5
Edmund Falk nie wycofał swojego wniosku o ukaranie Szackiego naganą. Co zresztą Szacki popierał, nie robiąc nic, aby go skłonić do zmiany zdania. Ich szefową doprowadzało to do furii, odbierała to jako osobistą zniewagę, tego dnia odbyła już dwie sympatycznie i milutkie rozmowy z „kochanym Edmundem” i „drogim panem Teo”. Z ciepłym uśmiechem, odwołując się do solidarności zawodowej, przyjaźni, koleżeństwa i zwykłej ludzkiej empatii, nakłaniała ich, żeby załatwili sprawę między sobą. W jej przemówieniach pojawiały się ludowe przysłowia, buddyjskie dywagacje o karmie i chrześcijański wymóg miłosierdzia.
Wszystko odbijało się od ich nienagannych garniturów jak kauczukowe piłki od betonowej ściany. Falk wierzył, że czyni słusznie. Szacki też w to wierzył. Paradoksalnie ta niepojęta dla wszystkich zgoda w sprawie, która powinna ich ostatecznie skłócić i poróżnić, sprawiła, że między mężczyznami zawiązała się nić sympatii.
– Muszę przyznać, że pańska decyzja trochę mnie rozczarowuje – powiedział Falk, mieszając w filiżance kawę rozpuszczalną.
Siedzieli w gabinecie Szackiego i czekali na pojawienie się doktora nadkomisarza Jarosława Klejnockiego. Policyjny psycholog, zajmujący się tworzeniem profili psychologicznych sprawców przestępstw, przyjechał już z Krakowa, ale podobno musiał załatwić coś ważnego na mieście. Szacki nie protestował, napotkał w swojej karierze niepoliczalną ilość dziwaków, a Klejnocki i tak był dość zwyczajny w porównaniu z na przykład Ludwikiem Frankensteinem czy siedzącym przed nim asesorem.
– Przykro mi, że po raz kolejny nie mogę sprostać pańskim wysokim standardom. Poza tym myślałem, że tym akurat będzie pan zachwycony. To w końcu pańscy mistrzowie z FBI wymyślili profilowanie i w ogóle analizę behawioralną.
Edmund Falk wypił trochę kawy i skrzywił się. Trudno powiedzieć, czy z powodu kawy, czy słów Szackiego.
– Profilowanie od początku wydawało mi się podejrzane – odparł Falk. – Za dobre, żeby było prawdziwe. Gość czyta akta, analizuje, a potem mówi: znajdziecie go w barze, będzie jadł hamburgera z podwójną ilością sera i czytał wyniki sportowe, a w teczce będzie miał prezent dla matki. Jeśli coś jest na tyle wydumane, że dobrze prezentuje się w kryminałach, to musi być podejrzane. Ale postanowiłem nie kierować się emocjami, tylko wybadać sprawę.
– I?
– Przeprowadzono szereg badań, które miały potwierdzić skuteczność profilowania. Akta rozwiązanych spraw dano profilerom, ale też studentom różnych kierunków, zwyczajnym policyjnym śledczym i psychologom. Poproszono ich o stworzenie na podstawie akt profilu sprawcy, który potem został porównany z faktycznym sprawcą, doskonale znanym, bo jak mówiłem, sprawy dawno zostały rozwiązane, sprawcy skazani.
Zapiszczała komórka Szackiego. Zerknął i zmarszczył brwi. Dostał MMS-a od Klejnockiego. Wyglądało jak zdjęcie nieczynnej fontanny na rynku, tuż przed „Staromiejską”. Bez żadnego komentarza.
– Wynik? W żadnym badaniu profile zawodowców nie były bardziej celne od wskazań innych, wliczając w to amatorów kryminalistyki. Za to, co znamienne, świetnie wypadali studenci chemii i biologii.
– Znamienne, ale nie zaskakujące – skomentował Szacki. – W świecie nauki jest miejsce na logikę, zdrowy rozsądek, wnioskowanie na podstawie twardych dowodów i weryfikację wniosków.
– Tymczasem profilowanie to hochsztaplerka. Doszedłem do takiego wniosku i uznałem, że w to nie wierzę. To był logiczny wybór.
Edmund Falk zamilkł, przez chwilę siedzieli w ciszy.
– Nie chce mi się wierzyć, że pan w to wierzy.
– Oczywiście, że nie wierzę – odpowiedział spokojnie Szacki. – Uważam, że psychologia to pseudonauka, a psychologiczne profilowanie przestępców to tylko ładna nazwa dla tego, czym się zajmuje jasnowidz Jackowski. Jak ktoś powtórzy dziesięć razy, że widzi ciało w lesie, to ze trzy razy musi trafić, w końcu jedna trzecia tego kraju to las, łatwiej tam zakopać trupa niż na autostradzie.
– W takim razie, dlaczego spotykamy się z profilerem?
– To bystry gość. Dziwny, ale naprawdę bystry. I przeczytał więcej akt, niż pan kiedykolwiek w ogóle zobaczy na oczy. Pieprzy od rzeczy jak oni wszyscy, ale czasami powie coś, co ma sens.
− Coś? – Falk nie potrafił ukryć pogardy w swoim spojrzeniu.
Nie skomentował. Falk miał swoją rację, ale niektóre rzeczy zrozumie po piętnastu latach praktyki. Na przykład to, że śledztwo jest jak puzzle, naprawdę trudne puzzle, nocny pejzaż falującego oceanu z dziesięciu tysięcy kawałków. W pewnej chwili wszystkie te kawałki już leżą na stole, tylko za cholerę ich nie można połączyć. I wtedy najbardziej potrzebny jest ktoś, kto spojrzy i powie: „Hej, ale przecież to nie jest księżyc, tylko jego odbicie w falach”.