9
Prokurator Teodor Szacki nie miał szczęścia do szefowych. Ale kiedy trafił do Olsztyna, na początku odetchnął z ulgą. Ewa Szarejna wydawała się dość typowym produktem urzędu. Dobra prawniczka, niespecjalnie zainteresowana pierwszą linią frontu, szybko trafiła do prokuratury okręgowej, a stamtąd po kilku latach w nadzorze odesłali ją na szefa rejonu. Znając dynamikę prokuratorskich karier, albo wróci na wyższe stanowisko w okręgu, albo wyląduje w apelacji. W to ostatnie wątpił, Szarejna jak wszyscy tutaj była psychopatyczną lokalną patriotką, prędzej się ze smutku utopi w jednym z jedenastu olsztyńskich jezior, niż wyjedzie do Białegostoku albo Gdańska.
Solidna, pracowita, przyzwoita, poukładana, bardziej specjalistka od teorii niż praktyki, ale miało to swoje plusy – wszyscy z Szackim włącznie traktowali ją jak chodzącą bazę orzecznictwa.
Około czterdziestki, trochę młodsza od Szackiego, szczupła, wysportowana, uprawiała biegi przełajowe. Co było źródłem wielu korytarzowych żartów, ponieważ miała na ścianach gabinetu swoje zdjęcia z zawodów, na których spocona i umazana błotem ledwo przypominała istotę ludzką.
Ale wszyscy zapytani o Ewę Szarejnę, nigdy na pierwszym miejscu nie wymieniali ani jej funkcji, ani prawniczej wiedzy, ani dziwacznego hobby. Zawsze mówili: Ewa? To jest bardzo dobra osoba.
Jak to pierwszy raz usłyszał, zmartwiał. O jego matce też tak zawsze mówili. A on wiedział najlepiej ze wszystkich ludzi, że jego matka nie była dobra. Za swoją ciepłą, promieniującą empatią i zrozumieniem fasadą była agresywną, wiecznie wkurwioną zołzą, budującą kolejne mury dobroci, żeby ukryć za nimi wściekłość i pretensje do całego świata. Była jak aligator uwięziony w pluszowym kombinezonie. Każdy chciał się do niej przytulić, ale jeśli ktoś znał ją równie dobrze, jak własny syn, wiedział, że składała się głównie z kłów i pazurów.
Ewa Szarejna była identyczna. Szacki szybko o tym się przekonał, a ona wiedziała, że on wie. Dlatego szczególnie za sobą nie przepadali, chowając niechęć za uprzejmością. Jego była minimalistyczna i chłodna, jej – przesadnie serdeczna.
Wezwany do szefowej, nawet nie zabrał papierów, po rozmowach z Bierutem i Falkiem miał wszystko elegancko poukładane w głowie, jak puzzle posegregowane kolorami, gotowe do ułożenia.
Szarejna nigdy nie przyjmowała gości, będąc za swoim biurkiem, tylko przy niewielkim stole konferencyjnym, gdzie mogła usiąść obok, uśmiechać się ze zrozumieniem i stwarzać atmosferę przyjaźni i zaufania. Teraz też siedziała na swoim miejscu przy oknie, obok nieznanego Szackiemu mężczyzny, na oko trzydziestolatka, trochę ostentacyjnego w swojej sportowej, warszawskiej elegancji. Ewa Szarejna zerwała się na równe nogi, jakby zobaczyła bliskiego członka rodziny, który po latach wrócił z emigracji.
– Panie Teo! – zawołała. – Wspaniale, że pan już jest.
Najwspanialuniej, pomyślał. Na samym początku ich znajomości zapytała, czy zwracać się do niego Teodorze, czy może woli Teo lub Teddy. Szacki, który z zasady nie przechodził z nikim na ty, odparł, że wolałby pozostać przy formach grzecznościowych. Szarejna wybuchła taką wewnętrzną wściekłością, że mało jej nie spadł pluszowy kombinezon. I zapewniła, że oczywiście, rozumie, po czym zaczęła się do niego zwracać „panie Teo”, wymawiając to zawsze bez pauzy − jak „panieteo” − dzięki czemu jego imię brzmiało w jej ustach jak włoski deser albo marka odświeżacza do kibla.
