5

Policjant wrócił z dwiema butelkami gazowanej wody i postawił przed Szackim z taką miną, jakby to był kielich z cyjankiem. Prokurator pomyślał, że coś nie ma szczęścia do współpracowników, czyżby podmokła warmińska ziemia nie rodziła synów radosnych i optymistycznych? Falk swoją sztywnością mógłby zawstydzić gwiazdora porno, z kolei Bierut reklamował ponuractwem warmińską aurę, jakby chciał koniecznie doprowadzić do stanu, kiedy atmosfera po tej stronie okna będzie tak samo smętna.

Podkomisarz westchnął ciężko, jak lekarz przed podaniem złej wiadomości.

– Będę się streszczał – zaczął.

Szkoda, pomyślał Szacki, miałem nadzieję, że ta szampańska impreza potrwa dłużej.

– Zacznijmy od tego, że żaden lekarz z miejskiego nie zniknął, nie wziął dnia wolnego ani nie wybrał się w delegację. Jedna położna pojechała na wczasy, ale miała je od pół roku zaplanowane.

– Gdzie je kupiła?

– W centrum. Zadzwoniłem do niej do Egiptu, wcześniej też jeździła na wycieczki, ale nigdy z biurem Najmana albo Parulskiej. W ogóle z nikim z Olsztyna, przeprowadziła się niedawno z Elbląga. Z Elbląga wszyscy się wyprowadzają – dodał takim tonem, jakby ta migracja była efektem dżumy.

– Tak czy owak, nie rezygnujemy z wariantu szpitalnego – powiedział Szacki. – Zwłaszcza po tym, jak się okazało, że nasz wampir pojezierza złożył Najmana z kilku różnych zwłok. To wymaga wiedzy medycznej. Co z DNA pozostałych kości? Przepuściliście już to przez bazę danych?

– Nic nie wyskoczyło.

– Niedobrze. Trzeba sprawdzić niewyjaśnione zaginięcia z ostatnich, ja wiem, na początek dwóch lat. Pobrać próbki od tych rodzin, które jeszcze nie dały, porównać.

Jan Paweł Bierut podniósł brwi.

– Z miasta?

– Z regionu. To nie Nowy Jork, że każdy seryjny się pożywi i jeszcze dla innych zostanie. Nawet się zastanawiam, czy nie rozszerzyć na ościenne województwa, ale zacznijmy od terenów podmokłych, potem zobaczymy. Może nam się poszczęści.

Nawet jeśli Bierut chciał bronić swojej ojczyzny, to się powstrzymał.

– Proszę też wysłać do głównej zapytanie, czy gdzieś w Polsce nie prowadzą śledztwa w sprawie zwłok bez dłoni albo bez rąk. To jest teraz kluczowe, żeby zidentyfikować właścicieli pozostałych kości, przede wszystkim dłoni.

Szacki myślał o tym jak o zadaniu matematycznym. Każdą poszlakę i każdy dowód wyobrażał sobie jako okrąg o określonym promieniu. Okręgi nachodziły na siebie, a w części wspólnej stał sprawca: logika była bezlitosna. Na razie gapili się w jeden okrąg, podpisany „Piotr Najman”. Duży zbiór. Nie nieskończony, ale duży. Jeśli zidentyfikują właścicieli pozostałych kości, nałożą inne kółka na kółko Najmana i poszukają części wspólnych, to znacznie ograniczy obszar poszukiwań.

– A teraz chcę usłyszeć dzieje, przygody i doświadczenia Piotra Najmana – powiedział, upił gazowanej wody, założył nogę na nogę, poprawił kant spodni i dodał: – Seniora rodem ze Stawigudy, których nigdy ogłaszać drukiem nie zamierzał.

Spojrzał na Bieruta. Nawet jeśli temu bliska była twórczość Dickensa, policjant nie dał tego po sobie poznać. Poruszył jedynie przedwojennym wąsem.

