21
Prokurator Teodor Szacki otworzył do końca okno citroena, wpuszczając do środka mroźne powietrze, pachnące intensywnie sosnami. Droga na Ostródę meandrowała łagodnie między zalesionymi pagórkami. Szeroka, równa, w miarę nowa, w normalnych okolicznościach bardzo lubił tędy jechać.
Ruchu prawie nie było. Minął trzy jadące w stronę Olsztyna ciężarówki, w stronę Ostródy wyprzedziło go białe subaru na elbląskich blachach. Poza tym tylko on, las i wisząca w powietrzu zima.
Las się skończył po kilku kilometrach, zamieniając w pofałdowaną łąkę. Kawałek dalej po prawej widać było światła Gietrzwałdu. Po lewej między wzgórzami usadowiła się wieś Naglady. Bliżej drogi stare zabudowania, bliżej lasu nowobogackie wille. Nawet ładna osada.
Zwolnił, na skrzyżowaniu nie skręcił jednak w stronę wsi, tylko w przeciwną, gdzie nie było widać żadnych świateł, a jedynie łąkę i czarną ścianę lasu.
Droga, na początku asfaltowa, szybko zamieniła się w gruntowy, wysypany żwirem dukt. Jednak i to się skończyło, kiedy minął nowo wybudowane osiedle. Dalej już tylko zwyczajna warmińska droga, dziury i wądoły, rozdzielone pagórkiem zwiędłej trawy, o którą szorował miską olejową.
Zatrzymał się na odcinku wyglądającym na suchy i korzystając z dobrodziejstw hydropneumatycznego zawieszenia, podniósł swojego smoka o kilka centymetrów.
Raz w życiu się na coś cholerny gadżet przyda, pomyślał.
Ruszył.
Droga szybko zginęła w lesie. Gdyby nie to, że wcześniej sprawdził numer działki w bazie katastralnej, pewnie by zawrócił, przekonany, że nie da się tędy nigdzie dojechać.
Po kilkuset metrach wjechał na kolejną polankę, gdzie stały dwie nowe rudery, bliźniaczo do siebie podobne. Stan surowy zamknięty jakichś parterowych koszmarków, żywcem przeniesionych z amerykańskiego przedmieścia. Pewnie ktoś postanowił zostać deweloperem w czasach prosperity i wybudować „luksusową leśną oazę dla najbardziej wymagających”. Po czym skończył jak cała reszta.
Nie zwolnił nawet, włączył tylko długie światła i zobaczył ogromny jaskrawy baner z napisem „Na sprzedaż”.
Minął baner, minął domy i znowu wjechał w las. Droga osiągnęła kolejny stopień nieuczęszczania, nawet jego potwór, normalnie radzący sobie z wertepami, kołysał się na wszystkie strony niemiłosiernie, jakby chciał przewrócić się na bok.
Dwieście metrów dalej wyjechał na kolejną polankę. Zatrzymał samochód.
Zielone cyfry na tablicy rozdzielczej pokazywały dwudziestą trzecią pięćdziesiąt dwa. Uznał, że pojawienie się kilka minut wcześniej nie zostanie poczytane za afront, zgasił silnik i wysiadł.
Na początku wydawało mu się, że jest kompletnie ciemno, i w stronę domu ruszył po omacku. Jednak jego oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności i okazało się, że w gruncie rzeczy jest zaskakująco widno. Jak zawsze kiedy nad światem wiszą śniegowe chmury, mające niezwykłą zdolność odbijania najmniejszych nawet ilości światła z ziemi i posyłania ich z powrotem.
Zatrzymał się w miejscu, gdzie kiedyś musiała być brama. Teraz po prostu przerwa w resztkach ogrodzenia.
A więc to tutaj.
Pomyślał o Heli. Przychodziło mu to z trudem. Przez cały dzień obecna była w jego myślach bez przerwy, ale po rozmowie z Wiktorią Sendrowską coś się stało. Mózg odciął stały dopływ obrazów, jakie podsuwała mu ojcowska wyobraźnia. W ten sam sposób, w jaki odcina świadomość, kiedy fizyczny ból staje się nie do zniesienia. Rozumiał, że w środku zapewne znajdzie jej zwłoki. Ale to rozumienie było głęboko ukryte, mgliste, nierealistyczne. Jak wyobrażenie miejsca, które znamy jedynie ze słyszenia.
Przeszedł przez przerwę w ogrodzeniu.
Pomyślał o Pawełku Najmanie. Chłopcu, który postanowił przestać żyć. Pomyślał o Piotrusiu Najmanie i jego rysunkach. Pomyślał o małym chłopcu układającym puzzle przy leżącym w kałuży krwi ciele swojej matki.
Pomyślał o dziecku, które musi się chować przed tymi, których kocha. Robi wszystko to, co robią inne dzieci. Układa wieże z klocków, zderza samochodziki, prowadzi rozmowy między pluszakami i maluje domy stojące pod wyszczerzonym słońcem. Dzieciak to dzieciak. Ale strach sprawia, że wszystko wygląda inaczej. Wieże nigdy się nie przewracają. Motoryzacyjne katastrofy to bardziej stłuczki niż wypadki. Pluszaki mówią do siebie szeptem. A woda w kubeczku od farb szybko zamienia się w breję w tym wyjątkowym kolorze złej czerni. Dziecko boi się iść wymienić wodę i w końcu wszystkie akwarele umazane są breją z kubka. Każdy kolejny domek, uśmiechnięte słońce i drzewo obok domku mają ten sam kolor złej, sinej czerni.
Takim kolorem namalowany był tej nocy warmiński pejzaż.