18

W takich chwilach uznana olsztyńska neurochirurg Agnieszka Ziułko-Sendrowska wdzięczna była swojej świętej pamięci rodzicielce za powtarzanie w kółko, że każdy porządny dom musi być przygotowany na przyjście niespodziewanego gościa.

Teraz mogła położyć filiżanki do kawy na tacy, pokrojoną babkę, połamaną na kawałki nową czekoladę Wedla o smaku cukierków Bajecznych i zwykłą gorzką. Zerknęła jeszcze w kuchenne okno, czy dobrze wygląda na niespodziewaną wizytę. Nieźle. Znów pomagało mieszczańskie wychowanie, które nie pozwalało jej paradować w ciągu dnia w piżamie, rozczochranej i bez makijażu. Nawet kiedy nie musiała iść do pracy i nie miała nic do zrobienia.

Poprawiła jeszcze długie, czarne włosy, obciągnęła prostą, granatową sukienkę, żeby nie marszczyła się między biustem i cienkim paskiem, i poszła do salonu.

Po spotkaniu w szpitalu, kiedy przypadkiem wpadła na prokuratora Teodora Szackiego, nie mogła sobie darować, że nie zaprosiła go do nich na herbatę i nawet się nie przedstawiła. Martwiła się, że wziął ją za jakąś szajbuskę, która zaczepia obcych ludzi. A ona po prostu tyle słyszała i tyle o nim czytała, że czuła, jakby zobaczyła znajomego. Nawet obejrzała z nim filmy na Youtube, kiedy wypowiadał się na różnych konferencjach prasowych.

Wszystko przez to, że jej dziecko miało fioła na punkcie prawa i sprawiedliwości. Uśmiechnęła się do własnej myśli, zabrzmiało to naprawdę politycznie dwuznacznie. Jak coś, czego Mała raczej nie napisałaby sobie na T-shircie. „Mam fioła na punkcie prawa i sprawiedliwości”.

Postawiła tacę na niskim stoliku koło narożnej sofy, gdzie stały już czajniczki z kawą i herbatą.

Uśmiechnęła się do prokuratora, myśląc, że nie wygląda on najlepiej. Jeśli taka ma być cena walki ze złem i występkiem, to naprawdę wolałaby, żeby Wiktoria nie wybrała takiej kariery.

– Bardzo dziękuję, że pan zadzwonił i jeszcze dał się zaprosić na podwieczorek – powiedziała. – Nie wiem, czy pan wie, ale dla Wiktorii bardzo wiele znaczyło, że właśnie pan wręczał jej dyplom w szkole.

– Naprawdę? – Szacki zdziwił się uprzejmie, wkładając do ust kawałek gorzkiej czekolady.

– Boże, mam nadzieję, że nie wychodzę na psychofankę. – Wiktoria zarumieniła się i zaśmiała nerwowo, a ona poczuła rodzicielską dumę. Ileż dziewczęcego uroku miała ta dziewczyna. Ileż wdzięku! – Po prostu interesuję się prawem, chciałabym studiować prawo i sprawdzam sobie różne rzeczy, o Jezu, plączę się jakoś. Na swój sposób poznałam pana na długo, zanim pan zaczął tutaj pracować. Czytałam o KSSiP-ie, czytałam o aplikacji prokuratorskiej, z głupia frant wrzuciłam w Youtube hasło „prokurator” i pan wyskoczył.

– I co? Jak wypadłem?

– Szczerze? – Wiktoria zrobiła śmieszną minę, mrużąc oczy. Dziecko, które nie jest pewne swojej dorosłości, jakby trochę zawstydzone.

– No jasne, że szczerze. Przyszła pani prokurator nie może kłamać.

– Rozwaliło mnie, jak pan wyglądał. Ten garnitur!

– Wika! – Matka postanowiła się wtrącić, nie miała ochoty na damsko-męskie podteksty.

– Mamo, uspokój się. – Dziewczyna powiedziała to tak farsowym tonem, że wszyscy się roześmiali. – W tym sensie, że na panu ten garnitur wyglądał jak mundur. Powiem więcej: jak kostium superbohatera. Każdy superbohater ma kostium, prawda? Pelerynę czy trykot, czy coś tam.

– Wika, za chwilę zacznę się wstydzić.

– Oj, mamo, przecież ja mówię dobre rzeczy. Chodzi mi o to, że pan nie wyglądał jak urzędnik państwowy. Tylko jak ktoś więcej. Jak ktoś, kto jest po dobrej stronie.