Przywitał się z mężczyzną, który przedstawił się energicznie jako Igor i mimo pytającego spojrzenia prokuratora nie podał nazwiska. W związku z czym Szacki przeniósł wzrok na szefową, w nadziei, że czegoś się dowie.
Szarejna westchnęła i uśmiechnęła się do nich promiennie.
– Ma pan wspaniałą szefową – wyznał Igor.
Szacki czekał.
– Pan Igor... – zaczęła Szarejna, ale nie dał jej dokończyć zdania.
– Igor, żaden pan Igor, droga Ewo, umawialiśmy się.
Roześmiała się i pogłaskała go po ręku. Naprawdę to zrobiła.
– Igorze... – powiedziała z naciskiem, patrząc mężczyźnie w oczy, a on pokiwał głową z teatralną aprobatą.
Szackiemu zrobiło się niedobrze.
– Igorze, gdybyś mógł wytłumaczyć panu Teo.
Igor wygładził błękitną marynarkę. Potem wygładził hipsterski krawat, wyglądający na wyciągnięty z szafy dziadka bikiniarza. W gazecie pewnie napisali: „Warto, żebyś zaznaczył swoją osobowość, wprowadzając do klasycznego stroju element szaleństwa”. W końcu wygładził jasne włosy i poprawił okulary.
Jebnę mu, pomyślał Szacki. Jeszcze jeden neurotyczny gest i po prostu mu jebnę, nawet jeśli ma się okazać za chwilę, że to nowy prokurator generalny.
– Jak pan uważa, jak społeczeństwo postrzega prokuratorów? – zapytał Igor.
Westchnął w myślach, zastanawiając się, jaka strategia sprawi, że będzie tu siedział krócej. Postanowił odpowiedzieć.
– Nie ma pojęcia, czym się zajmujemy. Ludzie uważają, że jesteśmy urzędasami, którzy kręcą się bez sensu między policjantami i sędziami, przeszkadzając im w pracy. Kiedy akurat nie przeszkadzamy, tuszujemy różne afery na prywatne zlecenie polityków wszystkich szczebli, ewentualnie wypowiadamy się do kamer, wyglądając jak kołki i próbując zakamuflować swoje błędy niezrozumiałym prawniczym żargonem. To tak w skrócie.
– I co można z tym zrobić?
Co to za jakaś denna teoretyczna rozmowa? Szacki starał się nie okazywać irytacji.
– Uważam, że błędem jest informowanie opinii publicznej o śledztwach w dotychczasowy sposób.
– Nie mógłbym zgodzić się bardziej – skaleczył polszczyznę Igor. – Jakieś konkretne pomysły?
– Oczywiście. Należy przestać komunikować się z mediami w ogóle.
Igor i Szarejna wymienili zakłopotane spojrzenia.
– Dlaczego?
– To logiczny wybór – bezwiednie zacytował swojego asesora. – Społeczeństwo źle nas postrzega, ponieważ taki widzi obraz urzędu w mediach. Nie da się z tego równania wykreślić społeczeństwa, bo ono po prostu jest. Nie da się wykreślić prokuratury, bo nasze działania są społeczeństwu niezbędne. Trzeba z tego zdrowego organizmu wyciąć nowotwór, czyli media, które szkodzą podwójnie. Po pierwsze, wprowadzają społeczeństwo w błąd, po drugie, przeszkadzają nam w śledztwach, czyli działają na szkodę społeczeństwa.
– Panie Teo, jak pan chce informować obywateli o naszych poczynaniach bez mediów? – zapytała go szefowa.
– Bezpośrednio. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Wieszajmy na stronach internetowych okręgu informacje o najważniejszych śledztwach i tyle. To nie muszą być lakoniczne komunikaty. Niech to pisze ktoś, kto zna język polski. Niech ktoś, kto potrafi dobrać krawat do marynarki, nagrywa swoje wypowiedzi i wrzuca na Youtube. – Spojrzał na Igora wymownie. – To żadna filozofia. Zróbmy z siebie szeryfów, nikt za nas tego nie zrobi.
