8
Doktor Teresa Zemsta promieniowała spokojem. W świecie ludzi podenerwowanych, nadpobudliwych, zestresowanych i spiętych wydawała się oazą naturalnego wyciszenia. Prokurator Teodor Szacki czuł się bardzo dobrze w jej towarzystwie i zastanawiał się, czy swój spokój zawdzięcza terapii, ćwiczeniom medytacyjnym, czy może po prostu tyle już widziała w życiu klinicznego psychiatry, że nawet obserwując przez okno płonącego Hindenburga, po prostu uśmiechnęłaby się łagodnie i wrzuciła paczkę popcornu do mikrofalówki.
– Nie wszystko rozumiem – powiedział, wysłuchawszy jej krótkiego raportu. – To w końcu nie może mówić czy nie chce?
– Ujmę to inaczej. Nie chce się z wami komunikować. Gdyby chciał, na pewno znalazłby sposób. Można użyć kartki, wystukać coś na komórce. Mogę też wstępnie stwierdzić, że brak komunikacji z jego strony jest efektem świadomej decyzji, a nie stanu chorobowego. Ale nawet gdyby chciał się z wami skomunikować, nie mógłby tego zrobić werbalnie. Ponieważ jego aparat mowy został nawet nie zlikwidowany, lecz zdewastowany.
– Jakie konkretnie elementy? – zapytał Falk.
– Konkretnie wszystkie. Trzeba będzie zrobić USG i rezonans, żeby właściwie ocenić rozmiary zniszczeń, ale nie widziałam nigdy czegoś takiego. Powybijane i pokruszone zęby, właściwie oderwany język, struny głosowe w strzępach.
– Zerwane?
– Proszę pana, no chyba prokurator powinien mieć jakąś wiedzę z anatomii. Fałdy głosowe to nie są struny, które można zerwać, tylko delikatne kawałki mięśni umocowane w krtani, trochę wyglądają jak wargi sromowe. Bardzo łatwo je zniszczyć, dlatego natura dobrze je ukryła.
Szacki spojrzał na Falka. Miał pytania, ale uznał, że występuje w roli patrona i że asesor sam powinien zadawać pytania w swoim śledztwie.
– Ma pani jakąś teorię, w jaki sposób dokonano takich obrażeń?
– Dużo jeżdżę na rowerze – powiedziała, a Szacki pomyślał, że może to ćwiczenia fizyczne są źródłem jej spokoju – i często się zatrzymuję przed pasami. Wiadomo, Olsztyn, zawsze czerwone. I żeby nie zsiadać z roweru, łapię się takiego biało-czerwonego słupka, który stoi przed pasami. I to była moja pierwsza myśl, kiedy zajrzałam do gardła tego człowieka. Że ktoś wziął taki metalowy słupek i go takim słupkiem, przepraszam za wyrażenie, oralnie zgwałcił.
Milczeli. Za oknem gabinetu Zemsty było już ciemno, za ciemną plamą parku Szacki widział światła budynku radia, w którym rano udzielał wywiadu. Poznał po charakterystycznych oknach, bardzo wąskich i wysokich.
– Czy możliwe, żeby zrobił to sam? – zapytał Falk. – Dokonał samookaleczenia, ponieważ chciał się ukarać za to, co zrobił żonie. Widziałem różne rzeczy, do których ludzi pchały wyrzuty sumienia.
– Powtarzałam sto razy różnym osobom, powtórzę i panom: domowi oprawcy nie mają wyrzutów sumienia, gdyż w ich świecie te czyny nie są złe. Oni wykorzystują swoje święte prawo do dyscyplinowania, do wychowywania, do karania, do przywoływania do porządku. Zarządzają swoimi dwunożnymi nieruchomościami w sposób, jaki uznają za właściwy. Zazwyczaj są z tego dumni, o wyrzutach sumienia nie ma mowy, o wstydzie też nie. Oczywiście niektórzy przyjmują do wiadomości, że świat zszedł na psy i można teraz mieć kłopoty za bicie żony. Ale to nic nie zmienia, po prostu biją tak, żeby nie było śladów, albo zamieniają przemoc fizyczną na psychiczną, zamiast bicia organizują seanse upokarzania. Jasne?
Potwierdzili.
– Działa tu specyficzny mechanizm dehumanizacji. Nie lubię porównywać żadnych zjawisk do nazizmu, bo to zawsze argument ostateczny, ale zarówno dyskryminacja mniejszości narodowych, jak i będący podstawą przemocy domowej seksizm noszą znamiona przemocy systemowej, dozwolonej w wyniku ideologicznej indoktrynacji. Niemcy, mordując Żydów, nie dokonywali zabójstwa, ponieważ Żydzi nie byli ludźmi, tylko Żydami. Nauczono ich tego i zwolniono z odpowiedzialności. Sprawcy przemocy domowej też zostali nauczeni, że kobiety nie są ludźmi, lecz podgatunkiem, którego to podgatunku przedstawiciele są ich własnością. Dlatego jako psychiatra gwarantuję panom, że o żadnym samookaleczeniu nie może być mowy. Ale nawet gdybyśmy przyjęli fantastyczne założenie, że zrobił to sobie wszystko sam, to wątpliwe, żeby sam to sobie opatrzył.
– Opatrzył? Mówiła pani, że cały czas ma krwotok.
– Owszem, krwawi, krew zbiera mu się też w płucach, ale w porównaniu ze skalą obrażeń to nic, skaleczenie. Wasz klient nie wykrwawił się na śmierć, ponieważ najważniejsze naczynia zostały zszyte. Może nie na tyle profesjonalnie, żeby autora szwów zatrudnić od razu w klinice chirurgii plastycznej, ale na tyle, żeby od biedy zaliczył egzamin na studiach.