– Myślę, że powinna pani porozmawiać z moim asesorem – zwrócił się prokurator Szacki do Wiki, Sendrowska zauważyła, że jej córce schlebia ta dorosła rozmowa, tytułowanie ją panią. – Niedawno skończył krakowską szkołę i cóż, spodoba się pani. Jest jeszcze bardziej superbohaterski niż ja. Zawsze w garniturze, zawsze sztywny, zawsze w roli. Czasami mam wrażenie, że zamiast sumienia ma kodeks karny. Nie interesują go motywacje, okoliczności łagodzące, osobiste uwikłania czy traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa. Nie spocznie, jeśli gdzieś ktoś złamał prawo.

– Brzmi trochę zimno – wtrąciła.

– Wydaje mi się, że chłód pomaga sprawiedliwości – powiedział. – Emocje zaciemniają sprawę, nie pozwalają na obiektywną ocenę sytuacji.

– Panowie pracujecie w parach, jak policjanci? – zaciekawiła się Wiktoria.

– Oficjalnie nie, ale siedzimy w jednym urzędzie, pomagamy sobie. Na przykład z Edmundem Falkiem, tak się nazywa mój asesor, bardzo blisko współpracujemy. O wszystkim sobie opowiadamy i czasami mam wrażenie, że nie tylko wie dokładnie, nad czym pracuję, ale też zawsze wie, gdzie jestem, i zna moje myśli. – Prokurator zaśmiał się, jakby zawstydzony bliskością ze swoim kolegą. – Czasami łapię się na tym, że traktuję go nie jak asesora czy przyjaciela, jak młodszego brata. Pani ma rodzeństwo, pani Wiktorio?

Zmartwiała. W domu nigdy o tym nie rozmawiano. Zaskoczyło ją to tak dokumentnie, że nie wiedziała, jak zmienić temat, szybko odstawiła filiżankę na spodek, rozlewając trochę jasnej kawy, bardzo rozcieńczonej mlekiem. Pustka, zupełna pustka w głowie, a powinna coś powiedzieć, cisza stawała się coraz bardziej zauważalna.

– A nad czym pan teraz pracuje? – spytała w końcu Wiktoria.

– Nad sprawą porwania.

– O, to ciekawe. Trudna?

– Porwania zawsze są trudne. Nigdy nie wiemy, czy prowadzimy śledztwo jeszcze w sprawie porwania, czy już zabójstwa.

– Taka niepewność musi być straszna. Nie macie żadnego wpływu na to, co zrobią porywacze. Pewnie wyobrażacie sobie, że gdzieś tam porwana osoba jest zdana na łaskę nie wiadomo kogo. Zwłaszcza jeśli porwana jest kobietą, w grę wchodzą najczarniejsze scenariusze. I jeszcze ta świadomość, że jeden nieostrożny ruch z waszej strony może wszystko zmienić.

Prokurator Teodor Szacki z namysłem pokiwał głową, na serio zaangażowany w tę teoretyczną rozmowę. Agnieszka Ziułko-Sendrowska była dumna z tego, że jej córka, która dopiero co dostała dowód osobisty, potrafi tak dojrzale rozmawiać z doświadczonym prawnikiem. Może rzeczywiście to prawo jest jej pisane? Nawet jeśli, to wolałaby radcostwo albo notariat, tyle się mówi o przemocy w stosunku do prokuratorek. Oblewanie żrącymi substancjami, napaści, nawet nie chciała o tym myśleć.

– Ma pani rację. Naszym celem jest oczywiście, bardziej policji w tym wypadku, odnalezienie i uwolnienie pojmanej osoby. Ale jeśli zło już się dokonało, wtedy będziemy dążyć do tego, żeby z całą mocą wymierzyć sprawiedliwość.

– Udaje się?

– Prawie zawsze. Przestępcy nas nie doceniają. Oglądają za dużo filmów i myślą, że łatwo na kogoś wywrzeć nacisk, zaszantażować. A potem zniknąć, rozpłynąć się we mgle. Że wystarczy trochę sprytu i zdrowego rozsądku. Tymczasem my nie odpuszczamy. Zwłaszcza przy porwaniach. Szukamy do skutku. I znajdujemy. Tym skuteczniej, im sprawa jest dla nas ważniejsza.

– Zemsta?

– W majestacie prawa.

– A nie kusiło pana nigdy, żeby działać poza prawem?

Postanowiła zareagować.

– Wiktoria! Dziecko drogie! Przypominam, że chciałaś dziś wyjść na noc do Luizy!

Dziewczyna spłoszyła się, odwróciła głowę tak gwałtownie, że jej długi koński ogon o mało co nie chlasnął gościa po twarzy.

– No mamo, przecież nie jesteśmy w sądzie. Rozmawiamy sobie przy cieście.

– Dziecko drogie... – Odwróciła się na chwilę w stronę Szackiego. – Bardzo pana przepraszam na moment... – I wróciła do córki. – Pan prokurator jest u nas pierwszy raz i z tego co wiem, jego praca nie polega na działaniu poza prawem, wręcz przeciwnie. Więc gdybyś mogła...

