4

Chłodne powietrze orzeźwiło go, ale ciągle czuł się słabo, usiadł na ławce pod budynkiem szpitala, żeby dojść do siebie. Niby wiedział, co zobaczy w szpitalnym pokoju, ale co innego wiedzieć, a co innego widzieć. Nie potrafił wyrzucić spod powiek leżącego na szpitalnym łóżku ciała, bardziej zwłok niż żywej osoby. Twarzy oszpeconej przez zwiotczałe mięśnie, obnażonych zębów, widocznych spod opuszczonej wargi. Oczu, które zapewne starały się mu przekazać jakieś emocje. Czy w myślach darła się na niego, żeby się wynosił? Wyzywała go? Rzeczowo obarczała winą za wszystko, co się stało?

Najgorszy był siniec pod okiem. Ogromny, czarno-fioletowy siniec.

Powiedział, co miał do powiedzenia, ale nie czuł się lepiej. Też dlatego, że nie powiedział jej całej prawdy, zaledwie kilka komunałów. Nie powiedział, czym naprawdę było spowodowane jego przybycie na białym koniu. Że nie stała za tym ani troska, ani nawet najzwyklejsza przyzwoitość. A jedynie urzędniczy strach, desperacka próba ratowania własnej dupy. Co zrobił na dodatek z musu i niechętnie.

Czuł wstyd, że tego nie powiedział, i oszukiwał się, że zrobi to kiedy indziej. Że nie miało sensu powiadamiać kobiety, która cudem wywinęła się śmierci, że gdyby nie zbieg okoliczności, jeden nadgorliwy asesor i szefowa, która chciała koniecznie ukręcić łeb sprawie, to teraz jej matka zastanawiałaby się, jak ubrać wnuczka na pogrzeb.

Ale ta wizyta pomogła mu podjąć najważniejszą w jego dotychczasowym życiu decyzję. Myślał o niej od kilku dni, ale dopiero na szpitalnym korytarzu myśl zamieniła się w spiżowe przekonanie.

Nie będzie już prokuratorem. Ten etap w jego życiu dobiegł końca. Poświęci jeszcze kilka dni lub tygodni, żeby albo rozwiązać sprawę Najmana, albo przekazać ją komuś innemu. Upewni się, że Falk kontroluje sprawę kata z Równej. Te dwa śledztwa to ostatnie, jakimi zajmuje się jako prokurator.

Wstał z ławki i postanowił, że przejdzie się do prokuratury przez starówkę. W połowie drogi jednak stchórzył na myśl o spotkaniu z Falkiem i szefową. Pod wpływem impulsu skręcił obok starego ratusza i wszedł do swojej ulubionej od niedawna kawiarni. Lokal był w swoim przestylizowaniu cudownie warszawski i Szacki czuł się tutaj swojsko. Poza tym mieli znakomite ciasta, przede wszystkim bezy. Trzecim powodem jego przywiązania do „SiSi” było to, że od czasu, kiedy błysnął legitymacją i spytał złośliwie o opłacanie tantiem, wyłączali muzykę, kiedy tylko stawał w drzwiach. Uwalniając go od terroru polskiej muzyki rozrywkowej.

Kwadrans później pobudzony cukrem i kofeiną ślęczał nad notesem, próbując uporządkować galopujące w głowie myśli. Odnalezienie chłopca bawiącego się przy skatowanej matce wstrząsnęło prokuratorem potężnie. Straszliwe, dławiące poczucie winy rozbiło go kompletnie, nie pozwalało wrócić do prokuratorskiej rutyny. A przecież musiał się wziąć w garść, gdyż rewelacje Frankensteina sprawiały, że sprawa przestała być ciekawym zabójstwem. Stała się priorytetowym śledztwem o znaczeniu krajowym.

Zmusił się do systematyczności, zapisując na stronie notesu słowo „Równa”. Niezależnie od towarzyszących mu emocji to jest śledztwo Falka, będzie w nie zaangażowany jako patron, ale to żadne wyzwanie prawnicze. Jak tylko znajdą tamtego fiuta, Falk go rozjedzie jak walec, będzie miał wspaniałe pierwsze skazanie.

Zapisał w notesie: „Równa – Falk 100 %, ew. konsultacje, poza tym KONIEC”.

Okej, zawsze do przodu. Na następnej stronie napisał „Druga liga”. Pod spodem zrobił listę wszystkich swoich spraw, sprawdził w kalendarzu terminy aresztów, urzędowe terminy zakończenia śledztw, dni, kiedy musiał być w sądzie. Nie wyglądało to źle, do stycznia nie miał nigdzie oskarżać, nie musiał też niczego pilnie skończyć. Łatwo będzie rozdysponować jego obowiązki, kiedy ogłosi odejście z urzędu. Teraz poprosi Szarejnę o przekazanie innym trzech śledztw, w których trzeba szybko zlecić kilka czynności. Nic wielkiego, biegli i jedna wizja lokalna. Krótka lista i słowo „KONIEC”. Przewrócił kartkę.

Wahał się przez chwilę, czy napisać „Gówno”, czy „Ból dupy”. W końcu wykaligrafował słowo „Rzecznik”, uznawszy, że nie ma co się poddawać emocjom. Kompletne wyłganie się z tego było niemożliwe do ogłoszenia decyzji o odejściu. Jeśli będą chcieli, aby się produkował przy okazji swojego śledztwa, oczywiście to zrobi. Potrafi. Jeśli będą chcieli czegoś innego, spróbuje być miły. I obieca, że już za chwilę na sto procent się tym zajmie, ale na razie, rozumieją państwo, ważne śledztwo, seryjny morderca, przykro mi.