– Niestety, nie ma tych dziejów wiele jak na pięćdziesięciolatka. Rodzice nie żyją, ojciec od dawna, matka od kilku lat. Rodzeństwa żadnego nie ma, jedynak. Znaleźliśmy jednego wuja w Legnicy, ale o bratanku wie tylko tyle, że istnieje. Żona, sześcioletnie dziecko.

– Wiele się od żony nie dowiedzieliśmy.

– Niestety. Myśli pan, że coś ukrywa?

– Możliwe. Ale równie możliwe, że to przed nią coś ukrywano. Powiem panu za chwilę. Przyjaciele?

– Wspólniczka równie lakoniczna, co żona. Poza tym koledzy w Warszawie rozpytali dla nas jego partnerów biznesowych z firm turystycznych. Niczego się nie dowiedzieli. My porozmawialiśmy z sąsiadami w miejscu zamieszkania i w miejscu pracy. Nic ciekawego. Osobiście rozmawiałem z dwoma jego konkurentami, wie pan, jak to jest, tacy są skłonni pisać donosy do skarbówki, żeby oczyścić rynek, chętnie też będą plotkować i oczerniać. Nie tym razem. Co więcej, chwalili Najmana, zwłaszcza za znajomość, jak oni mówią, „egzotyki”.

Bierut grzebał chwilę w notatkach.

– Poszedłem też tropem lekarskim. Pomyślałem, że skoro miał zabieg na ten palec w Warszawie, to najpierw szukał pomocy tutaj. Faktycznie, był na paru konsultacjach w wojewódzkim, rozmawiałem z ortopedą, nie miał nic do powiedzenia poza medycznymi sprawami. Na dodatek ma siedemdziesiąt lat, więc raczej odpada jako autor wyrafinowanej zbrodni, w czasie której trzeba zapakować dorosłego faceta do żeliwnej trumny.

– Wasze bazy danych? – spytał.

– Skądże – odparł gorzko Bierut. – Przecież pan wie, nikt się w naszych bazach nigdy nie pojawia.

Zgadza się, prokurator Teodor Szacki wiedział, że nic się w oficjalnych bazach danych nigdy nie pojawia. Policja miała swój KSIP, czyli Krajowy System Informacji Policji. Prokuratura miała własny system Libra, bo jakoś żadna mądra głowa nie wpadła na to, że organy ścigania powinny mieć jeden krwiobieg informatyczny. A raczej jakaś mądra głowa wymyśliła, że im więcej systemów i przetargów, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że się kadencję skończy z pustymi kieszeniami. Na dodatek wszystkie te systemy były dziwacznie rozczłonkowane, niekompatybilne i niepołączone. Gdyby natura była równie głupia, to każda ludzka kończyna miałaby swoje serce, płuca i żołądek, każdą też musielibyśmy karmić oddzielnie, wpychając kawałki kotleta w kolana i łokcie. Dobrze, jeśli w prokuraturach okręgowych udało się połączyć systemy rejonów w jeden system, ale czasami nawet to było marzeniem ściętej głowy. Co oznacza, że wystarczyło, aby seryjny morderca przenosił się z każdym kolejnym zabójstwem do innego województwa, żeby nikt nigdy tego nie powiązał.

Oczywiście zarówno policja, jak i prokuratura robiły wszystko, aby wprowadzać do systemów jak najwięcej informacji, i zasłaniały się wszelkimi sposobami, aby ich nie usuwać i bezprawnie przetrzymywać jak najdłużej. Niestety Szacki podejrzewał, że GIODO i Sąd Najwyższy dobiorą im się do dupy, zanim system zacznie działać na tyle sprawnie, żeby móc z niego na poziomie ogólnopolskim korzystać. Zawsze kłody pod nogi, a potem święte oburzenie, że prokuratora nie wiedziała, bo pan nauczyciel już jako stażysta na drugim końcu Polski był przesłuchiwany w sprawie chodzenia z uczniami pod prysznic.