Igor uśmiechnął się tajemniczo.
– Ciekawe, że wspomniał pan akurat o szeryfie.
– Ciekawe, że jak na razie niczego mi pan nie wytłumaczył, jedynie zadał kilka pytań bez znaczenia. Na dodatek się pan nie przedstawił.
– Nazywam się Igor.
Szacki w odpowiedzi obdarzył go jednym ze swoich najbardziej lodowatych i pogardliwych spojrzeń.
– Poniewasz.
Szacki czekał na ciąg dalszy.
– Ponieważ co? – zapytał w końcu.
– Poniewasz. Po prostu Poniewasz.
Prokurator ukrył twarz w dłoniach. Poczuł się bardzo zmęczony.
– Proszę spojrzeć.
Spojrzał. Przed nim leżała wizytówka. Igor Poniewasz. CEO. Biuro Usług Komunikacyjnych „Kartoteka”.
Skinął głową, z trudem tłumiąc śmiech.
– Nasza firma została zatrudniona przez Prokuraturę Generalną, żeby poprawić wizerunek waszego urzędu w społeczeństwie. Przyznaję, dość szybko zrozumieliśmy, jak katastrofalna jest sytuacja. Czasami myślę, że łatwiej byłoby przekonać ludzi, że Hitler prowadził po prostu lekko kontrowersyjną politykę zagraniczną. W województwie warmińsko-mazurskim macie wyjątkowo czarny PR po Włodowie i po Olewniku. Powiem szybko, na czym polegają działania naprawcze. Po pierwsze: ewaluacja dotychczasowych rzeczników prasowych na poziomie prokuratur okręgowych i rejonowych. Po drugie: albo przeszkolenie ludzi dotychczas zajmujących się komunikacją, albo wyznaczenie nowych i ich przeszkolenie.
Mam złe przeczucia, pomyślał Szacki. Mam, kurwa, bardzo złe przeczucia.
– Nie ma mowy – powiedział na wszelki wypadek.
– Panie Teo, właśnie dlatego ludzie nas nie lubią. Od razu negacja, od razu na nie, od razu usztywnienie. Porozmawiajmy.
Igor Poniewasz postukał paznokciem w swoją wizytówkę.
– To moja firma. Ja ją wymyśliłem, stworzyłem i rozkręciłem. Wyprułem sobie żyły, aby dojść do etapu, kiedy mogę powiedzieć, że to najskuteczniejsza firma wizerunkowa w Polsce. Trzydziestu moich ludzi jeździ teraz po prokuraturach w całym kraju. Ja powinienem siedzieć za biurkiem w swojej siedzibie na Saskiej Kępie i liczyć banknoty. Wie pan, dlaczego pofatygowałem się na tę wioskę?
– O, wypraszam sobie. – Szarejna żachnęła się niby żartobliwie, ale szczęki zacisnęły jej się gwałtownie. – Rozumiem, Igorze, że jesteś tu przez chwilę, ale to wyjątkowe miejsce. Wiesz, że tylko w granicach miasta jest tutaj jedenaście jezior? Jedenaście!
Poniewasz spojrzał na nią uprzejmie.
– Naprawdę uważasz, droga Ewo, że to świadczy o wielkomiejskości tego miejsca? Ilość jezior, bagien i nieprzebytych lasów?
Szarejna zmartwiała, jakby ją uderzył, natomiast zdaniem Szackiego żart był pierwsza klasa. Prokurator nawet poczuł cień sympatii do tego źle ubranego człowieka o dziwnym nazwisku i niepotrzebnym zawodzie.
