8

PROTOKÓŁ PRZESŁUCHANIA ŚWIADKA. Monika Najman z d. Brode, ur. 25 marca 1975 roku w Olsztynie, zamieszkała w Stawigudzie przy ul. Irysowej 34, wykształcenie wyższe (filologia polska), zastępca dyrektora ds. dydaktycznych Biblioteki Uniwersyteckiej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Stosunek do stron: żona ofiary. Niekarana za składanie fałszywych zeznań.

Uprzedzona o odpowiedzialności karnej z art. 233 kk, zeznaję, co następuje:

Swojego męża Piotra Najmana poznałam w lutym 2005 roku, akurat dostałam trzynastkę z uniwersytetu i postanowiłam kupić za to wycieczkę do ciepłych krajów. Nie miałam innych wydatków, a zima była wyjątkowo wstrętna. Piotr był bardzo miły i serdeczny, zrobił na mnie doskonałe wrażenie, dał mi takie promocje, że choć miałam lecieć do Turcji, to w końcu kupiłam wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie, zawsze o nich marzyłam. Miesiąc później przyszedł do biblioteki z bukietem kwiatów, akurat były moje urodziny. Bardzo przepraszał, że zapamiętał datę moich urodzin z PESEL-u, i błagał, żebym nie donosiła do inspektora danych osobowych. To było bardzo zabawne, oczywiście się z nim umówiłam, spotykaliśmy się raczej po przyjacielsku. W kwietniu poleciałam na swoją wycieczkę, on czekał na mnie na lotnisku na Fuerteventurze. Wtedy zaczęliśmy się spotykać na poważnie. W październiku 2006 wzięliśmy ślub, w grudniu 2007 roku urodził się nasz syn Piotr junior, dokładnie w mikołajki. Mieszkaliśmy na Jarotach, jednocześnie stawialiśmy dom na mojej działce w Stawigudzie, przeprowadziliśmy się tam na początku 2009 roku. Nasze pożycie układało się dobrze.

Ostatni raz swojego męża Piotra widziałam rankiem w poniedziałek 18 listopada bieżącego roku, kiedy wychodził do pracy. Prosto stamtąd miał jechać do Warszawy i z Warszawy lecieć do Albanii. I Macedonii chyba też, o ile dobrze pamiętam. Albanię się teraz mocno promuje jako nowy kierunek, kraj staje na nogi, ceny niskie, Adriatyk piękny. Takie wyjazdy są zawsze poza sezonem, biura pokazują swoim najlepszym agentom hotele i nowe miejsca. Wyjazd miał potrwać dziesięć dni, ale nie jestem pewna, często to się wiąże jeszcze ze szkoleniami w Warszawie z nowości na innych kierunkach.

Przyznaję, że wyjazd Piotra nie mógł nastąpić w lepszym momencie z wielu różnych względów. W bibliotece od jakiegoś czasu trwa selekcja zbiorów, reorganizacja katalogów wedle nowych zasad europejskich, powinniśmy tam mieszkać, a i tak byśmy się nie wyrabiali. Poza tym ostatnie tygodnie przed jego wyjazdem były męczące. Piotr to hipochondryk, przez tę operację palca zachowywał się jak osoba śmiertelnie chora. On poszedł do pracy, ja zawiozłam syna do rodziców do Sząbruka. Zamierzałam przez tydzień pracować, a wieczorem oglądać telewizję i nie dbać o nic, gotując jedynie wodę na kawę.

Kilka razy wymieniliśmy z Piotrem lakoniczne SMS-y, że wszystko w porządku. Poza tym nie miałam z mężem innego kontaktu. Dziesięć dni minęło jak mgnienie oka.

Różne były metody protokołowania, właściwie każdy prokurator miał swoje. Niektórzy na przykład notowali słowo w słowo, każde zająknięcie i każde przekleństwo, zamieniając się w dyktafony z długopisami w ręku. Szacki stosował tę metodę bardzo rzadko, tylko w wypadku najbardziej agresywnych podejrzanych i świadków. Wiedział z doświadczenia, że potem w sądzie robi to doskonałe wrażenie, kiedy spokojnie odczytuje wszystkie „gównomizrobicia” i „jawaskurwazniszcza”, a oskarżony robi się po drugiej stronie coraz bardziej malutki. Zwykle jednak słuchał i syntetyzował, ograniczając zeznanie do najważniejszych informacji oraz do detali, które mogą mieć znaczenie.

W przypadku Moniki Najman nie zastosował swojej metody syntetyzowania, ponieważ nie musiał. Kobieta przyszła, usiadła i pewnym głosem podyktowała mu wszystko, nie musiał zmienić nawet przecinka. Była tak dobrze przygotowana, jakby przez tydzień ćwiczyła to wystąpienie. Teraz patrzyła na niego i czekała, co zrobi.