– Tak się zastanawiałem... – Bierut przerwał zamyślenie Szackiego, który równocześnie walczył z uczuciem senności – ...że może powinniśmy odpuścić z przeszłością Najmana. Dużo sił i środków, a wygląda na to, że tam po prostu nic nie ma. Zwyczajny facet. Ma dość ciekawą pracę, dużo jeździ, biznes mu idzie, znajduje sobie żonę, buduje się pod miastem. Siedzi tam, telewizję ogląda, latem grilla robi. Życiorys, jakich miliony. Grzebanie w tym to ślepa uliczka.

Szacki żałował, że nie pali. Może miałby przy sobie zapałki, żeby podeprzeć nimi opadające powieki.

– Napiszę jeszcze pismo do banku i urzędu skarbowego – powiedział. – Nie możemy odpuścić wersji, że to jakieś mafijne porachunki. Może coś wyjdzie z deklaracji podatkowych albo z ruchu na kontach. − Przerwał gwałtownie. Jedna z myśli, które przeciskały się przez senny umysł jak przez galaretkę, zawieruszyła się po drodze. Przed chwilą myślał o jeszcze jednej bazie danych. O jakiej? Nie mógł sobie przypomnieć, zamiast tego powiedział policjantowi o swojej teorii, że Najman miał kochankę. To by tłumaczyło kłamstwa, jakimi karmił żonę i wspólniczkę.

– I myśli pan, że ona miałaby coś z tym wspólnego?

– Myślę, że niekoniecznie. Ale myślę też, że to ważny trop.

Bierut spojrzał na niego znużony i zniechęcony.

– Czyli co? Mamy jeszcze raz przesłuchać wszystkich, pytając tym razem o kochankę? Jeśli nie powiedzieli nam za pierwszym razem, za drugim też nie powiedzą.

Tak byłoby najlepiej, ale Szacki rozumiał, że wymaganie tego byłoby okrucieństwem. Jan Paweł Bierut by się postawił, jego przełożeni zaczęliby robić piekło jego przełożonym. Nie potrzebował tego.

– Parulska, jego wspólniczka, pewnie ma w kalendarzu jego wyjazdy. Nie mówię o wakacjach, mówię o tych branżowych spędach, kiedy obwożą się po pięciogwiazdkowych hotelach. Proszę wziąć trzy ostatnie, potem od organizatorów wyciągnąć listę uczestników. Sprawdzimy, czy jakieś nazwisko się powtarza. Egzotyczne miejsca, hotele, alkohol, zdziwiłbym się, gdyby sobie znalazł kochankę gdzie indziej.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Szacki próbował odnaleźć myśl, która poprzednio mu uciekła. Prawie ją miał, kiedy Bierut zapytał:

– Myśli pan, że to naprawdę seryjny? Prawdziwy wariat? Szaleniec, który chce się z nami bawić w szarady?

– Mam nadzieję – mruknął wściekły Szacki.

– Nadzieję?

– Łatwiej złapać takiego kretyna niż gościa, który udusił żonę w sypialni i zakopał na działce sąsiada. Jak ktoś się tak bawi, musi popełnić jakiś błąd i zostawić setki śladów. Poza tym same wydumanie to już poszlaka. Proszę spojrzeć, ile już mamy. Kości czterech osób, wyjątkowy modus operandi, który ogranicza ilość możliwych miejsc zbrodni, i zidentyfikowany sposób zabójstwa. Jeśli to naprawdę wariat, to nie mogę się doczekać, aż zacznie nam przysyłać enigmatyczne listy, pisane krwią młodych mężatek.

Tak jest! Mężatek. Chodziło mu o coś z mężatkami. Chciał sprawdzić, czy...

Już się uśmiechał, zadowolony, że w końcu złapał niesforną myśl, kiedy ktoś zapukał gwałtownie do drzwi i zaraz je otworzył. Był to asesor prokuratorski Edmund Falk.

– Mamy go – powiedział.

Загрузка...