11

Po wyjściu ze slumsu na Mickiewicza w akcie desperacji wysłał Bieruta z nakazem przeszukania domu Najmanów, ze szczególnym uwzględnieniem strychu, ale nie spodziewał się po tym zbyt wiele. Właściwie niczego się nie spodziewał. Porozmawiał przez telefon z Żenią tylko po to, żeby się dowiedzieć, że Hela nie dała żadnego znaku życia, nie znajdowała się też w żadnym szpitalu. Zadzwonił do Weroniki, żeby opowiedzieć jej o całej sprawie. Wpadła w histerię, oskarżyła go o wszystko i pojechała na lotnisko, żeby jak najszybciej wrócić do Polski. Odebrał telefon od wychowawcy Heli, nie mieli dla siebie żadnych wiadomości. Nie odebrał telefonu od szefowej, nie odebrał też kilku połączeń od Falka. Nie wierzył, że asesor potrafi mu pomóc, nie miał ochoty też się tłumaczyć, dlaczego znienacka wybrał się przesłuchiwać Kiwita.

Nie wiedział, co robić. Pozbawiony samochodu, którym pojechał Bierut, chwilę kręcił się bez celu po mieście. Doszedł w ten sposób do ulicy Piłsudskiego, stanowiącej kręgosłup Olsztyna. Ratusz, centrum handlowe, areszt, urząd wojewódzki, hala sportowa, planetarium, nowy aquapark, stadion – wszystko przy jednej, długiej ulicy. Zatrzymał się, zastanawiając, czy iść w stronę ratusza, czy planetarium, i po długim namyśle skręcił w stronę ratusza. Miał zamiar dojść do Starego Miasta, może usiąść w „Staromiejskiej”, powinien coś zjeść mimo wszystko. Przechodząc przez skrzyżowanie z Emilii Plater, zerknął w lewo, ledwie dwieście metrów dzieliło go od domu i od prokuratury. Nie skręcił, nie zwolnił nawet.

Minął centrum handlowe i zrobiło mu się tak słabo, że się złapał latarni, aby nie upaść. W uszach dudniła mu krew, nogi uginały się, pod mostkiem kłuło, dłonie mu drętwiały. Łapczywie, krótkimi oddechami wciągał powietrze, czuł, jakby jego płuca nagle się skurczyły, jakby zabrakło w nich miejsca. Oparł czoło o zimny metal latarni, żeby się pobudzić, żeby nie stracić przytomności, nie paść w kałużę przed centrum handlowym.

Udało mu się opanować na tyle, że zataczając się, pokonując dystans od latarni do latarni i od gazonu do gazonu, doczłapał do gwarnego o tej porze KFC. Kupił kawę, której nie zamierzał pić, usiadł przy oknie, wysłał SMS-a do Żeni i położył głowę na blacie.

Musiał coś przegapić. Coś oczywistego. Gdzieś w tej sprawie jest choć jedna informacja, może więcej, której nie poświęcił należytej uwagi.

Kobieta z czarnymi włosami.

Podniósł głowę. Przy stoliku obok, dokładnie naprzeciwko niego, siedziała samotnie kobieta z ogromnym kubkiem koli. Młoda, pewnie studentka. Oczywiście długie, czarne włosy, oczywiście ogromne, granatowe oczy. Gapił się na swoją sąsiadkę tak natarczywie, że w końcu uśmiechnęła się do niego zalotnie. Nie odwzajemnił uśmiechu, szybko przeniósł spojrzenie za okno.

Para nastolatków trzymała się za ręce.

Kobieta z czarnymi włosami trzyma dziecko za rękę. Dziecko to lubi. Chce rysować, że trzyma ją za rękę. To bliska osoba.

Trzasnęły drzwi, przy stoliku usiadła zdyszana Żenia. Obraz znudzonej czarnowłosej sąsiadki zastąpił przed jego oczami obraz aż nadto przejętej narzeczonej. Też zresztą czarnowłosej. Narzeczona spojrzała na niego z troską i wyciągnęła z torebki lekarski aparat do mierzenia ciśnienia. Klasyczny, z gruszką, żadne elektroniczne badziewie.

– Zwariowałaś chyba, nie będziesz mnie badać w KFC.

Nachyliła się. Brew podniosła tak wysoko, że wyglądało to tak, jakby ktoś jej zgolił starą, a nową narysował na czole w niemożliwym miejscu.

– Nie będę? Oczywiście, że będę – wyszeptała. – Masz czterdzieści cztery lata, żyjesz w nieustającym napięciu, przechodzisz przez niewyobrażalny stres i czujesz się słabo. Oczywiście, że będę cię badała w KFC, skoro nie chcesz przyjść do domu.

