3
Jan Paweł Bierut jechał w drugim samochodzie w kolumnie, która w sumie liczyła pięć pojazdów. Jako szef akcji powinien siedzieć w pierwszym, ale zawsze w takich wypadkach upierał się, że będzie siedział w drugim. Statystyki były po jego stronie – jeśli kolumna pojazdów brała udział w kolizji, to prawie zawsze poszkodowany był pierwszy lub ostatni samochód.
Oczywiście zawsze gdzieś tam w górze swoje plany snuła siła wyższa, ale Bierut był zdania, że trzeba dawać jej jak najmniej pola do manewru.
Cała akcja została zaplanowana przez Szackiego w szczegółach dawno temu, Bieruta wtajemniczył dopiero przed świętami. Brał w niej udział jako jedyny policjant z Olsztyna, resztę prokurator ściągnął z Warszawy. Byli to zaufani jego starego kumpla o rosyjskim nazwisku.
Na początku Bierut nie rozumiał paranoicznej podejrzliwości Szackiego, ale kiedy w końcu poznał szczegóły sprawy – zgodził się z nim w stu procentach. Przynajmniej co do sposobu przeprowadzenia aresztowania. Bo jeśli chodzi o sam fakt zatrzymania w ogóle – cóż, wstydził się do tego przyznać nawet przed sobą, ale tak na zdrowy rozum ci ludzie robili całkiem potrzebną robotę.
Wytłumaczył sobie, że być może na tym polega różnica między policjantami i prokuratorami.
Pierwszego stycznia zjadł śniadanie, pojechał na umówione miejsce spotkania i czekał na sygnał od Szackiego. Sygnał oznaczający, że się udało, że zdobył ich zaufanie, że wszyscy są w jednym miejscu i że można ich wszystkich zatrzymać i zakończyć sprawę. Sygnałem była wiadomość wygenerowana przez specjalny program w telefonie Szackiego, podająca współrzędne GPS.
Pięć minut później drogi wjazdowe do wsi Ruś zostały zablokowane. Siedem minut później nieoznakowany radiowóz Bieruta zatrzymał się obok bordowego wiśniowego citroena XM, najbardziej charakterystycznego pojazdu olsztyńskiego wymiaru sprawiedliwości.
Zaparkowanego tak sprytnie, że żaden z innych stojących na posesji samochodów nie miał szans wyjechać.
Jan Paweł Bierut podszedł do drzwi i zapukał.
Bez odzewu.
– Policja! – krzyknął. – Chcemy tylko zadać kilka pytań.
Cisza.
W tym czasie ludzie z sekcji AT otoczyli dom.
– Proszę otworzyć!
Cisza.
Dał znak i odsunął się na bok. Niewidoczni spod hełmów, kominiarek i gogli ciemnogranatowi specjaliści ustawili się przy drzwiach. Zanim użyli taranu, spróbowali klamki – ustąpiła.
Wymienili się jakimiś swoimi tajnymi znakami i wpadli do środka.
Bierut wszedł za nimi.
Minutę później zameldowano mu niskim głosem, że na posesji jest czysto. Zrozumiał to jako informację, że mimo stojących samochodów, wbrew ustaleniom z Szackim i wbrew wiadomości od niego oraz elementarnej logice – nikogo tu nie ma.
Podkomisarz Jan Paweł Bierut stał nieruchomo, patrząc na stojącą w przedpokoju szafkę. Na blacie leżało pięć kluczyków z breloczkami od Hertza.
Obok nich kuriozalnie kolorowa szczoteczka do zębów.