę, nie spuszczał wzroku z Rachael.

– Nie chciałaś nam niczego powiedzieć, bo tak bardzo bałaś się, że dowiedzą się, że żyjesz, i znowu będą próbowali cię zabić? Cóż, milczałaś, a i tak cię znaleźli. Zgadzam się z Sherlock. Jest bardzo prawdopodobne, że ktoś cię widział, może jeden z twoich niedoszłych zabójców był w twoim domu lub przyjechał, kiedy ty wyjeżdżałaś.

– Albo – wtrącił Savich – może chcieli wziąć coś z twojego domu, zobaczyli cię i pewnie się wkurzyli.

– Naprawdę nikogo nie widziałam, kiedy wróciłam do domu, ani żywego ducha. Byłam tam tylko przez chwilę.

– Wiedzieli, że pani tutaj jedzie – powiedział szeryf. – Powiedziała pani, że nie pochodzi stąd. Więc gdzie pani mieszka?

– Skłamałam. Dorastałam tutaj – nie w samym mieście. Ale nie zamierzałam się tutaj zatrzymać. Chciałam ukryć się w Slipper Hollow i zastanowić się, co dalej zrobić.

Szeryf Hollyfield rozparł się na krześle.

– Ale przecież nawet miejscowi nic nie wiedzą o Slipper Hollow. Nawet nie wiem, gdzie to dokładnie jest. Nigdy nie byłem tam wzywany.

– Slipper Hollow? – zdziwił się Savich.

– Tam dorastałam. To miejsce jest ukryte pomiędzy górami, mieszka tam tylko mój wuj Gillette. Tam, z nim, byłabym bezpieczna i mogłabym pomyśleć, co dalej robić.

Jack ożywił się.

– Chcesz się zemścić, tak? – zapytał.

– Tak, chcę ich zdemaskować. Muszę tylko wymyślić, jak to zrobić. Sytuacja znowu się zmieniła.

– Ciągle mówisz „oni”. Wiesz, kto próbował cię zabić? – zapytał Savich.

– Owszem.

– Więc kto?

Rachael wzięła głęboki oddech. Potem uśmiechnęła się.

– No dobrze, żadnych więcej tajemnic. Wydaje mi się, że to Abbottowie.

– Ci Abbottowie? – powtórzył Jack z niedowierzaniem.

– Masz na myśli senatora Johna Jamesa Abbotta z Maryland? I jego rodzinę? – upewniła się Sherlock.

– Tak.

– Kim ty jesteś, Rachael? – zapytał Jack, pochylając się do przodu na krześle.

– Jestem nieślubnym dzieckiem Johna Abbotta. Po dłuższej chwili milczenia Jack powiedział:

– Z jednej strony cieszę się, że nie chodzi o jakiegoś mafijnego bossa, to byłoby zbyt banalne. Albo szalonego terrorystę, który wciela w życie dżihad. Zastanawiam się, dlaczego Timothy i ja nie mogliśmy zostać uratowani przez matkę miejscowego piłkarza? Jesteś nieślubną córką senatora?

– Tak. Nie wiedziałam nic o moim ojcu, kim jest, ani gdzie mieszka. Dopiero dwa miesiące temu moja matka w końcu mi powiedziała.

– I twierdzisz, że rodzina senatora Abbotta próbuje cię zabić? – zapytał Savich.

Загрузка...