Poniedziałek rano
Rachael wpatrywała się w tablicę, jasnoczerwone litery na białym tle. Parlow, Dom Czerwonych Wilków. Prawie dom, pomyślała Rachael i roześmiała się. Dom? Parlow w stanie Kentucky, miejsce, którego nie widziała, odkąd była chudą jak patyk dwunastolatką z aparatem na zębach i włosami sięgającymi pupy, bo wuj Gillette nie chciał, żeby je obcinała. Odwiedzała go w jego wspaniałym domu w Slipper Hollow, jakieś osiem kilometrów na północny wschód od Parlow, dokąd prowadziła droga nieznana nawet wielu miejscowym. Wuj Gilette bardzo cenił sobie prywatność, zwłaszcza odkąd na początku lat dziewięćdziesiątych wrócił do domu z wojny w Zatoce. Może aż za bardzo.
Wyglądało na to, że ostatni kilometr drogi będzie musiała pokonać pieszo – jej dodge odmówił posłuszeństwa.
Zostawiła go na skraju drogi; biały, brudny z ubłoconymi tablicami rejestracyjnymi, przeżył swoje.
Coraz bardziej zbliżała się do nieznanego i to było cudowne. Miała tylko jedną starą wełnianą torbę wypchaną ubraniami, którą zabrała z domu Jimmy'ego w Chevy Chase. Przez całą noc jechała samochodem i teraz, o siódmej piętnaście rano, była bardzo zmęczona. Raczej nikt jej nie śledził, przynajmniej tak jej się wydawało, kiedy nocą powoli przemierzała bezdroża stanu Wirginia. Jeszcze raz obejrzała się za siebie i spojrzała na swojego wiernego chargera, który nie sprawiał jej problemów odkąd kupiła go trzy lata temu – aż do teraz.
Uspokój się, jesteś już prawie na miejscu – w Slipper Hollow, gdzie mieszkał wuj Gillette, otoczony przez gęsto porośnięte lasem góry, rozciągające się jak okiem sięgnąć. Ich szczyty były skąpane w porannej mgle i pokryte cienką śnieżną kołdrą, dopóki nie roztopi jej słońce. Te góry podnosiły ją na duchu, kiedy jako dziecko chowała się pośród gęstych liści na gałęzi starego dębu, przyglądając się rozciągającym się wokół szczytom, pagórkom i skałom, zastanawiając się, co jest po ich drugiej stronie. W wieku lat czterech była przekonana, że wyłącznie olbrzymy, a może przy odrobinie szczęścia, jeszcze psy i koty.
Bardzo dobrze pamiętała tamten letni dzień, kiedy jej matka powiedziała: Czas, abyśmy rozpoczęty samodzielne życie. Tak, pamięta to doskonale. Pomogła matce i niechętnemu wujowi Gillette spakować ich rzeczy do starego chryslera i o wschodzie słońca odjechały. Bardzo tęskniła za Slipper Hollow i wujem Gillette, niecierpliwie odliczała dni do wizyt u niego, nie mogąc się ich doczekać.
Minął prawie rok, odkąd po raz ostatni widziała wuja Gillette. Przynajmniej wiedziała, że będzie w domu. Wuj nigdy nie wyjeżdżał ze Slipper Hollow.
Musiała się pospieszyć. Chciała być tam przed południem – jeżeli uda jej się tak szybko naprawić samochód. Zaczęło burczeć jej w brzuchu, oczami wyobraźni zobaczyła panią Jersey, zdaniem jej matki najlepszą kucharkę w Kentucky i właścicielkę kawiarni Monk's i zastanawiała się, czy nadal tam jest. Rachael ciągle pamiętała smak ciepłych babeczek, które piekła, a gorące jagodowe nadzienie parzyło ją w język.
Kawiarnia Monk's była otwarta od wczesnego ranka dla kierowców ciężarówek i może pani Jersey nadal tam była.
Jeżeli tak, Rachael modliła się, żeby jej nie rozpoznała, żeby nikt nie rozpoznał w niej tamtej dwunastolatki, Miała nadzieję, że pozwoli jej skorzystać z telefonu stacjonarnego, bo na tej prowincji nie działały telefony komórkowe i wskaże jej najlepszego mechanika w Parlow. Nie zamierzała dzwonić do wuja Gillette, była teraz ostrożna, bardzo ostrożna. Nie chciała zostawiać żadnych śladów, bez względu na to, że uważali ją za martwą i, że z tego, co wiedziała, nigdy nie słyszeli o miasteczku Parlow w stanie Kentucky czy o Slipper Hollow.
Jestem bezpieczna. Przecież jestem martwa.
Zadrżała, kiedy przypomniała sobie plusk lodowatej wody i zapięła pod szyję skórzaną kurtkę. Zapomniała już, jak zimne były tutaj poranki, nawet w połowie czerwca.
Znów spojrzała na zasnute mgłą góry, skąpane w jasnoszarym świetle. Ale tym razem nie była poruszona ich surowym pięknem, chciała tylko dotrzeć do domu. Chciała coś zaplanować, a wuj Gillette jej w tym pomoże. Był bardzo mądry, w końcu był kapitanem piechoty morskiej. I nigdy nie przestał nim być, jak powiedział kiedyś z iskrą w głosie i ona to zapamiętała.
Ale jej dodge zawiódł ją na ostatniej prostej.
Rachael zarzuciła torbę na ramię i spojrzała w stronę Parlow. W oddali widziała zarysy domów pośród drzew, wzgórz i wąskich krętych dróg.
Uszła kilka kroków i stanęła w miejscu, słysząc z oddali odgłos zbliżającego się silnika.
Podniosła głowę, ale niczego nie zobaczyła. Może to był samochód, który jechał inną drogą, a może… Nie, to nie mogli być oni. Wzięła głęboki oddech i dalej spoglądała w niebo.
Ale nadal nie była w stanie się poruszyć. Patrzyła w stronę długiej, wąskiej doliny Cudlow, która niczym nóż przecinała linię gór. Stała tak, przesłaniając dłonią oczy przed promieniami słońca, próbującymi przedrzeć się przez mgłę.
I oto jej oczom ukazał się jednosilnikowy samolot przelatujący nad niskimi górami w dalekim końcu doliny, rzucało nim i kołysało, wydobywały się z niego kłęby czarnego dymu. O Boże, ten samolot za chwilę się rozbije, nie, pilot próbował opanować go i przywrócić do pionu w dalekim końcu wąskiej doliny. Widziała płomienie przedzierające się przez dym w kierunku skrzydeł. Raczej mu się nie uda. Nie odrywając wzroku od samolotu, ruszyła biegiem w jego kierunku.
Czy Dolina Cudlow była na tyle długa i równa, żeby można było na niej wylądować samolotem? Nie miała pojęcia, nigdy nie uczyła się latać. Patrzyła, jak samolot opadał coraz niżej i niżej, wyobraziła sobie pilota, usiłującego uratować samolot przed katastrofą. Wstrzymała oddech i modliła się.
Eksplozja wstrząsnęła małym samolotem, po czym zaczął spiralnie opadać w dół.