15

Urzędnik stanu cywilnego irytował go niemożebnie, ale prokurator Teodor Szacki robił wszystko, żeby nie dać tego po sobie poznać. Pucułowaty mężczyzna, mający w swojej energii coś z dziecka, choć musiał być około trzydziestki, bez przerwy albo się uśmiechał tajemniczo, albo robił porozumiewawcze miny i mrużył oczy jak aktor w prowincjonalnym teatrze, niemający pojęcia, jak zagrać dramatyczne napięcie. Oczywiście Szacki nie spodziewał się zbyt wiele po kimś, kto słucha dziecięcych piosenek w Urzędzie Stanu Cywilnego, poza tym zdawał sobie sprawę, że jest dłużnikiem Myślimira.

Ale te miny naprawdę go drażniły.

Wizyta w USC stanowiła taką emocjonalną jazdę, że czuł każde uderzenie swojego serca i zupełnie poważnie bał się, że jednak powali go dziś zawał i nie dostanie szans, żeby wykorzystać zdobyte informacje.

Aż podskoczył, kiedy okazało się, że Najman miał żonę. Od razu zobaczył czterdziestopięciolatkę z czarnymi włosami, która mści się na swoim byłym za stare krzywdy. Teoria mocno się trzymała całe dziesięć sekund, zanim dowiedział się, że pierwsza żona Najmana jest jeszcze bardziej nieżywa niż jej małżonek.

Odczuł to jak cios poniżej pasa. Fizyczny ból.

Potem okazało się, że Najman miał syna. Syna, który być może był świadkiem śmierci swojej matki – wspaniały materiał na mściciela. Trochę młody, ale motywacja czyni cuda. Niestety, syn niewiele przeżył matkę. Znowu pudło. Ale tym razem dostał nagrodę pocieszenia – okazało się, że był pod opieką znanej już Szackiemu doktor Zemsty. Zawsze to jakiś punkt zaczepienia.

Spoglądał na Myślimira, patrzył na jego monitor i po raz pierwszy tego dnia poczuł, że coś może się udać.

Myślał o scenie w KFC. Myślał o małym chłopcu, który zobaczył, jak jego tata oddala się do łazienki, i bez zastanowienia wyciągnął rękę, nawet nie patrząc, czy ktoś tam stoi. Bo mały chłopiec wiedział, że jego łapka zostanie złapana przez starsze rodzeństwo. Tak to zawsze działało, działa i będzie działać. Ponieważ więź między rodzeństwem należy do najsilniejszych i nierozerwalnych. Małżonkowie to obcy sobie ludzie, którzy postanowili spędzić razem życie. Ważne, ale nie aż tak. Dzieci w naturalny sposób muszą oderwać się od swoich rodziców, żeby móc zostać prawdziwymi ludźmi. A rodzice muszą pozwolić im zerwać tę więź, która przecież kiedyś wydawała się fundamentem ich istnienia.

Więź między rodzeństwem nie musi zostać zerwana. Oczywiście może być silniejsza, może być słabsza. Ale spędzanie ramię w ramię tego czasu, kiedy cały świat jest nowy, sprawia, że nie może być na świecie ludzi bliższych sobie niż rodzeństwo.

Dlatego mały chłopiec tak ufnie wyciągnął rękę i dlatego natychmiast została ona złapana. Odruch. Bezwarunkowy odruch miłości.

– Proszę sprawdzić pozostałe dwa wpisy – powiedział.

– Myśli pan, że to rodzeństwo? – zapytał urzędnik.

– Nie myślę, jestem pewien – odparł, nie mogąc się doczekać, aż pozna PESEL mordercy albo morderczyni. – Mogę się założyć o cały mój majątek.

Co prawda nie był to majątek wielki i Szackiemu nie zależało na nim szczególnie, ale gdyby Myślimir przyjął zakład, prokurator straciłby dorobek swojego życia.

Ani Paulina Najman, urodzona w roku 1990, ani Albert Najman, urodzony w roku 1994, nie mieli absolutnie nic wspólnego z Piotrem Najmanem i jego żoną. Nie byli nawet rodzeństwem, oboje pochodzili z Żytkiejmów w gminie Dubeninki, co sądząc po nazwach, musiało być tuż przy granicy z Litwą.

– To niemożliwe – powiedział bez sensu. – Proszę jeszcze sprawdzić kilka lat wcześniej, może mieli dziecko przed ślubem.

Myślimir sprawdził. Znaleźli Maryję Najman (urodzona w Gietrzwałdzie) z osiemdziesiątego drugiego, ale nie była spokrewniona. Strzał też był bardzo daleki, pierwsza żona Najmana miała wtedy dopiero siedemnaście lat. Wystarczająco, ale Polska lat osiemdziesiątych to nie Anglia dwudziestego pierwszego wieku, żeby nastolatki masowo się rozmnażały.

– To niemożliwe – powtórzył, chcąc zaczarować rzeczywistość. – Nie mogę tego panu wytłumaczyć, ale musi być rodzeństwo, inaczej to nie ma żadnego sensu. Inaczej nic nie pasuje. Czy możliwe, żeby dziecko urodziło się gdzie indziej, w innym województwie?