Chciał się kłócić, ale miała rację. Jeśli tu zdechnie, nikomu to nic nie da. Co najwyżej jemu przyniesie ulgę. Zdjął marynarkę i wyciągnął rękę. Lekarski sprzęt spowodował pewne poruszenie w lokalu, kierownik zmiany patrzył czujnie zza kontuaru, podejrzewając zapewne, że to jakiś happening miłośników zdrowej żywności.

– Nawet nie masz dyplomu – mruknął Szacki.

– Ale absolutorium. Wierz mi, wystarczy, żeby zmierzyć ciśnienie.

Mówiła, nie spuszczając oczu z manometru.

– Szału nie ma – powiedziała, cytując książkę, którą ostatnio czytali – ale wstydu też nie.

Schowała sprzęt i spojrzała pytająco.

– Nic nie wiadomo. Kompletnie nic.

– Czemu jest cicho w mediach? – zapytała półgłosem. – Czy to przypadkiem nie powinna być teraz najbardziej poszukiwana nastolatka świata?

Zrobił ręką nieokreślony gest. I nie chciał, i nie mógł odpowiedzieć.

Żenia była zaskoczona.

– To nie jest zwykłe porwanie – powiedział. – Chodzi o śledztwo, które prowadzę. Ktoś porwał Helę, żeby rozegrać mnie.

Wyglądała na wstrząśniętą.

– Ale jak to? Po co? Zażądali czegoś? Okupu? Umorzenia? Podania się do dymisji?

Pokręcił przecząco głową.

– Nie powinieneś tego upublicznić?

– Chciałem być sprytniejszy. Ale tak wkrótce zrobię. Skończyły mi się inne opcje.

– Mogę ci jakoś pomóc?

– Kto jest bliski dla pięciolatka? Na tyle bliski, że woli narysować siebie z tą osobą niż z rodzicami.

Żenia spojrzała na niego wzrokiem osoby przekonanej, że najbliższa jej osoba właśnie traci zmysły.

– Poważnie pytam. Kto? Ktoś z rodziny?

Rozejrzał się po KFC, szukając rodzin. Dzieci. Kogo trzymają za rękę. O tej porze smażonego kurczaka wpieprzali najwidoczniej tylko gimnazjaliści, zbyt młodzi i głupi, żeby myśleć o układzie krążenia i wpływie rakotwórczych substancji na organizm.

W jednym kącie siedział ojciec z córką, na oko ośmioletnią. Przy kasie stał inny, z dwoma synami, bliźniakami. Jeden chłopiec drugiemu usiłował strącić czapkę z głowy, awantura wisiała w powietrzu.

Przez drzwi weszła matka z trojgiem dzieci. Ona dość otyła, najwidoczniej niestroniąca od smażonego na głębokim tłuszczu kurczaka. Dzieci za to albo oszczędzała, albo odziedziczyły metabolizm po ojcu, który wszedł za nimi. Niski, chudy jak patyk, zmęczony. Ani ona ładna, ani on przystojny, a dzieci udane. Chłopiec i dwie dziewczynki, tak na oko od pięciu do dziesięciu lat.

– Pójdę do łazienki – powiedział zmęczonym głosem mężczyzna. – Trzymajcie się mamy, dobrze?

Mężczyzna zniknął, kobieta zapatrzyła się w menu, jakby widziała je po raz pierwszy.

Żenia odpowiedziała na jego pytanie:

– Teo, przecież to jest najprostsze pytanie pod słońcem. Jesteś naprawdę niepoprawnym jedynakiem, skoro o to pytasz. Brat albo siostra.

Szacki zastygł. Patrzył na dwójkę małych dzieci stojących przy matce i zobaczył ten piękny gest, towarzyszący człowiekowi od zarania. Gest ufności, więzi, bezpieczeństwa. Wykonywany automatycznie, bez zastanowienia, jedyny w swoim rodzaju symbol przyjaźni i miłości. Gest dziecięcej ręki sięgającej po dłoń starszego rodzeństwa.

To niemożliwe, pomyślał. To niemożliwe, żebym popełnił taki błąd.

Jedyna urzędowa baza danych, jakiej nie sprawdził. Jedyna, ale w tej sprawie od początku najważniejsza, w oczywisty sposób kluczowa.

Rodzina. Brat. Siostra. Zemsta.

Spojrzał na zegarek, wyskoczył zza stolika, przewracając kubek z kawą, i wybiegł z baru.

Dochodziło wpół do czwartej. Słońce zaszło pięć minut wcześniej.

Загрузка...