9

Zegar na wyświetlaczu radiowozu pokazywał prawie trzynastą, kiedy kierowca zaparkował pod piekarnią na Mickiewicza.

– To tutaj? – Szacki spytał Bieruta.

– Naprzeciwko – odparł policjant, wskazując na narożną kamienicę po drugiej stronie ulicy.

Budynek bez wątpienia był kiedyś dumą Olsztyna. Dawno, dawno temu, kiedy polska i katolicka ludność Świętej Warmii cierpiała pod niemieckim jarzmem, o czym niestety w dziewięćdziesięciu procentach zapomniała podczas plebiscytu, kiedy trzeba było wybrać sobie ojczyznę w 1920 roku. Szacki nawet ich rozumiał. Sam by wybrał cywilizację, która potrafiła ozdabiać swoje miasta tak niezwykłymi kamienicami, a nie tą, która wybudowała sobie Mławę i Ostrołękę. Cywilizację, która pewnie by o takie perły secesyjnej architektury zadbała. Pół wieku polskiego zarządzania doprowadziło do tego, że piękny miejski pałac zamienił się w komunalny slums. Tynk odpadał z budynku jak skóra z trędowatego, rynny z niewiadomych przyczyn biegły w poprzek elewacji. Trzy loggie po lewej stronie były pomalowane każda na inny, jaskrawy kolor. Trzy loggie po prawej były zabudowane każda w inny sposób. Obraz nędzy i rozpaczy, reklama nadwiślańskiej estetyki.

– Chodziłem tutaj do biblioteki dziecięcej – powiedział Bierut, kiedy przechodzili przez ulicę.

– Gdzie?

– Tam, gdzie teraz biuro poselskie Platformy. – Bierut wskazał wiszącą na kamienicy tablicę.

– O czasy, o obyczaje – skomentował Szacki, na co policjant pokiwał głową z właściwym sobie smutkiem.

– Piękny dom, prawda? – Policjant westchnął z uznaniem, zatrzymując się przed drzwiami i omiatając wzrokiem ozdobną, bogatą fasadę.

– Był – mruknął Szacki i pchnął drzwi wejściowe. Stare, oryginalne, ozdobione miękkimi secesyjnymi ornamentami, widocznymi mimo łuszczących się warstw farby. Wszedł do środka w wilgotny, piwniczny zaduch, w niedający się pomylić z niczym innym zapach gnijącego drewna. Pstryknął światło i nie mógł powstrzymać ciężkiego westchnienia.

Był kiedyś taki dowcip o tym, jak diabeł złapał Polaka, Ruska i Niemca i każdemu dał dwie metalowe kulki. I tydzień, żeby nauczyć się z nimi robić niesamowite sztuczki. Kto pokaże lepsze sztuczki, tego diabeł puści wolno. Po tygodniu Niemiec ustawiał wieże na nosie, Rusek żonglował, a Polak jedną kulę zepsuł, a drugą zgubił.

To samo wydarzyło się w tej kamienicy. Fasadę Polak zepsuł, a wnętrze zgubił. Nazwanie klatki schodowej „zaniedbaną” nie oddawało skali dewastacji, tym bardziej przykrej, że spod efektów polskiej gospodarki, spod syfu, brudu, obtłuczonego tynku i kolejnych warstw farb w tych najobrzydliwszych żółciach i brązach, wystawało jeszcze dawne piękno: stolarka poręczy i drzwi, zdobienia sufitu, ornamenty gzymsów, ozdobne szyby o miękkich liniach art déco. W połowie korytarza ściana nad lekko sklepionym otworem drzwiowym ozdobiona była delikatną, płytką płaskorzeźbą, przedstawiającą twarz kilkuletniego chłopca w obramowaniu z elementów roślinnych. Szacki drgnął, nie dość, że stiukowa blada twarz sprawiała upiorne wrażenie w tym wnętrzu, to jeszcze delikatnie uśmiechnięty chłopiec do złudzenia przypominał mu Piotrusia Najmana. Ta sama pucułowata, kwadratowa buzia, te same lekko falujące, gęste włosy.

– Które piętro? – powiedział chrapliwie, żeby wyjść ze swoich myśli.

– Trzecie niestety – odparł Bierut.

Kilkadziesiąt skrzypiących drewnianych stopni później obaj mężczyźni stali pod brązowymi drewnianymi drzwiami i czekali w nadziei, że ktoś im otworzy. Szacki zastanawiał się, jak wyglądają zamki w domu człowieka bez rąk. Czy ktoś produkuje specjalny sprzęt, dzięki któremu można otwierać zasuwki ustami?

– Kto tam? – zapytał damski głos.

– Policja – odpowiedział grobowo Bierut, przykładając do wizjera swoją blachę. – Nic poważnego, chcemy tylko zadać kilka pytań.

Szacki wiedział, że mówią tak nawet wtedy, kiedy mają zamiar do środka wrzucić gaz łzawiący, a za pukającym czeka kilkunastu komandosów z jednostki specjalnej.

Szczęknęła zasuwka. Drzwi otworzyły się i stojąca za nimi kobieta około pięćdziesiątki zaprosiła ich gestem do środka. Schludna, szczupła, stonowana. Szpakowate włosy do ramion, szary golf, czarne spodnie. Wyglądała jak nauczycielka akademicka. I to raczej taka z Sorbony niż z Warmińsko-Mazurskiego, zwanego przez złośliwych wiejsko-miejskim.

Szacki zwlekał z wejściem, ponieważ wszystko było nie tak. Spodziewał się faceta bez rąk, urzędującego na melinie w szarej z brudu podkoszulce. Zastał elegancką kobietę z kompletem kończyn, gospodynię inteligenckiego mieszkania. Już z korytarza widać było, że jeśli w tym domu czegoś brakuje, to raczej miejsca na książki niż książek jako takich.

– Prokurator Teodor Szacki – przedstawił się. – To podkomisarz Jan Paweł Bierut. Szukamy pana Artura Ganderskiego.

– Czyli mojego byłego męża – odpowiedziała spokojnie kobieta.

– Czy wie pani może, gdzie obecnie przebywa?

– Oczywiście. Poprzeczna 9B, mieszkania 21.

– Dziękujemy. – Szacki ukłonił się i odwrócił, żeby zbiec ze schodów, kiedy Bierut złapał go za ramię.

– To adres cmentarza komunalnego – powiedział.

Kobieta uśmiechnęła się i dygnęła po pensjonarsku.

– Mam nadzieję, że panowie wybaczą. Męża nie ma i szczęśliwie nie będzie, ale jeśli mogę w czymś pomóc, to zapraszam na herbatę. Tym bardziej jeśli szukacie go panowie w związku z nieoczekiwanym spadkiem na przykład. Chętnie przyjmę.

Wyprowadzili ją z błędu i przyjęli zaproszenie.

Загрузка...