Prokurator Teodor Szacki nic nie robił. Klikał długopisem i myślał. Wbrew modnym teoriom, za które Falk pewnie dałby się pokroić, uważał nowoczesne metody przesłuchań za durne szamaństwo, którego jedynym celem jest wyprowadzenie państwowej kasy na zbędne szkolenia. Zaciągnęli go kiedyś na takie, mało nie umarł ze śmiechu. Teoretycznie polegało to na tym, żeby najpierw prowadzić rozmowę o dupie Maryni, żeby sprawdzić, jak zachowuje się świadek – nazywano to „dostrajaniem wewnętrznego wykrywacza kłamstw” – a potem znienacka zaatakować pytaniem związanym ze sprawą i obserwować reakcję.

Na przerwie dosiadł się do prowadzącego, pili kawę, gawędzili o pogodzie i polityce, przekomarzali się, czy lepsze są samochody z manualną, czy automatyczną przekładnią. Nagle Szacki spytał prowadzącego, jak to było, kiedy wsadził swojej żonie nóż do ucha i przekręcił kilka razy. Czy krzyczała? Broniła się? Czy krew, która płynęła mu po dłoni, była ciepła?

Facet zakrztusił się kanapką tak skutecznie, że trzeba było zastosować manewr Heimlicha.

Co prawda wyrzucił Szackiego z zajęć, ale prokurator dowiódł swojej racji. Każdy reaguje, kiedy z rozmowy o pogodzie przechodzi się na mordowanie żony. Strojenie wewnętrznego wykrywacza kłamstw nic do tego nie ma.

Tak samo nie wierzył w dobrego i złego policjanta. Te wszystkie podlizywania i zastraszania wydawały mu się tandetne, czuł zażenowanie, kiedy widział zachowujących się w ten sposób policjantów. Ludzie są tępi, ale nie aż tak, żeby powiedzieć coś, na co nie mają ochoty, do kłamania doktorat nie jest potrzebny. Żeby z nimi pogrywać, trzeba mieć coś w ręku. Coś, czego chcą, albo coś, czego się boją.

Monika Najman łgała tak, że wykrywacz kłamstw (normalny, nie ten wewnętrzny) strzelałby iskrami na wszystkie strony, a w końcu by wybuchł. Ale Szacki nie miał na nią absolutnie nic.

Nie martwiło go to. Ludzie są laikami, wydają się sobie tacy cwani, a tymczasem machina śledztwa się kręci. Będzie miał treść jej SMS-ów, nagrania z kamer przemysłowych koło pracy, logowania komórki do przekaźników, zeznania koleżanek z biblioteki, współpracujących z Najmanem ludzi z biur podróży. Zdąży sobie jeszcze z panią Moniką porozmawiać, kiedy akta trochę spuchną, a do sprawnego śledztwa nie były potrzebne sztuczki, tylko dowody.

Patrzył na nią. Kobieta siedziała w napięciu, ubrana i umalowana jak na rozmowę w sprawie pracy. Schludnie, skromnie, z biurową elegancją. Biała bluzka zapięta pod szyję, ciemny żakiet, pantofle na delikatnym obcasie. Włosy związane w kok, okularami zastąpiła soczewki. Dobrzy adwokaci radzą oskarżonym kobietom, żeby właśnie tak wyglądały na sali sądowej.

Przekręcił protokół i wskazał miejsce, w którym powinna podpisać.

Zdziwiła się.

– Nie będzie przesłuchania?

– Przecież wszystko pani powiedziała.

– Nie ma pan żadnych dodatkowych pytań?

– A chce pani coś dodać? – odpowiedział pytaniem.

Myślała tak intensywnie, że słyszał chrzęst obracających się w jej głowie trybików.

– Nie wierzy mi pan.

– Jak powiem, że nie, to zezna pani prawdę?

Zagryzła wargi i spojrzała na listopadowy wieczór za oknem. Na chwilę zamieniła się w kobietę, którą była wczoraj.

– Będą potrzebne jakieś dodatkowe przesłuchania?

– Myślę, że zdążymy się sobą znudzić.

– Ale czy pan mnie o coś podejrzewa?

– Skąd ten pomysł?

– Wczoraj zupełnie nie byłam sobą.

Pomyślał, że naprawdę nie ma szczęścia, jeśli chodzi o odwiedzające jego gabinet kobiety. Gdyby nie to, że prokuratorowi nie wolno dorabiać, kazałby sobie płacić po osiemdziesiąt złotych za każdą godzinę tych zwierzeń.

– Przykro mi – odparł w końcu obojętnie. – Ale czy chciałaby pani dodać coś, co może mieć związek z zaginięciem i śmiercią pani męża?

– Tylko że nie miałam z tym nic wspólnego.

– Z czym?

– No z tym.

– Czyli? – Chciał, żeby to powiedziała.

– Nie zabiłam go.

– A cieszy się pani, że nie żyje?

Zmarszczyła brwi i spojrzała tak, jakby za jego plecami samolot pasażerski wylądował na dachu katedry. A potem podpisała się na protokole i wstała, gotowa do wyjścia.

Pomyślał, że następnym razem ją nagra.

Загрузка...