1

Sączył kawę w kuchni rozmiarów kawalerki i udawał, że jest pochłonięty lekturą „Gazety Olsztyńskiej”, żeby nie brać udziału w rozmowie o emocjach, która wisiała w powietrzu. Kamuflaż był mocno przeciętny, nie było na świecie osoby, którą „Gazeta Olsztyńska” mogłaby aż tak zainteresować. Szacki nie raz zastanawiał się, kto tutaj patrzy władzy na ręce, skoro lokalne media zajmują się – jak w tym numerze – plebiscytami na najsympatyczniejszego listonosza. Przeleciał wzrokiem standardowy tekst o przemocy w rodzinie – trzy tysiące nowych niebieskich kart w regionie, jakiś sensowny policjant apeluje o czujność, bo bardzo rzadko ofiary i sprawcy pochodzą z rodzin patologicznych. Jego wzrok przykuł na chwilę dramatyczny fotoreportaż z ratowania łosia, który utknął w jakimś dole pełnym błota. Pomyślał, że musi schować gazetę przed Helą, inaczej znowu będzie wywracała oczami, że musi mieszkać w lesie z dzikimi zwierzętami. Łosia uratowali myśliwi, co zrodziło w Szackim podejrzenie, że sami go tam najpierw wrzucili, żeby móc potem mówić w telewizji, że wcale nie są zgrają testosteronowych wariatów, którzy chcą sobie trochę pozabijać przy wódce i bigosie. Skądże znowu, oni ratują zwierzęta.

– Jest coś o tobie?

Spojrzał zdziwiony.

– Nie, dlaczego?

– Adela pisała, podobno dałeś wczoraj w jedynce występ.

Wzruszył ramionami, przekartkował do końca gazetę i odrzucił ją teatralnie.

– Jakoś z Polski to lepiej wygląda. Dzieciobójczynie, lincze na wioskowych oprawcach, prezydenci wsadzający podwładnym ręce do majtek. Gdzie to wszystko jest?

Żenia zerknęła na niego przez ramię, unosząc wysoko jedną brew. Był to gest tak charakterystyczny, że powinna go wydrukować na wizytówkach zamiast imienia i nazwiska.

– Oszalałeś? Chcesz, żeby ludzie dzieci mordowali?

– Oczywiście, że nie. Ale skoro już muszą, to niech to robią na mojej zmianie. Takie Włodowo, tak, nie byłoby źle.

– Jesteś chory.

– Patrzysz zbyt emocjonalnie. To była fascynująca fabularnie i prawniczo sprawa, a co się stało? Zginął zapijaczony zek i oprawca, który terroryzował okolicę. Żadna wielka krzywda. Sprawcy odsiedzieli kilka miesięcy, a potem ich prezydent ułaskawił, więc jak na to, co zrobili, jakoś się szczególnie nie nacierpieli.

– I słusznie.

– To już dyskusyjny pogląd. Społeczeństwo powinno zostać poinformowane, że nie wolno rozwiązywać konfliktów poprzez zatłukiwanie kijami na śmierć.

– Gadasz jak prokurator.

– Ciekawe dlaczego.

Wstał, poprawił mankiety koszuli i założył marynarkę. Było za trzy ósma. Objął Żenię i pocałował ją czule w usta. Nawet na bosaka była prawie taka wysoka jak on, podobało mu się to.

– Po pierwsze, musimy w końcu porozmawiać. Wiesz o tym?

Skinął niechętnie głową. Wiedział.

– Po drugie, pamiętasz o zasadzie dwóch minut, prawda? – Wskazała na ślady po jego śniadaniu. Okruszki, plama kawy i naczynia. A on pomyślał, że sporo jej wypowiedzi zamienia się w pytania. U przesłuchiwanego wziąłby to za objaw niepewności, u niej była to socjotechnika, która wymuszała na rozmówcy ciągłe potakiwanie, dzięki czemu godził się z rozpędu na to, na co nie miał ochoty.

Dlatego nie potaknął.

– Wszystkie czynności, które nie zajmują więcej niż dwie minuty, robimy od razu, tak? Ułatwiając wszystkim życie w ognisku domowym. Teraz pytanie...

Co za niespodzianka, pomyślał.

– Ile zajmuje umycie talerza, szklanki i kubka? Więcej niż dwie minuty?

– Mam pracę. – Wskazał ręką na duży dworcowy zegar, wiszący nad drzwiami.

– Och tak – obniżyła głos – taką męską, prawdziwą, biurową pracę. Nawet masz aktówkę, mój samcu. A ja pracuję na bosaka w domu, mam taką śmieszną babską pracę, hobby właściwie, więc mogę po tobie sprzątać. Stuknij się, to nie lata siedemdziesiąte.

Poczuł, jak rośnie w nim złość. Dość miał tego rozstawiania po kątach. Założył już marynarkę, teraz musiałby ją zdjąć, wyjąć spinki, zawinąć mankiety, pozmywać. Dla niej to była chwila, nawet tego nie zauważy przecież.

Zerknęła przez ramię na widoczny za oknem budynek prokuratury, jedna brew wysoko podniesiona.

– Jeszcze mi powiedz, że musisz lecieć, bo się boisz, że utkniesz w korku.

Nie wiedzieć czemu ta uwaga sprawiła, że na oczy spadła mu czerwona zasłona. Może to nie są lata siedemdziesiąte, ale każdy zasługuje na odrobinę szacunku.

– Mam pracę – wycedził zimno.

I wyszedł.

Загрузка...