– Dlatego się pofatygowałem. – Poniewasz wyjął z aktówki iPada w bordowym futerale. – Bo jak tylko zrozumiałem, że musimy zrobić z was szeryfów... – Postawił tablet przed Szackim. – Zacząłem szukać, czy ktoś już was tak przedstawił. Szukałem filmu, serialu, może powieści kryminalnej, punktu zaczepienia. Wpisałem w Google’a „szeryf prokurator” i dowiedziałem się, że niepotrzebna mi powieść kryminalna, że taka osoba naprawdę istnieje.
Włączył tablet. Szacki zobaczył przed sobą wyniki wyszukiwania.
Znał te nagłówki. „Szeryf w garniturze łapie złoczyńcę”. „Kolombo z Kielecczyzny”. „Ulica Koseły 221B”. „Szeryf na państwowej posadzie”. „Szeryf i ziarno prawdy”.
Znał te zdjęcia. On na konferencji prasowej. On na tle sandomierskiej katedry. On w todze na sali sądowej w Kielcach. Niestety też on w babskich pismach. Raz jako najseksowniejszy, raz jako najlepiej ubrany urzędnik państwowy. Tak, jego lista powodów niechęci do mediów była niemal nieskończona.
– Nie ma mowy – powtórzył.
– Panie Teo! – z serdeczną egzaltacją powiedziała Szarejna i zabrzmiało to jak modlitwa, inwokacja do Pana Boga. – Nie możemy być masą anonimowych urzędników, odwróconych plecami do ludzi. Są powody, dla których szeryfowie zawsze nosili złotą gwiazdę. Przypiętą na piersi, widoczną z daleka, obwieszczającą wszem i wobec, że w tym miejscu przestrzega się prawa. Pan będzie złotą gwiazdą Olsztyna.
Do końca miał nadzieję, że może chodzi o jednorazowy występ, przemówienie na dniach bezpieczeństwa miasta czy dożynkach, czy co tam się w województwie organizuje. Musiał porzucić tę myśl prędzej, niż na dobre wybrzmiała ona w jego głowie.
– A mówiąc urzędowo, od dziś jest pan rzecznikiem prasowym Prokuratury Rejonowej Olsztyn-Północ, odpowiedzialnym za komunikację i kontakty z mediami.
– Gratuluję. – Poniewasz się uśmiechnął.
Tonął, postanowił więc chwycić się brzytwy.
– Na pewno powiedzieli pani, że nienawidzę mediów. I że nigdy ich dobrze nie traktowałem, i nie mówię tutaj o braku szacunku, lecz o wyrażanej wprost pogardzie.
– I tak pana kochali. Myślę, że pańska wyrazistość i bezkompromisowość tylko doda panu uroku, panie Teo.
Brzytwa prawie odcięła mu palce, mimo to zacisnął dłonie jeszcze mocniej w desperackiej próbie utrzymania się na powierzchni.
– Ustawa gwarantuje mi niezależność – skłamał.
Szarejna uśmiechnęła się cudownym uśmiechem, który przez wszystkich zostałby wzięty za wyraz ciepła i empatii, lecz Szacki widział w nim tylko lodowaty tryumf. Sam wiedział, jaka to miła satysfakcja przyłapać prawnika na ewidentnej nieznajomości prawa.
– Panie Teo, ustawa gwarantuje panu oczywiście niezależność w prowadzeniu postępowania, rozumianą jako samodzielność podejmowania czynności procesowych. Niemniej ustawa ta wprost mówi, że prokurator jest zobowiązany wykonywać zarządzenia, wytyczne i polecenia przełożonego prokuratora.
Nic nie powiedział, nie było nic do powiedzenia. Ewa Szarejna tak kłapała kłami ze szczęścia pod pluszowym kombinezonem, że nie mogła sobie odmówić kopnięcia leżącego:
– Artykuł ósmy, ustęp drugi.
Igor Poniewasz wyjął z aktówki plik kartek, nawleczonych na czerwoną bindę. Na okładce wydrukowana została pięcioramienna żółta gwiazda z ramionami zakończonymi kropkami. Pośrodku widniał napis westernową czcionką: „OPERACJA SZERYF”.
Prokurator Teodor Szacki nawet nie westchnął.