7

Tymczasem w okolicach Olsztyna, nie bardzo blisko i nie bardzo daleko, pod koniec drogi między centrum miasta a ulicą Równą, zwyczajny mężczyzna, tak zwyczajny, że przykładnie wręcz statystyczny, wracał z pracy, słuchając Adagio for strings Samuela Barbera. Kiedyś myślał, że to kawałek Michała Lorenca, bo wykorzystano go w Krollu Pasikowskiego, na samym początku, jak Linda jedzie gazikiem przez poligon. Uwielbiał ten utwór, teraz też słuchał go w kółko, jadąc krętą drogą w kierunku Gdańska. Miał dobry dzień, a zawsze słuchał tego w trasie, kiedy miał dobry dzień.

Dokładnie na łuku w Giedajtach wypadło krótkie zawieszenie muzyki w siódmej minucie, jak na życzenie. Przyspieszył po zakręcie, podnosząc rękę gestem dyrygenta, i opuścił ją miękko na kierownicę, kiedy skrzypce uderzyły w swoje żałosne tony. Wspaniałe, wszystko dziś było wspaniałe. Do domu jeszcze długa prosta, akurat powinno starczyć Barbera do samej bramy.

Starczyło. Nie wyłączał jeszcze przez chwilę silnika, żeby nie zepsuć dieslowskiej turbiny. Podobno trzeba tak robić tylko po ostrej jeździe, ale lepiej dmuchać na zimne. Na gorące w tym wypadku. Patrzył na dom, który wybudował, na drzewo koło tarasu, które sam zasadził, teraz uroczo przykryte śniegiem. Na światła w oknach, za którymi bawił się jego syn, a jego żona krzątała się w kuchni. Wiele z niej zazwyczaj nie wykrzątywała, ale nie skarżył się. Różne są kobiety, a ta była jego, taką wybrał i o taką dbał najlepiej, jak potrafił. Był mężczyzną i miał swoje do zrobienia, i to robił. Nowoczesnym mężczyzną, który nie wymagał wzajemności ani wdzięczności za opiekę, którą otaczał swój dom i swoich bliskich. Robił to z miłości i – był gotów się do tego przyznać – dla dumy, jaka towarzyszyła spełnieniu.

Загрузка...