No właśnie, seryjny morderca. Przewrócił kartkę, zgiął lekko notes, żeby strony się nie zamykały, i drukowanymi literami zapisał „NAJMAN” w poprzek obu stron.

– Zamknij na chwilę oczy! – ryknął mu nad głową człowiek z wadą wymowy. Szacki drgnął, kawałek bezy spadł mu z widelczyka. – Nie myśl o tym, czy się boisz, czy nie.

Dźwięki potwornej polskiej muzyki zniknęły. Ciszę wypełniły szybkie kroki, barman stanął przed nim z przestraszoną miną.

– Bardzo przepraszam, panie prokuratorze, koleżanka jest nowa. Obiecuję, że to się nie powtórzy. Może kawy na koszt firmy?

Podziękował, ciągle jeszcze nie poradził sobie z filiżanką mocnej jak szatan czarnej. Nawet niezła, ale bał się, że jak wszystko wypije, to arytmii weźmie i dostanie.

Po lewej stronie zanotował, co wie. Niewiele, biorąc pod uwagę, że od identyfikacji zwłok minął prawie tydzień. Udało się potwierdzić dzięki nagraniom z różnych kamer monitoringu i zeznaniom świadków, że Piotr Najman w poniedziałek rano wyjechał swoją mazdą do pracy. Zostawił ją na Sikorskiego w warsztacie do przeglądu. Logiczne, jeśli miał wyjechać na kilka dni. Tyle tylko że nic innego nie potwierdzało, żeby planował wyjechać na kilka dni. Zdaniem pracowników serwisu nie miał bagażu. Touroperator z Warszawy nie wiedział ani o wyjeździe na Bałkany, ani o szkoleniu. Żadna z olsztyńskich korporacji taksówkowych nie dostała zlecenia, aby przyjechać w poniedziałek pod jego biuro na Jaroty. Nie kupił biletu na swoje nazwisko na autobus do Warszawy, być może wsiadł na przystanku, ale pracownicy przewoźnika tego nie potwierdzili.

Jedynie żona i wspólniczka zgodnie zeznały, że miał wyjechać. I teraz są dwie możliwości. Pierwsza: obie kłamią. Druga: Najman je obie okłamał. Założenie pierwszej oznaczałoby, że dwie kobiety biorą udział w morderczym spisku, co wydawało się mało prawdopodobne. Zwłaszcza że billingi potwierdziły wersję Moniki Najman. Przez tydzień nieobecności męża dwa razy próbowała się do niego dodzwonić, wysłała trzy sms-y, że u nich wszystko w porządku. Okej, może nie była zbyt troskliwą żoną, ale to jeszcze nie przestępstwo. A może przyzwyczaiła się do ciągłych wyjazdów męża, niektórych egzotycznych, i do tego, że nie ma z nim kontaktu.

Czyli wersja druga, dość prawdopodobna. Facet wykorzystuje pracę związaną z ciągłymi wyjazdami, żeby ściemnić żonie, ściemnić wspólniczce i spędzić tydzień z kochanką w którymś z mazurskich hoteli dla cudzołożników. Zapisał po prawej „kochanka”. Podkreślił. Jeżeli kobieta istnieje, to nawet jeśli nie ma z zabójstwem nic wspólnego, facet zaginął podczas podróży do niej lub od niej, lub w przerwie między stosunkami, kiedy wyskoczył po wino, tak czy owak, to może być ich najważniejszy świadek. Trzeba będzie sprawdzić komputery Najmana, billingi, przesłuchać przyjaciół i znaleźć dziewczynę. Sprawdzić wyjazdy, może na jakimś egzotycznym szkoleniu się poznali.

Zapisał „ług”. Od słowa poprowadził dwie strzałki i napisał kolejne dwa „motyw?” i „świr?”. Łysy Piotr Najman ze Stawigudy nie został zamordowany, jak większość jego rodaków, sztachetą po pijaku. Został w wyrafinowany sposób pozbawiony życia. Dlaczego? Być może dlatego, że dał komuś powody, żeby go nienawidzić. Może kiedyś przejechał kogoś, wracając z imprezy. Może przeleciał czyjąś żonę (Szacki zrobił strzałkę do „kochanka”). Może, jak twierdzi Falk, naraził się komuś, dając pokój bez balkonu. Oznacza to, że wariat, który rozpuścił Najmana, miał z nim wcześniej jakiś kontakt. Zapisał pod słowem „motyw” słowo „przeszłość” i pomyślał, że za chwilę będzie musiał ustalić z Bierutem zakres poszukiwań.

Istniała też szansa, zdaniem Szackiego coraz większa, że Najman nie jest najważniejszy. Że kluczowa jest osoba sprawcy, seryjnego zabójcy, który morduje i rozpuszcza dla radochy, a wybór ofiar jest albo drugorzędny, albo bez znaczenia. Niestety coraz więcej za tym przemawiało. Podrzucenie zwłok w dziwacznym miejscu. Napisał „Mariańska” obok słowa „świr”. Uzupełnienie szkieletu innymi kośćmi. Dopisał „dodatkowe ofiary”, a obok „zaginięcia/DNA”.

Pomyślał chwilę, westchnął, dopisał obok „Klejnocki” i zakreślił kilkakrotnie. Nie wierzył w psychologiczne szamaństwo, nie przepadał za tym krakowskim dziwakiem, ale trzeba go ściągnąć, zanim dadzą mu jakiegoś tutejszego specjalistę, co potrafi policzyć olsztyńskie jeziora.

Uznał, że pojedzie do Bieruta na komendę, i od razu zadzwonił po taksówkę.

Загрузка...