11
Tymczasem dawno już zapadł zmierzch nad ulicą Równą, dzieci posnęły, światła pogaszono, a gospodarze udali się w większości na spoczynek. Wielu, ale nie wszyscy. Mężczyznę bez przerwy rozpierała energia zgromadzona w ciągu dnia. Miał czasami wrażenie takiej – głupie słowo – potęgi. Że on sam zajmuje więcej miejsca niż zwykle. Że słyszy wyraźniej, widzi ostrzej, doświadcza wszystkiego mocniej. Ten dzień, ten obiad, ta rodzina, ten idealny dom – czuł się jak za mocno naładowany akumulator. Wszystkie strzałki drgały na czerwonym polu.
Podszedł do ścielącej łóżko żony i przejechał jej ręką po kręgosłupie. Wiedział, że tam są sfery erogenne, że kobiety to lubią. Ona jednak nie wyprężyła się jak kotka, tylko zastygła i uciekła delikatnie plecami spod jego ręki. Delikatnie, ale zrozumiał, że to nie ten dzień. Nie pamiętał, ale chyba miała okres. To by tłumaczyło ten bankomat, hormony jednak nie woda.
Był nowoczesnym mężczyzną, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby zmuszać żonę do seksu, kiedy tego nie chce. Jasne, czasami żałował, że nie jest tak – znowu głupie słowo – jurna jak on, czasami marzył mu się obłąkańczy, dziki seks. Ale cóż, pewnie w praktyce jego dziki seks i tak by się skończył chrapaniem po godzinie. Mężczyźnie nigdy też nie przyszło do głowy, żeby szukać głupich przygód. A nie takie, oj nie takie na konferencjach patrzyły na niego mokrym wzrokiem. I nie tylko wzrokiem. Samo wspomnienie dodało mu jeszcze energii. Ech. Ale nigdy nic. Rodzina to prawa, ale rodzina to też obowiązki.
Na szczęście już dawno, na samym początku związku, nauczyli się radzić sobie z jego nadmiarem energii. On mógł zasnąć spokojnie, a ona jeśli nie chciała, nie musiała spełniać małżeńskiej powinności. Z czasem, choć się nie przyznawał, zaczęło mu to odpowiadać na tyle, że ho, ho, kto wie, czy nie byli warmińskimi rekordzistami w tej dyscyplinie.
Nie musiał nawet nic mówić, to już był ich mały rytuał, każdy związek ma taki. Sama położyła się na wznak na łóżku i zwiesiła głowę poza ramę. Łóżko było na tyle wysokie, że nie musiał klękać, tylko stanął na szeroko rozstawionych nogach.
Wszedł w nią i westchnął. Jego żona się zakrztusiła, ale tylko na chwilę.
To nie było jakieś tam robienie laski, tylko olimpijska dyscyplina. Długo ćwiczyli, żeby zwalczyła odruch wymiotny, długo szukali odpowiednich pastylek na ból gardła. Żeby mógł w nią wejść jak najgłębiej, żeby jej gardło otuliło jego członek. Czasami – tak jak teraz – czuł pulsowanie jej przełyku, jakby usiłowała go połknąć.
Patrzył na nią z góry. Leżała z rozłożonymi nogami i rękami, głowa zwieszona, usta szeroko otwarte, oczy zamknięte – jak zwłoki, jak pijaczka, która zasnęła w ubraniu, gdy padła na łóżko. Tylko gwałtownie drgająca przepona, kiedy specjalną techniką zwalczała wymioty, zdradzała, że nie śpi.