– Możliwe – odparł Myślimir. – Szpital zawsze informuje o urodzeniu dziecka USC właściwy dla szpitala. Nawet jeśli rodzice potem zgłoszą urodzenie dziecka w swoim urzędzie, tam gdzie mieszkają, to zgłoszenie i tak zostanie przekazane tam, gdzie jest szpital, i tam będzie przechowywany akt urodzenia.

Szacki zaklął długo i soczyście. Myślimir nie skomentował, oczy błyszczały mu od ekscytacji.

– Jest jeszcze jedna możliwość – powiedział wolno.

Szacki, słysząc to, zawiesił wzrok na ustach urzędnika.

– Dziecko zostało przysposobione.

– I co wtedy?

– Wtedy, w wypadku adopcji pełnej, zostaje sporządzony nowy akt urodzenia. Data i miejsce zostają te same, ale dziecko dostaje nowe nazwisko, czasami nowe imię, nowy numer PESEL. Rodzice adopcyjni są wpisani w akcie jako rodzice biologiczni.

– A co się dzieje ze starym aktem urodzenia?

– Zostaje utajniony. Nie wyskakuje w bazach danych, tylko kierownik ma do niego dostęp.

Szacki myślał, czy to jest trop wart uwagi.

– Wątpię – powiedział na głos. – Adoptuje się przecież małe dzieci, prawda?

– Zdziwiłby się pan – odparł Szcząchor. – Z tego, co wiem, ludzie oczywiście chcieliby adoptować dzieci godzinę wcześniej wyciągnięte z macicy, ale to rzadko jest możliwe. Przecież dzieci w bardzo różnym wieku są zabierane rodzicom, potem zazwyczaj mija kilka lat, zanim zostaną odebrane prawa rodzicielskie, nim wyrok się uprawomocni. I ludzie, którzy chcą adoptować, mają wybór: albo wziąć kilkulatka, albo dalej żyć samotnie. Poza tym zdziwiłby się pan, ile osób adoptuje dzieci praktycznie dorosłe, kilkunastoletnie. To często dojrzałe pary, swoje już odchowali i chcą nie tyle kogoś wychować, co pomóc wejść w dorosłe życie. Kierowniczka sporządzała kiedyś nowy akt urodzenia dla panny, która tydzień później kończyła osiemnaście lat.

Szacki myślał. Najmanowie byli małżeństwem od osiemdziesiątego ósmego roku. Przy założeniu, że urodziła mniej więcej w tym czasie, to dziecko miało kilkanaście lat, kiedy doświadczyło śmierci matki i brata. Dziś taka osoba miałaby najwyżej dwadzieścia kilka lat. Czyli co? Nagle jego zbiór podejrzanych to wszystkie osoby przed trzydziestką? Znowu walnął głową w mur?

– Kto może obejrzeć oryginalny akt urodzenia? – spytał.

– Prawie nikt – odpowiedział Myślimir. – Sąd może zażądać wglądu, ale tylko w bardzo wyjątkowych, uzasadnionych wypadkach. Jeśli udowodni we wniosku, że to jest naprawdę niezbędne do sprawy. Oczywiście ani rodzice biologiczni, ani adopcyjni nie mogą się nawet do tego aktu zbliżyć. Właściwie jedyną osobą, która może go zobaczyć, jest dziecko, którego ten akt dotyczy. Zyskuje takie prawo z ukończeniem osiemnastego roku życia.

Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce.

Potrzebował tylko jednego.

Nachylił się do Myślimira i uśmiechnął porozumiewawczo. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak źle wygląda i że jego rozmówcę właśnie przeszły ciarki od upiornego grymasu, który w zamierzeniu prokuratora miał być uśmiechem.

– Tylko kierownik ma wgląd do tych akt?

– Oczywiście. To z wielu różnych przyczyn powinny być najpilniej strzeżone dane osobowe.

– Rozumiem. Ale umówmy się. Ja jestem urzędnikiem, pan jest urzędnikiem. Dobrze wiemy, co to znaczy, że tylko kierownik ma do czegoś dostęp. Prawda?

– Że tylko kierownik ma do czegoś dostęp?

– Teoretycznie. Prawnie. Praktycznie nie ma kluczyka do tajnej kancelarii przypiętego kajdankami do nadgarstka. Rolą kierownika jest delegowanie zadań. Wiesza gdzieś kluczyk w szafce i kiedy się okazuje, że znowu nie może zająć się swoją pracą, bo ustawa wymaga, że „tylko on coś może”, to uznaje, że zaufany pracownik jest tak samo dobry jak on.

Myślimir nie skomentował.

– Myślę, że pan jest takim zaufanym pracownikiem. I że ma pan dostęp do utajnionych aktów.

Myślimir nie skomentował. Ale westchnął. Szacki nie rozumiał, dlaczego w oczach urzędnika niepewność miesza się z dumą.

W końcu Myślimir wstał.

– Sprawa życia i śmierci, mówi pan?

Загрузка...