– Więc gdybyś mogła nie strofować mnie przy gościu, to byłabym ci wdzięczna. – Wika wyprostowała się dumnie.

Pani Agnieszka zagryzła wargę, ale nic nie powiedziała. Wstydziła się, że właśnie teraz pomyślała o tym, że genów się nie oszuka. Że ona by się tak nie zachowała w stosunku do swojej matki. Nigdy. Że są chwile, kiedy geny Wiktorii i pierwsze lata jej wychowania, zanim trafiła do nich, odzywają się.

– Nie kłóćcie się, proszę, drogie panie. – Prokurator starał się załagodzić sytuację. – Nie wierzę w pytania zbyt trudne albo niewłaściwie. Najwyżej nie odpowiem, ale jeśli mogę o coś zaapelować, to proszę o zaniechanie walki z ciekawością tej młodej kobiety. Ciekawość i żądza poznania prawdy to dwie nogi dobrego śledczego. Bez nich daleko nie zajdzie.

Uznała porównanie za mało błyskotliwe, ale pokiwała głową, jakby to była najmądrzejsza rzecz, jaką słyszała od lat.

– Chętnie odpowiem – powiedział. – Ponieważ pani Wiktoria dotknęła największego etycznego dylematu towarzyszącego naszej pracy. Faktycznie, często jesteśmy bezsilni. Prowadzimy śledztwo, zbieramy niezbite dowody i przez jakiś drobiazg, często formalny, wszystkie nasze wysiłki idą na marne. Nie dość, że musimy puścić człowieka, o którego winie jesteśmy przekonani, ba, nawet mieliśmy na to dowody, to jeszcze musimy dostawać razy, wymierzane przez społeczeństwo.

Korzystając z dłuższej przemowy prokuratora, który w ogóle jej zdaniem wyrażał się w jakiś pretensjonalny i kwiecisty sposób, wytarła dyskretnie serwetką zalany kawą spodek. Miała ochotę wlać te kilka kropel z powrotem do filiżanki, ale bała się, że wtedy jej matka wróci z zaświatów i ją zruga przy wszystkich.

– Wtedy często pojawia się taka fantazja, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Żeby zrobić cokolwiek. Ukarać, zaszkodzić, umówmy się, organa państwa mają dużo sposobów, żeby skrzywdzić obywatela. A żaden z tych organów nie odmówi prokuratorowi w słusznej sprawie. Problemy z podatkami, z paszportami, z wizami, z zezwoleniami, licencjami, z wykonywaniem swojej profesji, przesłuchania, ciąganie, wyjaśniania. Czasami, muszę pani powiedzieć, pani Wiktorio, taka wszechwładza może onieśmielać. Gdybym się uparł, mógłbym zaszkodzić nie tylko pani, ale też całej rodzinie do piątego stopnia pokrewieństwa tak, że nigdy by się z tego nie podnieśli.

Odchrząknęła głośno. Prokurator przerwał i spojrzał na nią, w oczach miał dziwny cień, a ona pomyślała po raz pierwszy, że Teodor Szacki nie musi być dobrym człowiekiem. Nosił w sobie coś, przez chwilę szukała właściwego słowa. Nie nienawiść, nie frustrację, nie agresję, miała to na końcu języka. Gniew, o właśnie. Śmieszne, zapomniane słowo, brzmiące jakoś biblijnie. Ale pasowało do jej gościa.

– Powiedział pan „pani”.

– Słucham?

– Przejęzyczył się pan. – Roześmiała się sztucznie. – Powiedział pan, że może zaszkodzić mojej córce.

– Naprawdę? W takim razie proszę o wybaczenie, jest późno, mam za sobą ciężki dzień. Oczywiście nie jest to żadne wytłumaczenie, ale jeszcze raz przepraszam. To chyba znak, że powinienem lecieć.

Wiktoria zerwała się gwałtownie, po dziecięcemu, i sięgnęła po swój telefon, który leżał jak zwykle między jabłkami na kredensie, podłączony do ładowarki. Ładny telefon, prezent na osiemnaste urodziny. Cieszyła się, że Wiktoria o niego dba, zawsze trzymała go we własnoręcznie wyszydełkowanym futerale z włóczki w biało-różowe pasy.

– Wyślę panu SMS-a, dobrze? Cokolwiek, żeby pan miał mój numer. Chętnie się jeszcze z panem spotkam.

Uśmiechnęła się do siebie. Może była duża, może pełnoletnia, może wypowiadała się dorośle.

Ale tak naprawdę jej kochana córka to jeszcze był straszny dzieciak.

Загрузка...